Konrad Canfalonieri urodził się w miejscowości Calendasco niedaleko Piacenzy w rycerskiej rodzinie należącej do stronnictwa gwelfów. Poszedł w ślady ojca i wybrał karierę wojskową. Wcześnie osierocony przez oboje rodziców zachował początkowo nabytą w dzieciństwie pobożność, lecz prędko utracił ją wśród pokus dostatniego życia. Mimo iż dobrze się ożenił i miał szczęście w zasięgu ręki, ciągnęło go do swobody z dala od domowego ogniska.
Spośród różnych rozrywek szczególnie lubował się w polowaniach. Pewnego razu wyruszył do lasu, nie wiedząc, że robi to po raz ostatni, miało się bowiem wydarzyć coś, co na zawsze odmieniło jego życie… Gdy przyszedł wieczór, myśliwy postanowił przenocować w lesie. Rozpalił ogień, żeby przepłoszyć dziką zwierzynę, lecz płomień rozgorzał tak wysoko, iż zajęły się od niego pobliskie drzewa. Z lasu pożar przeniósł się na miasto, czyniąc poważne szkody. Konrad uciekł i nie zamierzał ujawnić swej winy.
Władze miasta od razu rozpoczęły poszukiwania sprawcy i ujęły pierwszego mężczyznę napotkanego w pobliżu lasu. Pod wpływem tortur przyznał się on do nie swojej winy. Dowiedziawszy się o tym, właściwy winowajca poczuł wyrzuty sumienia – stawił się przed sądem i przyznał, że to on jest odpowiedzialny za spalenie części lasu i zabudowań miejskich. Owa prawdomówność kosztowała go cały majątek – tak duże były straty, które musiał pokryć.
Wesprzyj nas już teraz!
Wobec tak nagłej odmiany losu rycerz przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę, co tak naprawdę w życiu jest ważne, zrozumiał słowa Pisma: co człowiekowi po wszystkich bogactwach świata, jeśliby na duszy swojej poniósł szkodę. Postanowił odtąd wieść żywot wędrownego pokutnika. Przystała na to małżonka, równie poruszona dramatycznym zajściem. Ona wstąpiła do klarysek, on zaś, przyjąwszy habit Trzeciego Zakonu św. Franciszka, wyruszył pieszo na pielgrzymkę, kierując swe kroki na południe.
Dotarł aż do Sycylii i tam założył pustelnię. Żył z pieniędzy wyżebranych raz na tydzień w miasteczku, poza tym oddawał się modlitwie i kontemplacji. Oczyszczonego z ziemskich przywiązań Pan Bóg obdarzył cudownymi zdolnościami – uzdrawiania i przepowiadania przyszłości. Chorych leczył samym tylko znakiem krzyża, a widząc jego spełnione proroctwa, ludzie nawracali się i wielbili Boga, który czynił tak wielkie cuda przez swojego sługę.
Było mu dane poznać godzinę swej śmierci, dlatego poprosił spowiednika, by w ustalonym czasie przybył do jego pustelni. Kapłan stawił się punktualnie, Konrad zaś przywitał go, padł na kolana przed krucyfiksem, zmówił modlitwy za wszystkich swych dobrodziejów i opatrzony świętymi sakramentami spokojnie oddał duszę w ręce Pańskie.
Kościół wspomina św. Konrada z Piacenzy 19 lutego.
FO