Roztropna, głęboko przemyślana i ofiarna, bo z przykrością podjęta decyzja dwunastoletniej Jadzi (która w dzisiejszych czasach chodziłaby do piątej lub szóstej klasy szkoły podstawowej) wprowadziła Królestwo Polskie na drogę mocarstwowości.
Wesprzyj nas już teraz!
Kiedy myślę o świętej królowej Jadwidze, nieodmiennie przed oczyma duszy mojej pojawia się nie portret kanonizacyjny ni żadne z matejkowskich przedstawień jej osoby, ani też najpiękniejszy malowany wizerunek dorosłej monarchini z kościoła świętej Anny w Krakowie czy nie mniej urzekający pomnik nagrobny w katedrze wawelskiej. Widzę obraz, jakiego nikt nigdy nie namalował – scenę przedstawiającą dwunastoletnią dziewczynkę w otoczeniu dorosłych mężczyzn, którzy snują niewesołe plany jej przyszłości.
Kiedy myślę o świętej królowej Polski, nieodmiennie widzę dziecko – choć bowiem wedle standardów XIV stulecia wiek lat dwunastu wyznaczał u dziewcząt początek dorosłości, to jednak obiektywnie rzecz biorąc dwunastolatka jest wciąż dzieckiem (dziś chodziłaby do piątej lub szóstej klasy szkoły podstawowej). Widzę więc dziesięcioletnie dziecko ukoronowane i dwunastoletnie stojące wobec decyzji o niebo (albo piekło – to się miało okazać…) przerastającej wybory jego dzisiejszych rówieśnic w cywilizowanych krajach.
Kiedy myślę o naszej świętej królowej, nieodmiennie widzę ją w otoczeniu panów małopolskich, którzy jej perswadują konieczność poślubienia kunigasa Jogaili. Dostrzegam w jej oczach przerażenie – nie samym faktem oczekiwanego małżeństwa (to przecież naturalna kolej rzeczy, wobec której nie miała żadnych oporów), lecz osobą proponowanego przez radę koronną kandydata do jej ręki. Nie dość bowiem, że dzikus z lasu i poganin, to jeszcze stary chłop (człowiek trzydziestosześcioletni stał już w owych czasach w drugiej połowie życia). Trzy razy od niej starszy. Dla szlachetnej lilii Zachodu – królewskiej córki starannie wykształconej i wychowanej w warunkach wysoce cywilizowanych (Węgry były wszak krajem zamożnym a dwór w Budzie słynął z wykwintu na całą Europę) – taka perspektywa jawiła się wprost odrażającą.
Jakiż to chłopiec piękny i młody?
Zwłaszcza wobec jakże odmiennej alternatywy. Oto do Krakowa przybył właśnie austriacki książę Wilhelm Habsburg – notabene nie w żadnym innym celu, jak tylko, by upomnieć się o swoje prawo do Jadwigi. Zostali sobie bowiem zaślubieni jeszcze jako małe dzieci na mocy sponsalia pro futuro – kanonicznej formy zaręczyn szeroko stosowanej w wiekach średnich, niezwykle użytecznej dla panujących jako forma przypieczętowywania sojuszy sakramentem małżeństwa potomków rodu bez względu na ich wiek. Był to rodzaj ślubu, którego nie ponawiano już po osiągnięciu przez zaręczonych wieku dojrzałego. W celu zatwierdzenia związku należało tylko dokonać jego konsumpcji – pod jednym wszakże warunkiem: że oboje zaręczeni wyrażą na to zgodę.
Piętnastoletni młodzieniec oczarował Jadwigę, gdy odprawiony z kwitkiem od wawelskiej bramy spotykał się z nią w refektarzu pobliskiego klasztoru franciszkanów, gdzie – wedle relacji Jana Długosza – „raz po raz schodziła z zamku z orszakiem rycerzy i swoich dziewcząt”, aby pocieszać się „tańcami ze wspomnianym księciem austriackim Wilhelmem, nader jednak skromnie i z największym umiarem”. Kronikarz potwierdza, iż dziewczyna „ujęta zaletami zacnego młodzieńca”, który wszak nie bez przyczyny nosił przydomek der Freundliche (czyli „miły”, „uprzejmy”, „przyjazny”, „dworny”), „gorąco pragnęła poślubić raczej tego, którego dobrze znała, niż nieznanego i nigdy nie widzianego barbarzyńcę”. I któżby się temu dziwił? Podobnie jak temu, że uniesiona oczarowaniem – zapewne pierwszym młodzieńczym uczuciem tego typu w jej życiu – znalazła się o krok od dopełnienia związku sprzed lat, a napotkawszy zamkową bramę na głucho zamkniętą, w desperacji porwała topór, by sobie wyrąbać drogę na zewnątrz. I wtedy wkraczają na scenę panowie krakowscy…
Opamiętaj się, jasna pani!
Rozmyślając o świętej Andegawence, najczęściej widzę ją w takiej właśnie scenie: młodziutka władczyni siedzi w towarzystwie małopolskich wielmożów, którzy usilnie przedkładają jej konieczność małżeństwa z Litwinem „nie dla dogodzenia żądzy i rozkoszom ciała, ale by zapewnić wzrost wiary chrześcijańskiej i pokój wśród chrześcijan”. Stoi tam kasztelan Dobiesław z Kurozwęk, który nie wpuścił Wilhelma na Wawel, i marszałek Dymitr z Goraja, który wyjął topór z rąk zrozpaczonej nastolatki, i wojewoda Spytko z Melsztyna, który najuporczywiej sprawę litewskiego sojuszu forsował.
Proszą, przedkładają, tłumaczą – że książę Wilhelm owszem gładysz i frant, ale pożytek zeń żaden, bo nic w wianie nie wnosi, za to uwikła królestwo w habsburskie awantury, a przecież kraj w potrzebie, Krzyżak w granicach (które zresztą same w sobie niepewne), tymczasem Litwa to pożądany sojusznik; wespół z jej władcą stworzą nie tylko nową, tak Polsce potrzebną dynastię, ale i niepokonaną unię krajów wprost stworzonych do najściślejszego związku. A przy tym chrztu pogan zaniechać – godnego i sprawiedliwego, nie po teutońsku ogniem i mieczem – toż to grzech oczywisty…
„Mimo że ją – jak pisze Długosz – najusilniej i najgorliwiej prosili, by mając na uwadze wielką korzyść wiary, o którą w pierwszym rzędzie Polakom chodziło, nie odrzucała małżeństwa z barbarzyńskim księciem, długo i stanowczo opierała się z powodu wspomnianego wyżej związku z Wilhelmem”. W końcu jednak uległa, przekonana – wedle słów tego samego kronikarza – „chęcią przyjęcia wiary chrześcijańskiej przez wielkie narody i ludy, i twierdzeniem, że Królestwo Polskie uzyska największą zasługę i zapewni sobie po wsze czasy najwyższe uznanie i chwałę, jeżeli dzięki jego działaniu blask czystej wiary chrześcijańskiej zajaśnieje u Litwinów, Żmudzinów i reszty barbarzyńskich narodów”.
A jednak nie należy się w tym dopatrywać wyłącznie zasługi perswazyjnych zdolności koronnych arystokratów. Chociaż z pewnością wspinali się na szczyty dyplomacji, kronikarz wyraźnie podkreśla, że „nikt z panów nie miał odwagi sprzeciwić się woli królowej Jadwigi”. Nie była bowiem ich młodociana pani typem potulnej myszki, przeciwnie – po rodzicach odziedziczyła włoski temperament i niespożytą energię. I gdyby się uparła, musieliby ustąpić. Wobec nieprzejednanej postawy naturalnej dziedziczki tronu, „pani przyrodzonej” – zgodnie z oficjalną tytulaturą – cóż by mogli zrobić? Schować swoje polityczne plany do kieszeni (a raczej – jako że to średniowiecze – do sakiewki). Nie, bodziec do podjęcia ostatecznej decyzji przyszedł skądinąd.
Młoda Węgierka musiała się czuć w Krakowie dosyć obco – jej rodaków natychmiast po koronacji odesłano z powrotem nad Dunaj. Nie miała powiernika, któremu mogłaby się wyżalić, żadnej bliskiej osoby (niezwiązanej z polskim dworem), której mogłaby się zwierzyć ze swoich rozterek. W podobnej sytuacji chrześcijanin zawsze zwraca się do Jezusa. Tak też czyniło to pobożne dziecko, spędzając długie godziny na kolanach przed słynnym Czarnym Krucyfiksem. I wtedy to – jak głosi napis w predelli ołtarza, w którego nastawie dziś się ów krucyfiks znajduje – „ten zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa ukrzyżowany wizerunek przemówił do świętej Jadwigi Królowej Polski”.
Czyń, co widzisz!
Tak powiedział do niej Ukrzyżowany. Dziewczynka natychmiast zrozumiała. Co bowiem widziała wokół siebie? Dokładnie ten sam obraz, który przed jej oczyma roztaczali polscy dygnitarze. Przypomniała sobie też inne słowa Jezusa Chrystusa: „Królowie narodów panują nad nimi, a ich władcy przyjmują nazwę dobroczyńców. Wy zaś nie tak macie postępować. Lecz największy między wami niech będzie jak najmłodszy, a przełożony jak sługa!” (Łk 22, 25-26). „A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć” (Mk 10, 44-45).
Będzie więc służyć. Skoro za zrządzeniem Bożej Opatrzności zasiadła na tronie tego królestwa, ma o nie dbać jak o własną ojczyznę – „swoich pożytków zapomniawszy” (jak to ujmie dwa wieki później nie mniej pobożny i zatroskany o los tegoż królestwa ksiądz Piotr Skarga). Jadwiga wytrwa w tej postawie do końca swego panowania.
Młodą polską Andegawenkę bezsprzecznie zaliczyć należy do grona najwybitniejszych kobiet średniowiecza, acz jako urzędujący król (została bowiem koronowana na króla Polski – in regem Poloniae coronata – i miała osobną od męża kancelarię, która pracowała na najwyższych obrotach) nie zanotowała jakichś porażających sukcesów politycznych. Ot, po prostu rzetelnie wykonywała dobrą monarszą robotę: odzyskała Ruś Czerwoną, negocjowała z Władysławem Opolczykiem zwrot ziemi dobrzyńskiej, skutecznie pertraktowała z Zakonem Krzyżackim i knującym przeciw Polsce księciem Witoldem, chętnie podejmowała się misji dyplomatycznych, w których wykazywała się dużą zręcznością; słowem: „była mądra w radzie, roztropna w postępowaniu i dbała o wszystko, co należało do Korony Polskiej” – jak ją zapamiętał Stanisław ze Skalbmierza, pierwszy rektor odnowionej staraniem królowej Akademii Krakowskiej. Ale to wszystko standardowe działania dobrego monarchy.
Gdzie dziewczęta z tamtych lat?
Ocenianie dorobku Jadwigi wyłącznie na postawie urzędowych dokonań zawęża perspektywę. Najistotniejszym bowiem momentem jej piętnastoletniego panowania – tym, co czyni ją w dziejach Polski bez porównania wielką – pozostaje przeważający wszystko, choć dokonany na samym początku wybór, na mocy którego dziewczynka Chrystusowej opiece oddając swą posługę przybranej ojczyźnie oddała rękę litewskiemu niedźwiedziowi.
Mariaż ten – w osobistym wymiarze zapewne nieszczególnie udany (jakaż bowiem relacja mogła się wytworzyć wobec tak wielkiej różnicy wieku i kultury?), acz poprawny i oparty na wzajemnym szacunku – w aspekcie polityczno-kościelnym, czy wręcz eschatologicznym, zaowocował nader obficie. Ostatni pogański kawałek Europy wkrótce stał się pełnoprawnym członkiem Christianitas, a jego ludowi dano przepustkę do nieba. Kolejne zaś unie Korony z Litwą – najpierw personalne, z czasem coraz bardziej realne – stworzyły potężne imperium, w każdym stadium swego istnienia wyjątkowe na tle świata zachodniego. I choć „pani przyrodzona” osobiście nie zapoczątkowała dynastii, dając królestwu dziedzica, to jednak bezsprzecznie położyła podwaliny pod świetność domu Jagiellonów, który panować będzie nad Europą Środkowo-Wschodnią do końca XVI wieku.
Roztropna, głęboko przemyślana i ofiarna, bo z przykrością podjęta decyzja dwunastoletniej Jadzi (która w dzisiejszych czasach chodziłaby do piątej lub szóstej klasy szkoły podstawowej) wprowadziła Królestwo Polskie na drogę mocarstwowości. Dzieło zapoczątkowane przez naszą młodziutką władczynię było najlepszą z rzeczy, jakie przytrafiły się Polsce w całej rozciągłości jej dziejów. Bezkrwawo i bez udziału śmierci (a wręcz z nadzieją na nowe życie) znalazła się nasza Ojczyzna w pozycji europejskiej potęgi, z którą należy się liczyć – bastionu, o który rozbiją się liczni wrogowie Kościoła i Zachodu – wysuniętego przyczółku misji cywilizacyjnej na Wschód. Królestwo Polskie samo, bez Litwy nie było w stanie sięgnąć po taki status.
A to, że dwa wieki później inny importowany król, co się za ultrakatolickiego monarchę uważał, nie dostrzeże, jaki mu prezent Opatrzność na kolana kładzie, otwierając przed nim na oścież bezkresy Turanu aż po Kamczatkę, i dzieła Jadwigi w sprzyjających warunkach nie podejmie, to już zupełnie inna sprawa, inna historia, inny duch. Cóż, skończyło się średniowiecze – czas silnych kobiet; nastała nowożytność – czas coraz marniejszych mężczyzn. Ci za niespełna dwa kolejne wieki ostatecznie roztrwonią dzieło świętej dziewczynki, a wieko trumny Rzeczypospolitej zamknie rozpustny mason.
Jerzy Wolak