30 maja 2017

Święty Jan Sarkander – bezkompromisowy strażnik tajemnicy spowiedzi

(By Michal Maňas (Own work) [CC BY 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/3.0)], via Wikimedia Commons)

Święty Jan Sarkander nigdy nie zwątpił, że racja stoi po jego stronie. I po stronie Kościoła. Tym samym ściągnął na siebie poważne kłopoty. Gdyby nie wędrował głosząc kazania, a próbował dialogować z „reformatorami”, mógł wiele osiągnąć. Jednak Jan wiedział gdzie znajduje się Prawda.

 

Potyczki Jana Sarkandra z protestancką herezją zaczęły się już w dniu jego chrztu. Nie dane mu było zostać obmytym z grzechu pierworodnego w kościele parafialnym, gdyż świątynia została przejęta przez rozwielmożnionych w Skoczowie innowierców. Przyszłego świętego ochrzczono zatem w małym kościółku, nazywanym szpitalnym. Z resztą i to miejsce katolickiego kultu wkrótce miało wpaść w protestanckie ręce….

Wesprzyj nas już teraz!

 

Skoczów nie okazał się zbyt gościnnym miejscem dla matki świętego Jana, która po owdowieniu musiała sama wychowywać czterech synów. W opanowanym przez protestantów miasteczku nie było łatwo o zdobycie środków na utrzymanie licznej rodziny. Z problemami musieli liczyć się, ci którzy trwali przy „starej wierze”. Przekonała się o tym wychowująca synów w religijnej atmosferze (dwóch spośród nich zostało kapłanami) matka Jana. Wobec niesprzyjającej sytuacji razem z dziećmi przeniosła się do Przybora, gdzie jej syn z pierwszego małżeństwa (także zakończonego owdowieniem), Mateusz Welczowski, był już dobrze zadomowiony.

 

Życie dorastającego Jana zostało związane jednak z Ołomuńcem, do którego w wieku piętnastu lat został wyprawiony przez matkę. W mieście tym uczęszczał do szkoły prowadzonej przez jezuitów. Do Ołomuńca Jan będzie jeszcze powracał, zaś ostatni jego pobyt w tym miejscu zostanie naznaczony łaską męczeństwa.

 

Intelektualne szlify i krystalizujące się powołanie kapłańskie Jana znalazły swoje uwieńczenie w marcu 1609 roku. Wówczas to, w Ołomuńcu przyjął z rąk biskupa sufragana świecenia. Nie były to łatwe dla katolików czasy. Przez ziemie, na których przyszło żyć i duszpasterzować przetaczała się protestancka zawierucha. W powietrzu było już słychać szczęk nadciągającej wojny, która miała trwać aż 30 lat…

 

Czas pracy

Patrzący niechętnym okiem na duszpasterską pracę Jana protestanci, których „cierpliwie pouczał, a nie jątrzył, umacniał owczarnię we wierze i przestrzegał, ale zbłąkanych nie potępiał i w epitety nie opatrywał”, nie zamierzali tej działalności puścić płazem. Jako swoiste przygotowanie do męczeństwa można potraktować półroczne uwięzienie Jana w lochach ratusza miasta Kromieryż.

 

Heretycka złość, której ofiarą padł Jan, nic a nic nie dziwi. Duszpasterz miał bowiem, używając terminologii sportowej, znakomite wyniki. W jego czasach przywracanie na łono Kościoła heretyków nie było bowiem traktowane jako „narzucanie narracji”, czy występowanie przeciwko ekumenicznemu „pochylaniu się z troską”, tudzież innemu towarzyszeniu. Sprawa ta w oczach osób takich jak Jan Sarkander, czy Andrzej Bobola była banalnie prosta – jeśli nie wrócisz do unam, sanctam, catholicam et apostolicam Ecclesiam, grożą ci męki piekielne i wieczne potępienie. Cóż zatem mogło ich powstrzymać przed duszochwactwem?

 

Gorliwość pracy duszpasterskiej, kazań wygłaszanych i organizowanych przez Jan misjach przynosiła zbawienne efekty. Nawrócenia można było liczyć w dziesiątkach, a nawet setkach dusz przywróconych na drogę zbawienia.

 

Czas męki

Działalność Jana nie przysparzała mu przyjaciół pośród protestantów. Potrafili oni wykorzystać przeciw niemu nawet niewątpliwą zasługę, jaką było uratowanie przed żołnierską swawolą miejscowości, w której prowadził pracę duszpasterską. Kiedy w pobliżu Holeszowa znaleźli się wezwani przez cesarza Ferdynanda II na pomoc w walce z protestantami, znani z dzielności, ale i łupieżczych dokonań „lisowczycy”, los całej okolicy wydawał się być przesądzony. Jednak Jan, aby pokazać katolickie oblicze wioski wyszedł naprzeciw rozjuszonym żołnierzom w procesji z Najświętszym Sakramentem. Ta decyzja ocaliła Holeszów. Niestety wrogowie znienawidzonego duszpasterza postanowili te dramatyczne wydarzenia wykorzystać jako okazję do ostatecznej z nim rozprawy.

 

Protestanci oskarżyli Jana o zdradę, a jego niedawna pielgrzymka do Częstochowy została potraktowana jako zakamuflowana wyprawa w celu sprowadzenia obcych wojsk. Podstępna intryga udaje się. 13 lutego 1620 roku Jan został aresztowany i osadzony w ołomunieckim więzieniu. Opis jego męki znamy dobrze z przekazu naocznego świadka, którego heretycy zmusili do uczestnictwa w kaźni.

 

By wymusić na proboszczu przyznanie się do zdrady stanu i narodu przez sprowadzenie najeźdźców Jan poddany został torturom. Wyciągnięto go na tzw. skrzypcach, tak że pękały mu ścięgna, a kości wychodziły ze stawów. Następnie przypalano mu piersi pochodniami, a głowę ściskano żelazną obręczą. Niewinny kapłan modlił się głośno własnymi słowami oraz wersetami z psałterza – co doprowadzało katów do furii. Ostatni akt kaźni dokonał 17 lutego, kiedy to przy pomocy najwymyślniejszych tortur próbowano skłonić go do zdrady tajemnicy spowiedzi. Kaci chcieli poznać sekrety i plany wielkorządcy Moraw, który w należącym do niego Holeszowie odebrał husytom należącą do katolików świątynię parafialną i przekazał ją jezuitom. Jan pozostał wierny swemu kapłańskiemu powołaniu. – Co się tyczy tajemnicy spowiedzi, to choćby mi w niej co takiego wyjawiono, to o tym już nic nie wiem, ani wiedzieć nie chcę, ani śmiem o tym myśleć i pamiętać, a to z powodu świętej i nienaruszalnej pieczęci tego Boskiego Sakramentu. Dlatego też choćbym nawet wiedział, że mnie w kawałki porąbiecie i najwymyślniejszymi mękami zabijecie i w popiół obrócicie, wolałbym przecież to wszystko z łaską Bożą znieść, aniżeli zgrzeszyć na moment przeciwko tej tajemnicy – mówił swoim katom.

 

Kiedy po trzech godzinach nieznający litości oprawcy zakończyli tortury, kapłan był już na w pół żywy. W celi dogorywał na słomie przez miesiąc. Ciągle się modlił i odmawiał brewiarz. Aż w końcu 17 marca 1620 roku oddał duszę Panu. Miał 43 lata, z czego w kapłaństwie przeżył 11 lat.

 

W ostatnią drogę wyprawił Jana, przymuszony przez protestantów do uczestniczenia w procesie Jan Scintilla. Sędzia obmył ciało, ubrał je w szaty kapłańskie i przygotował do pogrzebu. Władze nie spieszyły się z wydaniem zgody na pochówek, dopiero po tygodniu nadeszło z Brna pozwolenie. Pogrzeb odprawiono rankiem 24 marca. Ciało męczennika złożono wtedy w kaplicy świętego Wawrzyńca.

 

To nie był jednak koniec potyczek Jana z możnymi tego świata, chcącymi podporządkować świeckiej władzy Mistyczne Ciało Chrystusa. Kiedy w 1784 roku józefińskie władze Austrii przeznaczyły kaplicę na cele świeckie, ciało przeniesiono do kościoła świętego Michała Archanioła. Do katedry św. Wacława w Ołomuńcu doczesne szczątki Jana wprowadzono po beatyfikacji, której w 1860 r. dokonał Pius IX. Na kanonizację trzeba było poczekać do 21 maja 1995 roku.

 

Czas zapomnienia?

Trudno odczuwać przesadne zaskoczenie faktem, iż pamięć o św. Janie Sarkandrze nie należy do szczególnie kultywowanych.  Dlaczego? Otóż pewnie z tego powodu, iż jego nieugięta postawa, zapał duszpasterski powodowany chęcią nawrócenia jak największej liczby dusz, są dziś biegunowo dalekie od pojawiających się także na kościelnych salonach głosów – mówiąc delikatnie – sceptycznie nastawionych do tak „radykalnych działań ewangelizacyjnych”. Na poparcie mogą zaś liczyć odbywające się w najlepsze różnego rodzaju „dni wyznań”, gdzie o prawdzie, iż poza Kościołem nie ma zbawienia, za którą św. Jan oddał życie, nie usłyszymy.

 

Podczas obchodów przypadającej w tym roku 500. rocznicy reformacji z pewnością padło już wiele słów, które wprawiają w drżenie i lęk wiele katolickich serc. Niestety, zapewne niejedno jeszcze takie słowo usłyszymy. Napompowani „odświętną” atmosferą ekumeniści gotowi są bowiem składać różnego rodzaju deklaracje.

 

Nad wieloma tego typu wydarzeniami unosi się koncepcja powstania w przyszłości jakiegoś bliżej nieokreślonego super-kościoła. Ma on powstać na drodze kompromisu: „my” się posuniemy, „wy” trochę odpuścicie i sprawa zostanie załatwiona, a nad skończonym dziełem zalśni zorza kompromisu. Jedynym jednak, bardzo rzeczywistym efektem tego typu dojścia do porozumienia będzie wydłużająca się kolejka do drzwi z napisem „Piekło”. Aby ten scenariusz się nie ziścił, trzeba przypominać, propagować i upominać się o kult św. Jana Sarkandra. Z jego siły i pewności, że stoi po właściwej stronie, możemy czerpać pełnymi garściami.

 

Łukasz Karpiel

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij