18 listopada 2021

Lockdown forever? Świat uziemiony, a co z Polską?

Lockdowny wracają, choć wszyscy zapewniali, że już nie wrócą. Szczepionki miały być tryumfem nauki nad naturą. Jak sobie poradzimy z nadchodzącą porażką?

Wielki grecki wódz Pyrrus, odniósłszy zwycięstwa nad rzymską armią pod Herakleą i Askulum brutalnie ocenił stan swojej armii: „jeszcze jedno zwycięstwo i będziemy skończeni”. Zaskoczyły go nie tyle zdolności bojowe przeciwnika, ile konsekwencja w wystawianiu kolejnych żołnierzy do walki. Mimo, że Rzym trapiony był epidemią, która pozbawiła go aż jednej czwartej liczby mieszkańców, bił się zacięcie z bojowymi wojskami Pyrrusa.

Dlaczego warto przypomnieć sobie historię Pyrrusa, którego imię historia utrwaliła w niezbyt dobrze kojarzącym się powiedzeniu? Bo to, co dzieje się dzisiaj w Europie wokół trwającej pandemii COVID-19, jak ulał przypomina jego losy na półwyspie apenińskim. Rządy państw nadal zapamiętale biją się z pandemicznym wrogiem, tłukąc go ile wlezie kolejnymi, często pozbawionymi sensu, restrykcjami. I w gruncie rzeczy niewiele z tego wynika: gdy wydaje się, że to już koniec, że zwycięstwo jest tuż, tuż, nagle liczba zakażeń rośnie, szpitale zapełniają się, a temat lockdownów ponownie wraca. Tak dzieje się także tej jesieni.

Wesprzyj nas już teraz!

Racjonalny jak Morawiecki?

Zastanawiające, że w porównaniu z tym, co działo się jeszcze kilka miesięcy temu, wszystkie niemal państwa stosują już dzisiaj własną drogę walki z pandemią. Brytyjczycy odpuścili zupełnie, pozostając jedynie przy ograniczeniach dotyczących przyjezdnych z zagranicy, a premier Boris Johnson już zapowiedział plan całkowitego wyjścia z pozostałych jeszcze rygorów pandemicznych (masowe testowanie, izolacja chorych) z początkiem przyszłego roku. Pochwalić można też postępowanie polskiego rządu. Mimo pohukiwań ministra zdrowia, premier Mateusz Morawicki jakoś nie kwapi się ani do wprowadzania przepisów segregujących obywateli na zaszczepionych i niezaszczepionych, ani do zamykania ich w domach.

Jeszcze niedawno co prawda Adam Niedzielski zapowiadał lokalne lockdowny, później straszył ustawą umożliwiającą pracodawcy sprawdzanie czy jego podwładni są zaszczepieni. Jak na razie wygląda to bardziej na rzucanie łakomych kąsków rozdrażnionym mediom, które w jakimś masochistycznym widzie domagają się kolejnych restrykcji, niż na poważne niebezpieczeństwo ograniczenia naszych praw. Trzeba się oczywiście temu przyglądać, bo rząd Zjednoczonej Prawicy wywinął nam już niejeden numer, ale na razie podejście decydentów do pandemii wydaje się zdrowe. Wyraził je niedawno w rozmowie z PAP premier Morawiecki: skoro są szczepionki, każdy ma możliwość indywidualnego zabezpieczenia siebie przed zakażeniem i jego konsekwencjami. Państwo – tego już Morawiecki nie wyraża wprost, ale między wierszami owszem – powoli wycofuje się z frontu walki z COVID-19, pozostawiając tym samym decyzję obywatelom. Jasne, skuteczność szczepionek jest kwestionowana, ale nie sposób odmówić Morawieckiemu konsekwencji: skoro właśnie w tych preparatach rząd dostrzegał nadzieję na zwycięstwo z pandemią, ich dostępność rozwiązuje problem lockdownów i restrykcji.

Praktyka przeciw nauce

Inaczej jednak wygląda to w Holandii czy Austrii. Nie chodzi już nawet o skandaliczne odmawianie wielu podstawowych praw osobom niezaszczepionym, co przecież w sytuacji dobrowolnych szczepień nie powinno mieć miejsca, ale o kolejne lockdowny, których widmo krąży nad tymi krajami. W Niderlandach już skracane są godziny otwarcia sklepów czy lokalów usługowych, a w Austrii władze rozważają godzinę policyjną.

Zaskakujące, że kolejny raz, mimo rzekomego przełomu w walce z pandemią, jakim miały stać się szczepionki, niektóre rządy znów wracają do metod, które – to już wiemy – nijak się nie sprawdziły. Lockdowny, z różnym natężeniem stosowane były przez długie jesienne, zimowe i wiosenne miesiące na przełomie 2020 i 2021 roku. I co? I nic. Poza złudnym poczuciem, że walka trwa i rząd coś robi, próżno było wypatrywać wymiernych efektów. Potwierdzają to zresztą badania, także te przeprowadzone po pierwszym, najbardziej radykalnym lockdownie, gdy ludzie w wielu krajach Europy dobrowolnie wręcz siedzieli w domach, wychodząc z nich tylko w naprawdę ważnej potrzebie. Ale i wówczas – a pisał o tym prestiżowy „The Lancet” – samo wprowadzanie lockdownów nie miało wpływu na przebieg epidemii w poszczególnych krajach. O ile od biedy można było dowodzić, że nie sposób się zakazić, gdy siedzi się w domu całymi dniami, to w kolejnych miesiącach lockdowny nie miały już właściwie żadnego praktycznego znaczenia, poza utrudnianiem nam wszystkim życia.

Wygoda i frustracja

A jednak pomysły na zamykanie nas w domach wracają. Wydawać by się mogło, że politykom zapowiadającym powrót do koszmaru ostatnich miesięcy powinno być przynajmniej trochę wstyd, iż mimo milionów wywalonych z budżetu na szczepionki i propagandę mająca przekonać ludzi, by przyjmowali te preparaty, ich jedynym remedium na wzrost zakażeń jest powrót do punktu, w którym byliśmy zanim opróżniono magazyny Big Pharma. Skąd zatem ta bezceremonialność? Dlaczego politycy brną ślepo w uliczkę, która – jeśli potrafią czytać i analizować – dawno powinna zostać uznana przez nich za jedną wielką lipę? To proste: bo tak jest wygodniej.

Pamiętajmy, że politycy dawno już przestali być liderami, gotowymi wyznaczać kierunki polityk. Stali się technokratami, specjalizującymi się w wygrywaniu wyborów. Temu celowi podporządkowują wszystko: media, politykę wewnątrzpartyjną, a wreszcie także i to, co szumnie nazywamy interesem publicznym. Gdyby politycy podchodzili zdroworozsądkowo do całej sytuacji i naprawdę mogli powiedzieć to, co myślą, postępowaliby inaczej.

Weźmy takiego holenderskiego premiera Marka Ruttego. Wyobraźmy sobie, że nie jest on obłąkanym chęcią utrzymania władzy politykiem, ale myślącym w miarę logicznie szefem rządu. Widząc radykalny wzrost zakażeń, powiedziałbym zapewne wszystkim rodakom przestraszonym przez podgrzewające atmosferę media mniej więcej coś takiego: COVID, owszem, jest niebezpieczny, ale tylko dla kilku procent społeczeństwa, finalnie zaś może zagrażać życiu mniej niż jednemu procentowi z nas. A to oznacza, że ponad 99 procent z nas przeżyje, ponad 80 proc. przejdzie chorobę lekko lub w ogóle jej nie zauważy, a kilka procent ciężej. Chcecie się chronić? Proszę bardzo: możecie zachowywać dystans, myć łapki, ubierać maseczki, brać szczepionki, a nawet zakładać kombinezony. Ale niczego nie będziemy zamykać, bo nie ma to żadnego wpływu na nasze życie czy zdrowie. Krótka piłka.

Tymczasem, niestety, żyjemy w rzeczywistości, gdzie jedno kichnięcie może wywołać panikę, człowiek z maseczką zsuniętą poniżej nosa wywołuje akty agresji, a COVID powoduje strach tak paniczny, jakby miał wybić nas równie skutecznie, co dżuma dymieniczna. Wbrew temu, co sądzi wielu z nas, problemem nie tyle są politycy. Ci bowiem robią dokładnie to, co widzą w badaniach opinii publicznej lub to, do czego są zmuszani grą interesów trochę większych misiów. Problemem natomiast są współczesne społeczeństwa, wiedzione naiwnym przekonaniem, że człowiek jest w stanie zapanować nad światem, w tym także nad siłami natury. Wyzuci z jakichkolwiek norm kulturowych i pozostawieni z naiwnym przekonaniem, że człowiek jest dzisiaj zdolny niemal do wszystkiego, a nauka osiąga wyżyny swoich możliwości, nie potrafimy pogodzić się z tym, że istnieją choćby trochę poważniejsze i bardziej niebezpieczne choroby niż grypa.

Dodajmy jeszcze, że taka postawa obnaża aporię ludzkiego myślenia. Z jednej bowiem strony zakładamy, że jesteśmy w stanie obronić się przed epidemią, z drugiej liczymy na powrót do normalności. Podobnie jak z bataliami klimatycznymi: chcielibyśmy wyzerować emisję CO2 i żyć nadal na takim poziomie, na jakim żyliśmy wcześniej. To dlatego wczorajsi apostołowie klimatyzmu zamieniają się dzisiaj w trybunów ludowych, gardłujących o rosnących cenach i groźbie radykalnego obniżenia poziomu naszej zamożności. To wszystko są efekty sumy naszych strachów. Kolejne lockdowny czekają nas nie dlatego, że tak skalkulują specjaliści, lecz dlatego, iż wielu z nas po prostu tego chce, bo tylko radykalne działania sprawiają, że wygasa frustracja powodowana nieumiejętnością radzenia sobie z tym, na co nie mamy wpływu. A na co bardzo chcielibyśmy ów wpływ mieć.

Wspomniany na początku tego tekstu Pyrrus, zauważywszy, że jego zwycięstwa pogrążają go jako dowódcę, powrócił do Epiru. Społeczeństwa zachodu stanąwszy raz na froncie walki z pandemią, raczej niezbyt prędko zejdą z wojennej ścieżki. Co z tego, że kolejne próby zduszenia epidemii skazane są na porażkę?

Tomasz Figura

 

Są szczepionki, a LOCKDOWN znowu WRACA?! Szaleństwo ogarnia Europę! || Komentarz PCh24

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij