Około połowy dziesiątego wieku za panowania w Czechach księcia Bolesława I Okrutnego przyszedł na świat syn możnego rodu Sławnikowców, który po burzliwych kolejach posługi duchownej miał odebrać palmę męczeństwa w pogańskim kraju. Imię Wojciech (po łacinie Adalbert) przyjął on przy bierzmowaniu na pamiątkę swego wychowawcy arcybiskupa magdeburskiego świętego Adalberta. Ojciec szykował dla niego karierę świecką i miał nadzieję, że syn przyczyni się do podniesienia znaczenia rodu, który pozostawał w konflikcie o wpływy na władzę z rodem Werszowców. Stało się jednak inaczej – Święty zapadł na ciężką chorobę, uleczony zaś cudownie za sprawą Najświętszej Maryi Panny, jak wierzyli rodzicie, został poświęcony na służbę Bogu. Zdobył wykształcenie w Magdeburgu, nie od razu jednakże miał rozpocząć karierę duchowną. Po zakończeniu nauki szkolnej pozostał bowiem przy świeckim życiu i pobłądził nawet wśród ziemskich uciech. Opamiętał się jednak na widok agonii ówczesnego biskupa praskiego, który krzyczał na łożu śmierci, że diabły porywają go do piekła Obraz ten tak mocno oddziałał na młodego Wojciecha, iż zdecydował się powrócić do dawniejszych zamysłów dotyczących jego powołania.
Przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce, pomimo młodego wieku, został mianowany biskupem Pragi w roku 983 po śmierci poprzednika na stolicy, Dytmara. Chrześcijaństwo dotarło do stolicy państwa Przemyślidów już przed z górą stu laty, nie zakorzeniło się jednakże wśród mieszkańców. Nowy biskup zastał w swej diecezji lud zbuntowany przeciwko wszelkiej kościelnej karności, niezachowujący postów, a co gorsza oddający się rozmaitym pogańskim niemoralnościom, jak chociażby wielożeństwu. Kwitnął tam także handel niewolnikami. Już wówczas musiał Wojciech odznaczać się szczególną świątobliwością, zachowało się bowiem podanie, iż w czasie, gdy został obrany biskupem, odbywał się akurat egzorcyzm w którymś z praskich kościołów – demon, wypędzany przez kapłana, miał sam wyznać, iż musi uchodzić, ponieważ święty człowiek zasiadł na stolicy i budzi postrach wśród wysłanników piekła. Nie miał niestety Wojciech tyle szczęścia do swoich owiec. Przez pięć lat podejmował niezmordowane próby zaprowadzenia porządku w diecezji, gdy jednak nie udało mu się to, wyruszył do Rzymu, aby prosić Ojca Świętego o zwolnienie z obowiązków biskupich.
Papież nie wyraził na to zgody, ale pozwolił mu odpocząć przez pewien czas od niewdzięcznej posługi. Święty Wojciech postanowił wyruszyć ze swym bratem Radzimem na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Po drodze odwiedził klasztor na Monte Cassino i spotkał przebywającego tam wówczas mnicha bazyliańskiego i słynnego pustelnika świętego Nila, który doradził mu wstąpienie do zgromadzenia benedyktynów. Tak też uczynił i został przyjęty w opactwie św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie. Jako mnich wykazał się od razu niebywałym wyrobieniem w życiu duchownym, pełnił gorliwie wszystkie obowiązki, przyjmował chętnie wszelkie najniższe prace i ćwiczył się w cnotach – zazdrosnych zaś, którzy krzywo patrzyli na jego postęp duchowy, ujmował niezwykłą pokorą. Pomimo wielkich owoców tego zakonnego żywota, nie było mu dane długo trwać w owej ostoi spokoju, która zdawała mu się rajem na ziemi. Arcybiskup Moguncji, któremu podlegała diecezja praska, wezwał go niebawem, aby powrócił do swej stolicy, na co Święty zgodził się ceniąc bardziej posłuszeństwo niźli własny pożytek.
Wesprzyj nas już teraz!
Podjął po raz drugi próbę ożywienia życia religijnego i poskromienia nieładu, jaki panował w Pradze. Zasłużył się wówczas ratowaniem wielu niewolników chrześcijańskich, których żydzi sprzedawali do krajów muzułmańskich. Pewnego razu żona jednego wielmoża z rodziny Werszowców dopuściła się wiarołomstwa. Ulitował się nad nią Wojciech i udzielił jej schronienia w kościele. Mąż jednak wtargnął do świątyni z bandą siepaczy i, łamiąc obowiązujące w cywilizowanych krajach prawo azylu, nakazał brutalnie zamordować żonę. Biskup rzucił na nich klątwę, a z powodu zamętu, jaki wówczas powstał, był zmuszony znowu opuścić Pragę.
Miał szczęście, ponieważ po jego wyjeździe miała miejsce okrutna rzeź, w wyniku której większość rodu Sławnikowców została pozbawiona życia. Święty odbywał pielgrzymkę do sanktuariów w państwie Franków, a w międzyczasie metropolita Moguncji znów zażądał jego powrotu. Papież Marcin V, wiedząc o sytuacji panującej w Czechach, zezwolił na powrót biskupa Wojciecha tylko wtedy, gdy mieszkańcy sami wyrażą taką wolę. Nie chciał jednak krnąbrny lud poddać się pod władzę świętego pasterza, więc Wojciech zaczął szukać innego pola działalności.
Pan Bóg nagrodził dwukrotnie okazane posłuszeństwo i otworzył mu drogę misyjnej działalności wśród pogan, nie powołując go więcej na tron niewdzięcznej diecezji. Wojciech zdecydował się podjąć wyprawę ewangelizacyjną do Prus z ramienia słowiańskiego księcia Bolesława. Cesarz Otto III wyraził na to zgodę. Chrystusowy sługa mimo tylu goryczy doznanych od pogańskich na poły rodaków swoich, był zapalony miłością swego Pana tak mocno, iż był gotów na nowe trudy, a nawet na śmierć męczeńską, byle tylko głosić chwałę Jego Imienia i szczepić Jego najświętszą wiarę wśród ludów. Pięknie pisał o tej decyzji świętego Wojciecha ks. Skarga: „O, nienasycone miłości Bożej serce! Czy małoś już prac dla Chrystusa był podjął? Kto cię z Polski wygania? Izali niewdzięczność jaka albo niekarność owiec twoich? Nic takiego, jedno uprzejma miłość ku Chrystusowi, którąś chciał na pozyskaniu dusz ludzkich i na twej krwi rozlaniu pokazać”.
Wyruszył zatem gorliwy apostoł w towarzystwie swego brata Radzima i subdiakona Benedykta Boguszy, który znał język Prusów. Książę Bolesław zapewnił im eskortę trzydziestu żołnierzy, lecz Wojciech odprawił ich przed granicą pruską, aby nie stwarzać pozorów, iż chce gwałtem przekonywać do wiary. Jakiś czas wygłaszał kazania, opowiadając o Bogu prawdziwym i zbawieniu, przekonując, iż należy porzucić zabobonne kulty, aby oddać chwałę Stwórcy nieba i ziemi. Pewnego dnia poganie zaatakowali nieproszonych gości, a Wojciech otrzymawszy cios wiosłem w plecy, został zabrany przed zwierzchników pruskiego ludu. Poczuli się oni zagrożeni nowinami o nieznanym Bogu, jakie przyniósł misjonarz i kazali mu oddalić się z ich kraju. Zmierzał więc Wojciech wraz z towarzyszami z powrotem na dwór Bolesława.
Złość pogańska miała im jednak dać się jeszcze we znaki, a Wojciechowi zapewnić upragniony wieniec chwały męczennika Chrystusowego. Otóż po odprawieniu Mszy Świętej, gdy misjonarze posilali się przed drogą, zostali zaatakowani przez pogan pod wodzą ich najwyższego kapłana. Ciało świętego apostoła zostało, wedle podania, przebite sześcioma włóczniami, a potem odcięto mu głowę i nabito na pal na znak hańby. Jego towarzysze dostali się do niewoli, lecz wkrótce zostali wypuszczeni. Przywieźli oni Chrobremu propozycję od pogan, iż ci oddadzą ciało męczennika, jeżeli książę zechce wykupić je na wagę złota. Władca, znający cenę krwi męczeńskiej, która w tak wspaniały sposób owocowała w dziejach chrześcijaństwa, zdecydował się na wykup ciała.
Gdy tylko wieść o męczeńskiej śmierci dotarła na dwór Ottona III, cesarz wysłał poselstwo do papieża z prośbą o kanonizację, której dokonał Sylwester II przed rokiem 999. Odtąd rozszerzał się jego kult jako patrona Polski, Czech, Prus, a nawet Węgier (i tam bowiem działał Wojciech – jest nawet informacja, iż udzielił chrztu albo bierzmowania świętemu Stefanowi, późniejszemu patronowi Korony Węgierskiej). Postać Męczennika ma też niemałe znaczenie polityczne dla państwa piastowskiego. Niewykluczone bowiem, iż Wojciech – który już w Rzymie miał okazję spotkać się z Ottonem III – miał wpływ na oryginalną koncepcję polityczną cesarza. Otto, inaczej niż jego poprzednicy i następcy, był zwolennikiem współpracy z rodzącymi się państwami słowiańskimi, a nie bezwzględnej dominacji cesarstwa, którego korona został złączona z koroną niemiecką.
Gdy tylko relikwie Świętego złożone zostały w Gnieźnie, cesarz wyruszył z pielgrzymką dla oddania im hołdu. W 1000 roku odbyło się pamiętne spotkanie władców, podczas którego Otto dokonał symbolicznej koronacji Bolesława. Ów gest nie oznaczał koronacji jako takiej, podnosił jednak prestiż piastowskiego władztwa, a księciu ułatwił starania o koronę, jakie podejmował w Stolicy Piotrowej. Osoba świętego Wojciecha stała się zatem spoiwem sojuszu będącego częścią koncepcji Ottona, wedle której Bolesław Wielki miał być przywódcą koalicji państw słowiańskich współpracujących ze Świętym Cesarstwem Rzymskim (jak wiadomo przedwczesna śmierć cesarza nie pozwoliła na zrealizowanie tych planów, tak „niepoprawnych politycznie” dla niemieckiej elity władzy).
Konsekwencją zaś religijną tak zwanego zjazdu gnieźnieńskiego było utworzenie niezależnej archidiecezji (zwanej arcybiskupstwem świętego Wojciecha), której pierwszym pasterzem został bł. Radzim Gaudenty. I to nie było pozbawione zasadniczego znaczenia politycznego, ponieważ dawało państwu Piastów niezależność od metropolii niemieckich, poprzez które cesarstwo rozciągało strefę wpływu na kraje słowiańskie (czego najlepszym przykładem Czechy, które otrzymały niezależną archidiecezję dopiero w XIV wieku). Należy to przypisać godnej podziwu zręczności i dalekowzroczności pierwszych Piastów (wszak już Mieszko I zabiegał o nadanie diecezji poznańskiej statusu biskupstwa misyjnego podległego samej Stolicy Świętej), ale również bezpośredniemu wpływowi oraz pośmiertnemu orędownictwu świętego Wojciecha, pierwszego patrona Polski.
Kościół wspomina św. Wojciecha 23 kwietnia.
FO