„Nie chcę mieć dzieci”- tego rodzaju zdanie słyszymy z ust młodzieży coraz częściej, wraz z różnorodnymi wyjaśnieniami, które mają je podpierać. Jedni mówią o zbliżającym się końcu świata z powodu ogromnej ekologicznej katastrofy. Drudzy rzekomo nie chcą skazywać swoich potomków na cierpienie… Wszystkie te „racjonalizacje” są funta kłaków warte. Wstręt do rodzicielstwa to nic ponad pokłosie pustego konsumpcjonizmu, braku życiowej odwagi i umiejętności do podejmowania trudów… Razem nie tylko oddalają one od zbawienia, ale także pozbawiają życie jego smaku.
Na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” opublikowano tekst, którego autor broni bananowej młodzieży i zapewnia, że niechęć do posiadania dzieci jest świadomą decyzją, a oskarżenia młodych o egoizm są chybione. Zresztą Maria Lipińska, która podpisała się pod apologią antynatalizmu, nie ogranicza się do intelektualnych rozważań a… składa deklarację. Ona sama jest jedną z tych, którzy nie planują potomstwa.
Młoda kobieta właściwie zarzuca czytelnika zbiorem niezwiązanych ze sobą argumentów, które mają za zadanie udowodnić, że za jej podejściem wcale nie kryje się egoizm i troska wyłącznie o własną wygodę. Wszystkie je łączy hiperbolizacja, przerysowanie, a wreszcie skrajna emocjonalność. Zaczyna od, a jakżeby inaczej, zapowiedzenia katastrofy ekologicznej o takiej skali i zasięgu w najbliższych latach, że życie na ziemi stanie się niemal udręką.
Wesprzyj nas już teraz!
„Przypuszczamy, że za niedługo normą będą duszący smog, zniszczony klimat, resztki zasobów naturalnych, brak wody, żywności, a do tego anomalie pogodowe. Na własne oczy widzimy, jak mozolnie są wprowadzane działania, które mają ratować środowisko, i nie wierzymy, że w przyszłości będzie lepiej. Po co zatem sprowadzać na umierającą planetę kolejne dzieci, które będą cierpieć, ponieważ ich rodzice i dziadkowie wszystko zrujnowali?”- pyta publicystka na łamach dziennika.
Co do zasobów naturalnych, które już się kończą, a zaraz nie będzie ich zdaniem Lipińskiej w ogóle… Według szacunków Państwowego Instytutu Geologicznego, przy obecnym stopniu wydobycia i zapotrzebowania polskie złoża węgla wystarczyłyby na następne 100 lat. A jeśli udałoby się ulepszyć techniki pozyskiwania surowca i dotrzeć do zasobów obecnie niedających się wykorzystać, to nawet na tysiąc. Złoża ropy nie mają również skończyć się ani za 10, ani 20 lat. Przy tym cały czas rozwijane są nowe technologie, które umożliwiają wykorzystywanie kolejnych surowców jako paliw, a także eksploatację wcześniej niedostępnych złóż.
Lipińska, oddając się ulubionym zajęciom generacji Z, musiała zbyt wiele czasu spędzić albo przed ekologistyczną propagandą, albo katastroficznymi filmami, z których zaczerpnęła przekonanie o tym, że w najbliższych dekadach powszechny będzie brak żywności, wody pitnej i tym podobne.
Nie inaczej ma się sprawa z „duszącym smogiem”. Zastanawiam się, czy autorka tekstu miała kiedyś okazję pojawić się w Krakowie w zimie. A tam w Krakowie… co dopiero w miastach państw trzeciego świata w sezonie grzewczym. Powiedzmy w wielomilionowej aglomeracji Miasta Meksyk. Jeśli tak, to z pewnością widziała te masy przechodniów, padające jak muchy obok ścian budynków, zaduszone przez bezlitosny smog… Odkładając żarty na bok, zanieczyszczenie powietrza to stan, w którym ludzie żyją. Być może okoliczności te wpływają na zdrowie niekorzystnie… Ale zachęcam Panią Lipińską do konfrontowania swoich opinii z rzeczywistością. Sposób nader prosty: trzeba tylko podejść do mieszkańca dużego miasta i zapytać, czy przez zanieczyszczenie powietrza cierpi tak, że wolałby się nie narodzić.
Są nawet tacy, którzy sięgają po papierosy – może Pani Lipińska o tym nie wie. Skutki uboczne palenia polegają na tym, że zanieczyszczenia i toksyczne substancje bezpośrednio dostają się do organizmu. I – o dziwo – jakoś ci palacze „dychają”. I choć sięganie po papierosy ma znane konsekwencje zdrowotne, to przecież nie każdy – delikatnie mówiąc – ich entuzjasta umiera przed 50. Dokładnie tak samo wygląda sytuacja osób, które żyją w regionach naznaczonych obecnością ekstremalnych zjawisk pogodowych. Skoro od tysięcy lat znamy huragany to nagłe anomalie pogodowe nie powinny odebrać nam wszystkich chęci do życia.
Akapit po uzewnętrznieniu swoich apokaliptycznych fobii, publicystka DGP odkrywa już wszystkie karty. „Ja i moi znajomi z generacji Z nie planujemy w przyszłości zmieniać pieluch, odwozić córki lub syna do przedszkola, bo kompletnie nie czujemy potrzeby budowania tradycyjnej rodziny. Ważniejsze dla nas są miłość i przyjaźń”.
Krótko mówiąc: każda relacja jest dobra, dopóki nie trzeba zmieniać pieluch, wozić do szkoły – poświęcać swojego czasu… Oczywiście, podejście generacji Z jest tutaj koherentne – „miłość i przyjaźń” będą ważniejsze również, jeśli pieluchę trzeba będzie zmienić schorowanej starszej matce, albo kiedy maż lub żona (dla generacji Z częściej partner) będzie w trudnym stanie. Dla takich osób również zawsze jest w zanadrzu akt miłości i przyjaźni. Nazywa się rozwód lub eutanazja, w zależności od potrzeby.
„Przyjaźń” w rozumieniu Lipińskiej została sprowadzona do rangi dobrego samopoczucia w czyimś towarzystwie. A przecież nieodłącznym elementem tego słowa jest wsparcie, gotowość do ofiary z siebie względem bliskiej osoby. Czy ktokolwiek z nas nazwie przyjacielem kogoś, kto był z nim tylko „na dobre”, ale odwrócił się w czasie poważnej potrzeby… Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ale generacja Z nawet o tym zapomniała.
Podobnej „profanacji” doznało pojęcie miłości, która w interpretacji publicystki DGP zupełnie „utraciła swój smak”. Słowo to uległo obecnie powszechnej romantyzacji, a przedstawicielom młodych pokoleń wydaje się, że jest ona tożsama z motylami w brzuchu. Tymczasem świadectwem miłości jest coś dużo więcej, niż nastrój – jest nim czyn – poświęcenie i dobro wyświadczane bliźniemu. Miłość utożsamiona z emocjami przyda się na nic. Chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi…
Z generacji Z bije zupełne zatracenie etyki wdzięczności i wrażliwości na innych. Relacje dla tego pokolenia mają stanowić wyłącznie wygodną okazję do konsumpcji: przyjemnego spędzania czasu i dobrego samopoczucia. Wraz ze zbliżaniem się do drugiego człowieka i otrzymywaniem od niego dobra w umysłach młodych nie powstaje żadna myśl o wzajemności. Nieprzypadkowo to właśnie relacje obowiązku są tak niewygodne dla współczesnych mimoz – w rodzicielstwie i małżeństwie to ile się otrzymuje zależy w ogromnej mierze od tego, ile samemu się daje. Nie da się czerpać dobra, bez inwestycji i pielęgnowania relacji. W tym właśnie tkwi problem Lipińskiej.
Rozluźnianie więzów z innymi, izolacja i osamotnienie – to oczywiste skutki prezentowanej przez nią mentalności. Wszyscy stajemy się coraz bardziej samotnymi wyspami w ludzkim tłumie… To zaś przyczyny osłabiania się wsparcia społecznego, podstawowego czynnika decydującego oz zdrowiu psychicznym jednostki. Dlatego Lipińska tak bardzo myli się, argumentując, że postawa generacji Z ma chronić mentalny dobrostan. Ciekawi mnie, jakie ma przesłanki dla takiego wnioskowania, skoro to właśnie silnie więzy i tradycyjny ład rodzinny są kluczowymi wyznacznikami poprawnego rozwoju osobowości. Rozbite rodziny, rozwody, pogoń za pieniędzmi w szczególny sposób prowadzą do okaleczeń charakteru. Nie bez powodu to właśnie w krajach najbardziej „cywilizowanych” spotykamy wysyp różnorakich dysfunkcji, w tym depresji, którego brak w bardziej tradycyjnych wspólnotach. Nowoczesny tryb życia przez psychologów jednoznacznie wskazywany jest jako sprzyjający patologiom rozwoju.
Życie, jakie proponuje Lipińska, to tkwienie w bezproduktywnym i mało twórczym konsumpcjonizmie. Generacja Z chciałaby jej zdaniem do 60. wyłącznie gonić za przyjemnościami, nie oglądając się za siebie. Tego chcą jednak tylko moralne ofiary współczesności, a młodzi, którzy mają zamiar prawdziwie żyć poszukują czegoś więcej. Pragną założyć rodzinę, zbudować szczęśliwy dom i przekazać dzieciom najlepsze wychowanie według wzorców chrześcijańskiej cywilizacji.
Publicystka zapomina, że rodzicielstwo to szczególny okres życia. Wiążą się z nim przeżycia zamknięte dla wszystkich, którym nie dane było doczekać własnych dzieci. Odbieranie sobie dnia narodzin własnego syna czy córki, trudu ich wychowania, wsparcia w porażkach i dumy z sukcesów – misji do której przeznaczył nas Bóg, zapisawszy ją w naszej psychice – to ogołacanie własnego istnienia. My, młodzi, nie chcemy zamykać naszej egzystencji w bańce eskapizmu i kapitulacji wobec zobowiązań. My chcemy żyć. Wegetację niech Lipińska zostawi dla samej siebie.
Filip Adamus