– Żyjemy w czasach wielkiej rewolucji antykatolickiej, która nieustannie wzbiera na sile. Cały czas pocieszamy się i uspokajamy nasze sumienia, że w Polsce jeszcze nie jest tak źle jak na Zachodzie, gdzie nie można nosić na szyi krzyżyka, albo medalika z Matką Bożą. Może i w Polsce tego, póki co, nie ma, ale tego typu pomysły już się pojawiają i na razie próbuje się przygotować pod nie grunt. Ma temu służyć wypieranie, wyjaławianie, dezynfekcja życia z wszystkiego co chrześcijańskie – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.
Dlaczego współczesny świat próbuje zniszczyć to, co było niezniszczalne przez 2 000 lat i przemianować Triduum Paschalne na… „święto wiosny” albo „wiosenny długi weekend”? Czemu ma to służyć?
Żyjemy w czasach marnych, żeby nie powiedzieć parszywych i być może niebawem ziści się smutna wizja z opowiadania napisanego przez Andrzeja Pilipiuka – ludzie podpisując cyrografy będą ostentacyjnie płacić diabłu 50 euro, żeby wziął ich dusze…
Wesprzyj nas już teraz!
Wiele osób straciło zarówno smak jak i sens rozumienia tego, co przeżywamy w Wielkim Tygodniu, a zwłaszcza w Wielki Czwartek, Wielki Piątek, Wielką Sobotę i Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego.
Triduum Paschalne to bardzo zwięzła nazwa trzech dni wyrażających samo jądro ludzkiej egzystencji. W tych trzech dniach widzimy, czy może dzisiaj należy powiedzieć – powinniśmy widzieć to co najważniejsze i najpiękniejsze w ludzkim życiu, w człowieczeństwie. Spoglądamy z jednej strony na nieskończoną miłość, na bezinteresowność daru, na pokorę i służbę oraz na to, co jest najciemniejszą stroną ludzkiej egzystencji, a więc na zdradę, cierpienie, niesprawiedliwość i śmierć. To wszystko kończy się orędziem zmartwychwstania, pieśnią triumfu, zwycięstwem życia i miłości nad śmiercią i nienawiścią.
Taki jest od 2 000 lat sens Triduum Paschalnego. Taki jest od 2 000 lat sens Wielkiej Nocy. Jeśli zastępujemy nie tylko nazwę, ale i treść tych dni obchodami „święta wiosny” czy uczczeniem „długiego weekendu”, to sprowadzamy nasze życie do banału, którego nawet nie da się ująć w słowa.
Pyta Pan, czemu ma to służyć? Po co najpierw banalizuje się Tajemnicę Zmartwychwstania na rzecz „święta wiosny”? Odpowiedź jest następująca: żeby przygotować grunt pod jej odrzucenie.
Nie jest to wyraz jedynie bezmyślności – ona jest skutkiem, a nie przyczyną. Podstawą takiego stanu rzeczy jest wyrażany wielorako, wielopostaciowo proces dechrystianizacji, proces ateizowania rzeczywistości katolickiej, proces odrzucania Stwórcy i zastępowania Go kolejnymi „złotymi cielcami”, bożkami i Barabaszami.
Mówiąc wprost: żyjemy w czasach wielkiej rewolucji antykatolickiej, która nieustannie wzbiera na sile. Cały czas pocieszamy się i uspokajamy nasze sumienia, że w Polsce jeszcze nie jest tak źle jak na Zachodzie, gdzie nie można nosić na szyi krzyżyka albo medalika z Matką Bożą. Może i w Polsce tego póki co nie ma, ale tego typu pomysły już się pojawiają i na razie próbuje się przygotować pod nie grunt. Ma temu służyć wypieranie, wyjaławianie, dezynfekcja życia z wszystkiego co chrześcijańskie.
Proszę sobie przypomnieć, jakie kartki i plakaty świąteczne lansowali w grudniu ubiegłego roku włodarze niektórych polskich miast. Zamiast tradycyjnych bożonarodzeniowych szopek, zamiast Świętej Rodziny, zamiast Dzieciątka, mieliśmy na nich jelenie, dziki czy świnie, a nad wszystkim unosiło się osiem gwiazdek symbolizujących wulgarne hasło znane z antyrządowych wieców.
Pytam: co chciano w ten sposób osiągnąć? Co obchodziły ratusze niektórych polskich miast? Święto dzika? Święto jelenia? Święto wulgarności i nienawiści?
To wszystko pokazuje, że doszliśmy do takiego momentu, w którym cokolwiek jeszcze zachowało się z chrześcijaństwa jest dezynfekowane i wyrzucane z naszej przestrzeni życiowej.
Chcę wyraźnie podkreślić, że nie są to banały. Jeśli pojawia się w przestrzeni publicznej próba zastąpienia Wielkiej Nocy „świętem wiosny” czy „długim weekendem” musimy reagować. Tutaj nie chodzi o to, żeby ktoś miał dobre samopoczucie. Tutaj chodzi o rzeczy najważniejsze – o zbawienie; o oddanie czci Mesjaszowi, który umarł na krzyżu dla naszego zbawienia, trzeciego dnia zmartwychwstał; o nasz kod kulturowy i cywilizacyjny; o nasze człowieczeństwo. Niezależnie od wszystkiego, czy komuś się to podoba czy nie fakty są następujące: człowiek się rodzi, człowiek umiera, a potem czeka go Sąd Boży – szczegółowy i ostateczny, gdzie Sprawiedliwy Sędzia zdecyduje kto zostanie zbawiony, a kto potępiony. Banalizacja tego jest banalizacją człowieczeństwa.
Czy za taki stan rzeczy nie są odpowiedzialni również niektórzy wierni? Od kilku lat widzę, że Zmartwychwstanie Pańskie dla części osób ogranicza się do „święconki”; dla części do procesji rezurekcyjnej, podczas której rzucają oni petardami hukowymi; dla jeszcze innych do ogniska, jakie w Wielką Sobotę rozpala się przed kościołem, bo to „coś nowego”…
Z całą pewnością ma Pan dużo racji. Nie można zrzucać całej winy na tych, którzy walczą z Kościołem i świętą wiarą katolicką. Wina leży również po naszej stronie, po stronie naszej uległości i bezmyślności, które ciągną za sobą zanik wiary.
To co teraz powiem będzie być może nietaktowne, ale fakty są takie: dla nas – duszpasterzy – Wielka Sobota jest zawsze bolesnym wstrząsem, kiedy obserwujemy niespotykane w żadnym innym dniu, nawet w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, tłumy ludzi, które są na „święconce”.
„Święconka” jest traktowana w sposób wręcz magiczny, w sposób amuletyczny, tak jakby ktoś chciał doświadczyć w kościele bajkowych „czarów-marów”. Niestety takich osób jest bardzo wiele, co pokazuje ogromne spustoszenie duchowe, jakie dokonało się również pośród tych, którzy przynależą do Kościoła, bo nie ośmielę się nazwać tych ludzi katolikami. Oni co najwyżej nominalnie przynależą do Kościoła i przybywają do świątyni tylko po to, żeby raz w roku w sposób symboliczny potwierdzić przynależność do czegoś, co jest dla nich bliżej nieokreślone, co jest przerośnięte przez szarość ich życia.
To jest naprawdę wielki problem i jeszcze większe zadanie dla Kościoła, które dzisiaj jest niezwykle czytelne. W XXI wieku Kościół musi powrócić do elementarnej ewangelizacji, elementarnej katechizacji, elementarnego przypominania podstawowych prawd.
Na marginesie dodam tylko, że jestem zdruzgotany świadomością religijną wielu studentów także teologii, którzy są efektem edukacji współczesnych systemów edukacyjnych i medialnych. Mają oni radykalnie zniewolone umysły poprzez opętanie czy spętanie współczesnymi ideologiami. Jak do tych ludzi trafić z orędziem zbawienia, skoro zatracili oni orędzie stworzenia? Jak trafić do nich z orędziem krzyża, skoro tzw. cierpienie zwierząt jest dla nich bardziej przerażające niż cierpienie Chrystusa? To są pytania, które musi zadawać sobie każdy kapłan, a nie tylko Paweł Bortkiewicz. To są pytania, na które musi odpowiedzieć każdy wierny, który został wezwany przez Syna Bożego do głoszenia Ewangelii i nawracania siebie i innych.
Moim zdaniem potrzeba jakiegoś wielkiego wstrząsu wewnątrz samego Kościoła, wewnątrz tych, którzy decydują o programach duszpasterskich, katechetycznych, żeby naprawdę spojrzeć w sposób realistyczny na to, co stanowi dzisiaj główne wyzwania Kościoła i zejść z często bardzo wyrafinowanych i wysublimowanych projektów na ziemię, aby dostrzec to, co stanowi dzisiaj podstawowe wyzwanie.
Może właśnie w Wielki Tydzień Kościół, kapłani powinni szczególnie mocno przypominać o realnej obecności Chrystusa w Najświętszym Sakramencie?
Dokładnie TAK!
Część duszpasterzy próbuje to realizować. W chwili kiedy rozmawiamy przebywam w mojej rodzinnej parafii. Słuchając w Niedzielę Palmową ogłoszeń parafialnych byłem pełen szacunku i uznania dla wysiłków miejscowych duszpasterzy, którzy robią wszystko, aby jak największa liczba wiernych doświadczyła Boga, przeżyła Jego bliskość i rozważała Tajemnicę Zmartwychwstania.
Mam nadzieję, że takich parafii jest więcej, ponieważ w tych dniach poczucie bliskości i obecności Boga może dać człowiekowi natchnienie na kolejne dni, miesiące etc.
W roku 2020 w Wielką Noc mieliśmy do czynienia z potwornymi limitami „pandemicznymi”. W kościołach mogło przebywać 5 osób, czyli de facto kościoły były zamknięte. W roku 2021 limity zostały nieznacznie zwiększone. Ja na przykład Triduum Paschalne obchodziłem w jednej ze śląskich parafii, gdzie w kościele przebywały ze względu na limit 24 osoby. Pozostali wierni, w tym ja, musieli stać na zewnątrz, gdzie było około 10 osób. Jak zdaniem Księdza profesora będzie wyglądała sytuacja w tym roku, kiedy nie ma żadnych limitów i ograniczeń? Czy zdamy egzamin z wiary na ocenę celującą?
Z całą pewnością będzie to dla nas – katolików wierzących na serio – wielki sprawdzian, na ile te tęsknoty, o których mówiliśmy przez 2 ostatnie lata narzekając na realne ograniczenia wolności były prawdziwe, a na ile udawane. W Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego dowiemy się, kto naprawdę chce realizować pragnienie życia z Bogiem. W Wielką Noc przekonamy się, czyja wiara jest autentyczna.
Jestem świadom tego, że człowiek jest nie tylko istotą rozumną, ale również naznaczoną emocjami i wolą. W związku z tym nawet jeśli racjonalnie powiemy sobie: nie było możliwości – jest możliwość, to niekoniecznie oznacza to, że kościoły będą wypełnione po brzegi. Mimo wszystko chcę wierzyć, że rozpoczynamy w czasie tych świąt powrót do Kościoła i hasło, które funkcjonuje na przykład w kręgach katolików amerykańskich, czyli „Katoliku, wróć do Kościoła” dzisiaj jest aktualne również w Polsce.
Pyta Pan, czy w Wielką Noc zdamy egzamin z wiary na ocenę celującą. Powiem szczerze, że jestem umiarkowanym optymistą, to znaczy: wierzę, że część ludzi wróci do Kościoła, ale niestety nie sądzę, żeby był to powrót na „szóstkę z plusem”. Mam nadzieję, że będzie on na ocenę zadowalającą tylko albo aż… Od czegoś trzeba jednak po prostu rozpocząć. Musimy sobie uświadomić, że zarówno ze względu na pandemię jak i ze względu na walec kulturowy, który przetacza się, zwłaszcza w ostatnich latach w sposób coraz bardziej bezwzględny stanęliśmy w obliczu sytuacji, w której musimy porzucić wszelkie kategorie dawnych statystyk. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to złowieszczo, ale może trzeba się zastanowić nad „opcją Benedykta” i rozpocząć od bardzo niewielkich aspiracji – w tym znaczeniu, żeby z jednej strony zadowalać się tymi wierzącymi na serio, którzy są w Kościele, nawet jeśli jest ich nieliczna grupa, ale to na nich z wiarą, intensywnością i żarliwością budować przyszłość Kościoła.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek