Nauczyciel Kościoła – to tytuł dość osobliwy. Przecież jedynym Nauczycielem Kościoła jest jego Boski Założyciel – Jezus Chrystus. Co zatem skłoniło papieża Leona XII do nadania tak zaszczytnego miana legatowi Piotrowi Damianiemu? Zapewne świadomość, iż Kościół Święty jako Królestwo Wojujące i Mistyczne Ciało Chrystusa Pana, z Jego nauką, strukturą i sakramentami, jest, jak mówi Pismo, bez skazy i zmarszki, lecz jego członkowie na wszystkich szczeblach hierarchii są grzesznymi stworzeniami, potrzebującymi pouczenia – nawet, jeśli pouczającym ma być ktoś w tej hierachii niżej stojący.
A co mniemał o sobie sam Święty? Nazywał się przez całe życie jedynie Petrus ultimus monachorum servus (Piotr, ostatni sługa mnichów), ponieważ nade wszystko umiłował zacisze klasztoru, w którym rozpoczął swoje życie duchowne i w nim zakończył zasłużony żywot. W międzyczasie został kardynałem, legatem papieskim, mediatorem między możnymi tego świata a Stolicą Świętą, wielkim reformatorem życia kościelnego i doradcą kilku papieży. Wszystkie te zasługi nie przyćmiły wszakże jego głównej cnoty, która winna leżeć u podstaw życia każdego chrześcijanina, mianowicie pokory.
Wesprzyj nas już teraz!
Od pastucha do nauczyciela
Od dzieciństwa wszystko zdawało się sprzysięgać przeciwko niemu, nic zaś nie rokowało widoków sławy, jaką miał sobie zyskać w służbie Kościoła. Wychował się w mocno zubożałej szlacheckiej rodzinie, której rodzice nie tylko nie dbali o nadprzyrodzone życie swych pociech, ale zaniedbywali nawet ich elementarne potrzeby. Źródła hagiograficzne przekazują, że opuszczonego przez matkę Piotra przygarnęła sąsiadka, ratując mu tym samym życie.
Po przedwczesnej śmierci rodziców dostał się pod opiekę starszego brata Damiana, który go adoptował. Nazywano go odtąd po łacinie Petrus Damiani, czyli po prostu Piotr Damiana (pozostający pod opieką Damiana). Brat okazał się równie nieczuły jak rodzice i bynajmniej nie skłonny do dostrzeżenia intelektualnego potencjału swego podopiecznego. Kazał mu zająć się wypasaniem świń, co Piotr czynił z całkowitym poddaniem się woli Bożej.
Odmianę jego losu przyniosło dopiero niespodziewane opatrznościowe zdarzenie. Otóż pewnego razu młodzieniec znalazł na ulicy większą sumę pieniędzy, a nie mogąc dowiedzieć się do kogo należały, zachował dla siebie. Mógł zakupić podstawowe produkty, na których mu przecież nie zbywało, ale postapił inaczej… jego nadzwyczajna pobożność, wznosząca się zawsze od spraw ziemskich ku wiecznym, skłoniła go do przeznaczenia pieniędzy na Mszę Świętą za zmarłych rodziców. Kapłan widząc postawę młodego Piotra, zainteresował się nim. Odkrywszy zaś jego niepospolite zdolności, skierował na studia do Rawenny, a następnie do Paenzy i Parmy. Po ukończeniu edukacji został nauczycielem, pracując w różnych szkołach i szbyko zjednując sobie poważanie.
Piotr Damiani posiadł znakomitą znajomość łaciny i okazał się zręcznym literatem. Jego spuścizna obejmuje zarówno teksty użytkowe (listy i kazania) jak i hagiograficzne oraz modlitewne, a nawet poematy i inne próby poetyckie. O wrażliwości Świętego mówił papież Benedykt XVI w katechezie z dnia 9 września 2009: „Jego wrażliwość na piękno prowadziła go do poetyckiej kontemplacji świata. Piotr Damiani pojmował wszechświat jako niewyczerpaną „przypowieść” i ciąg symboli, od którego należy wyjść, aby odczytać życie wewnętrzne oraz rzeczywistość boską i nadprzyrodzoną”.
Wierny ubogiemu Królowi
Z czasem praca nauczyciela zaczęła przynosić mu coraz większe dochody, lecz ani uznanie, ani pieniądze nie zakryły przed jego oczami pamięci o celu ostatecznym. Nie zapomniał też, z jakiej nędzy Pan Bóg powołał go do lepszej stanu, co podkreślał swoimi uczynkami. Żywiąc ubogich we własnym domu zawsze podawał im lepsze jedzenie, niż samemu sobie, ponieważ uważał, że Chrystus, którego słusznie w nich widział jest godniejszy dobrej strawy. Wykonywał przy tym szereg praktyk pokutnych.
Ale prywatna pobożność i grupka uczniów, którym przekazywał wiedzę – to było zdecydowanie za mało dla tego gorącego ducha. Zapragnął życia zakonnego i od razu zwrócił swój wzrok ku słynącemu z największej surowości zakonowi benedyktyńskiemu, założonemu kilkadziesiąt lat wcześniej w Fonte Avellana. Obawiał się czy podoła ciężkiemu życiu polegającemu na całkowitym zaparciu się siebie, życiu jednostajnemu – wśród modlitwy i prostych prac fizycznych – dlatego zamknął się w celi na czterdzieści dni, aby upewnić się, że wybiera właściwie.
Habit przyjął w roku 1035, a po ośmiu latach internsywnej posługi klasztornej został opatem i przystąpił energicznie do dzieła jeszcze większego uświęcenia wspólnoty. Napisał żywot św. Romualda – założyciela konwentu – aby pochodnia jego cnót nie zagasła przed oczami współbraci. Zaostrzył także regułę napisaną przez tej twórcę gałęzi zakonu benedyktyńskiego zwanej kamedułami.
Reformator z powołania i strażnik papiestwa
Przyszło mu zarządzać wspólnotą w czasach trudnych dla Kościoła. Wśród wszystkich rozpwielmożnionych nadużyć wystarczyć wymienić to jedno, iż przez świecką inwestyturę i silne związanie urzędów kościelnych z dobrami świeckimi, duchowni często pozostawali bardziej zainteresowani majątkiem i ilością poddanych, niż Królestwem Niebieskim i dobrem dusz, którym Bóg przygotował Niebo. W takich okolicznościach znajdowało się wielu samozwańczych głosicieli odnowy, którym brakowało wszakże podstawowej cnoty pokory i prawdziwej wierności wspólnocie Kościoła.
„Chrystus niech będzie słyszany w naszym języku, widziany w naszym życiu, wyczuwany w naszym sercu!” – nawoływał Święty, a głos jego rozlegał się coraz głośniej. Kwiat świętości zasadzony w glebie niepozornej wspólnoty zakonnej rozkwitał coraz bujniej. Opat Piotr Damiani nabierał szerszych kontaktów z książętami duchownymi i świeckimi, dzięki czemu mógł lepiej rozpoznać potrzeby całego Kościoła. Z jednej strony głosi ideę jedności i świętości Kościoła, z drugiej nie boi się publicznie upominać o nadużycia.
W roku 1057 ze Stolicy Apostolskiej przyszła nominacja kardynalska i polecenie objęcia biskupstwa w Ostii. Tak wielki zaszczyt był ostatnią rzeczą, o jakiej marzył pokorny mnich – przyjął go jedynie z posłuszeństwa, choć w żywoatch czytamy, że papież musiał zagrozić klątwą, żeby je wyegzekwować. Tak oto zaczęła się wieloletnia współpraca z kilkoma ówczesnymi papieżami – od Klemensa II do Stefana IX – w dziele naprawy obyczajów kościelnych. Odbywał szereg misji i wypraw, podczas których głosił Słowo Boże, krzewił zakon kamedułów i odnawiał gorliwość w podupadłych członkach Chrystusowych.
W roku 1059 odegrał istotną rolę na synodzie w Lateranie, następnie wyruszał do różnych miast łagodzić skutki miejscowych buntów przeciwko władzy prawowitego następcy św. Piotra. Miasta, nad którymi ciążył interdykt z powodu poparcia antypapieża Honoriusza godził z Kościołem, a władcom przypominał starą prawdę, iż jako chrześcijanie są w Kościele, a nie ponad nim. W roku 1062 godził biskupa Macon z duchowieństwem słynnego opactwa w Cluny, już rok później wyprawił się do Anglii, by odwieźć Henryka IV od zamiaru rozwodu, zaś w roku 1071 uczestniczył jako legat w konsekracji kościoła na Monte Cassino.
Po kilkunastu latach takiej służby udało mu się ostatecznie uprosić zwolnienie z urzędu i zgodę na powrót do stanu zakonnego. Czynił to z wielką ulgą, czuł bowiem, że siły życiowe są w nim na wyczerpaniu i chciał przygotować się do dobrej śmierci. Przyszła ona niespodziewanie. Wracając ze swej ostatniej misji w Rawennie zatrzymał się w klasztorze w Faenzie i tam zmogła go choroba. Nie dotarł już do swego macierzystego konwentu w Fonte Avellana, ale znalazł wieczny odpoczynek od wszystkich apostolskich trudów. Jego kult zatwierdził papież Leon XII w roku 1822 i ogłosił św. Piotra Damianiego doktorem Kościoła.
Kościół wspomina św. Piotra Damianiego 21 lutego.
FO