Sprawa jest bardzo ryzykowna. Klapę należy otwierać bardzo powoli. Bez maseczki względnie przyłbicy zdrowego rozsądku lepiej nie podchodzić. Po otwarciu przyglądać się nie za długo. Związki siarki występują bowiem w silnym stężeniu. Dlatego najlepiej co rusz przymykać klapę i chwytać haust świeżego powietrza zdrowej nauki. Ognisko zakażeń jest bardzo blisko nas. Tuż za Odrą i Nysą Łużycką. Możliwe są zakażenia poziome, dlatego wskazana jest trwała kwarantanna od Kanta, Hegla, Rahnera i jego uczniów.
Idąc za przykładem odważnej postawy Redaktorów portalu PCh24, którzy swego czasu poświęcili się i oglądnęli pewien obrzydliwy (i nudny) film, abyśmy my go oglądać nie musieli, tako i ja sięgnąłem po tekst współczesnego niemieckiego reformatora Kościoła, abyście – Drodzy Czytelnicy – sami tego robić nie musieli. Jest przecież tyle ciekawych rzeczy do robienia.
Wesprzyj nas już teraz!
Na łamach katolickiego (w ujęciu niemieckim) tygodnika „Christ in der Gegenwart” (nr 43 z 2019 roku) ukazał się artykuł Michaela Seewalda pod jakże znamiennym tytułem „Kriche sein im Werden” („Być Kościołem w stawaniu się”), będący głosem autora w toczącej się w Kościele w Niemczech debacie na temat agendy rozpoczętej tam „drogi synodalnej”. Głos to zaś nie byle jaki, albowiem Michael Seewald (nie mylić z Peterem Seewaldem autorem wywiadów z Benedyktem XVI), urodzony w 1987 roku ksiądz z diecezji Stuttgart – Rottenburg (kiedyś jej pasterzem był kardynał Walter Kasper) to prawdziwy Wunderkind niemieckiej teologii. W wieku 28 lat habilitował się na uniwersytecie w Monachium, a rok później objął katedrę dogmatyki i historii dogmatów na Uniwersytecie w Munster, stając się w ten sposób najmłodszym profesorem w Niemczech w zakresie nauk teologicznych. A ta katedra sama w sobie znaczy bardzo wiele, zważywszy, że kiedyś kierował ją Karl Rahner. Zresztą w 2016 roku M. Seewald za swoje osiągnięcia naukowe otrzymał Nagrodę Karla Rahnera. Namaszczenie na następcę autora koncepcji „anonimowych chrześcijan” stało się więc faktem.
Michael Seewald to typowy dla niemieckich fakultetów teologicznych „teolog modny”. Taka uczona wersja – toutes proportions gardees – Szymona Hołowni tyle, że ukształtowanego w atmosferze duchowej typowej dla naszych zachodnich sąsiadów, którą przed laty Chesterton zidentyfikował jako „atmosferę introspektywnej melancholii i czegoś, co można by określić jako obrażalskie duchowe naburmuszenie, aurę sceptycyzmu ze szczyptą sentymentalizmu”. A wszystko zanurzone w zawiesistym sosie heglizmu.
Otwieramy więc klapę i czytamy w artykule ks. M. Seewalda: „To, co boskie, nieuchwytne nie jest w Kościele w izolacji od tego, co ludzkie i dlatego podatne na zmiany. Obydwie te sfery tworzą wspólnie „kompleksową” rzeczywistość. Nie można palcem wskazać na coś i twierdzić, że to albo tamto jest w Kościele boskie i dlatego nie podlega dyskusjom. Ciągle na nowo należy stawiać sobie pytanie, które w dosłownym sensie wymaga rozwiązania na sposób wynalazcy [erfinderisch], w jaki sposób Kościół określa to, co jest nienaruszalne i za pomocą, jakich struktur, chce temu sprostać”.
A struktury są najważniejsze i w związku z tym najpoważniejsze niebezpieczeństwo tkwi w „konserwatyzmie odnośnie struktur” [Strukturkonservatismus], który zdaniem niemieckiego teologa do dzisiaj ciąży nad całym Kościołem powszechnym. Według ks. Seewalda zwolennicy takiego podejścia uważają, że „przecenia się rolę struktur i ich otwartość wobec wielkości zadań stojących przed wiarą”. „Skoro jednak – pyta niemiecki profesor teologii – struktury nie przynoszą zbawienia, nikogo nie uratują i nikogo nie odkupią, to dlaczego nie można ich zmieniać?”.
Pora zamknąć klapę. Stężenie siarczanów zbyt wysokie. Czas na haust świeżego powietrza. Kardynał Sarah: „Letniość, odrzucenie wymagań ewangelicznych, utrata poczucia grzechu, przywiązanie do pieniędzy znajdują wspólny korzeń w utracie poczucia Boga. Degradacja liturgii do poziomu spektaklu, niedbałość przy celebracjach i spowiadaniu, duchowa światowość są tylko tego objawami. To nie struktury czy instytucje są w kryzysie, ale nasza wiara i nasza wierność Jezusowi” (Wieczór się zbliża i dzień już się chyli, s. 145).
Pokrzepieni, możemy znowu otworzyć klapę i przeczytać, że nie należy zbytnio sugerować się danymi statystycznymi pokazującymi w ostatnich latach w Niemczech dramatyczny spadek liczby powołań, uczestnictwa w Mszach Świętych i systematyczny wzrost wystąpień z Kościoła. Ktoś, kto na podstawie tych danych sądziłby o erozji wiary w Niemczech (jak na przykład papież Franciszek przemawiając parę lat temu do niemieckich biskupów przybyłych z wizytą ad limina), wydawałby sąd powierzchowny. Bo przecież – pisze ks. prof. M. Seewald – „to, co wykonuje Caritas i Diakonia oraz setki tysięcy chrześcijan pracujących nieodpłatnie jest również ewangelizacją. Nie można więc mierzyć stopnia ewangelizacji społeczeństwa liczbą uczestniczących w nabożeństwach albo odpowiedziami udzielanymi w badaniach statystycznych odnośnie dogmatów”.
Przymykamy klapę na chwilę i przez moment oddychamy świeżym powietrzem. Benedykt XVI: „W Niemczech mamy do czynienia ze zorganizowanym i dobrze płatnym katolicyzmem. W wielu wypadkach są to zatrudnieni świeccy występujący naprzeciw Kościoła z mentalnością pracowników zrzeszonych w związkach zawodowych. Jest dla nich jedynie pracodawcą, na którego spogląda się krytycznym okiem. Nie kieruje nimi dynamika wiary, tylko zajmowana pozycja” (Ostatnie rozmowy, s. 254).
Do trzech razy sztuka. Raz jeszcze otwieramy właz i czytamy, z jaką troską 33-letni niemiecki teolog pochyla się nad problemem kobiet (nothing personal?): „Nierzadko kobiety czują się chrześcijanami drugiej kategorii. Urząd kościelny w swojej organizacyjnej formie pozostała na etapie społeczeństwa stanowego, a władza [w Kościele] zbyt często nie ma żadnego związku z prawem. Kogo jest w stanie taka społeczność w sposób wiarygodny zaprosić, by spotkał w niej Chrystusa, Pana i Sługę wszystkich?”.
Dla ks. prof. M. Seewalda „nie jest teologicznie przekonująca” teza, że Kościół jako ustanowiony przez Boga nie może naśladować sposobu organizacji ludzkich stowarzyszeń: „Mówiąc językiem scholastyki, dlaczego porządek natury ma być w sprzeczności z porządkiem łaski? Dlaczego to, co w naturalnym porządku, do którego zaliczają się zarówno państwo i społeczeństwo, jest traktowane jako dobre i uprawnione [tj. równy dostęp kobiet do urzędów – G.K.], w ładzie zbawienia zaś, któremu służy Kościół, ma być traktowane jako godne odrzucenia? […] Czyżby Bóg – Stwórca i Bóg – Zbawiciel, którego przecież Kościół wyznaje, stworzył dwa, przeciwstawne sobie porządki dobra?”.
Szybko zamykamy klapę i łapiemy oddech. Kardynał Sarah: „Sądzę, że w dziejach Kościoła doszliśmy do zakrętu. Stają przed nami dwie perspektywy. Albo dalej będziemy w swoim przekonaniu zbawiać Kościół przez kolejne restrukturyzacje, które tylko obarczą jego Boską istotę dodatkowymi, nazbyt ludzkimi obciążeniami, albo pozwolimy, by zbawił nas Kościół, a raczej Bóg działający w kościele, i wtedy musimy znaleźć środki, które posłużą naszemu nawróceniu” (Wieczór się zbliża, s. 150).
Klapy już nie otwieramy. Co za dużo to niezdrowo. Na koniec pokrzepmy się jeszcze spostrzeżeniem Chestertona o „reformatorach Kościoła”: „Więcej sympatii mam już dla ateisty, który mówi, że nie chce żadnego Kościoła, niż dla tych ślepych jak krety orędowników reform, którzy najpierw zakładają, że coś jest niezmienne, a potem rwą się, żeby to zmieniać. Z całym szacunkiem dla chrześcijańskiej historii można by rzec, że chcą tak przefasonować Kościół Chrystusowy, aż go własna Matka nie pozna”.
Grzegorz Kucharczyk