Co z nauki wielkich papieży pozostało do dzisiaj? Dlaczego tak wielu próbuje ją dzisiaj zamknąć w dolnej szufladzie biurka, aby wierni nie mieli do niej dostępu? Czy jesteśmy świadkami odradzania się herezji, z którymi przez wieki walczyli następcy Świętego Piotra? Prof. Marek Kornat i Tomasz D. Kolanek zapraszają na pierwszy odcinek nowego cyklu PCh24.pl poświęconego najważniejszym dokumentom pontyfikalnym ogłoszonym przed II Soborem Watykańskim, w którym znajdziecie Państwo odpowiedzi na te i wiele innych pytań.
Szanowny Panie profesorze, rozpoczynamy nowy cykl poświęcony wybranym subiektywnie przez nas dokumentom papieskim powstałym przed II Soborem Watykańskim. Dlaczego szczególnie dzisiaj warto je czytać? Dlaczego warto wciąż je studiować i do nich powracać?
Wesprzyj nas już teraz!
Przede wszystkim w świetle tych dokumentów odkrywamy nauczycielską rolę jaką Biskupi Rzymscy pełnili w Kościele. Papieże głosili zdrową doktrynę katolicką; doktrynę ortodoksyjną; doktrynę, która ma umacniać wiarę. To się zmieniło dopiero po Soborze Watykańskim II. Był to efekt troski wszystkich biskupów Rzymu o wiarę. Oczywiście nie oznacza to, że każdy papież zajmujący Tron Piotrowy z taką samą energią, osobistą wiedzą teologiczną, czy podobnymi zdolnościami wypełniał tę misję. Z tym bywało różnie i zależało to od wielu czynników. Często zdarzało się tak, iż czynniki zewnętrzne wobec Kościoła, czynniki polityczne nie ułatwiały tej misji. Wystarczy wziąć pod uwagę to, że wielkie spory o osobę i naturę Chrystusa Pana w Kościele po edykcie mediolańskim (313), czyli w Kościele, który wyszedł z katakumb, w dużej mierze były przedłużane bądź wznawiane na skutek interwencji cesarzy rzymskich i wschodnio-rzymskich. Troszcząc się o jedność wyznawców chrześcijaństwa usiłowali oni szukać tzw. kompromisu doktrynalnego, czyli kompromisu między ortodoksją a herezją, co z natury rzeczy jest skazane na klęskę i do niczego dobrego nie prowadzi.
Dokumenty przedsoborowego Kościoła cechowała przede wszystkim klarowna struktura, ścisłość sformułowań i jasność pojęć. Papieże nie bali się potępiać twierdzeń heretyków, nie okazywali im fałszywej miłości. Nie twierdzili, że najważniejsze jest „braterstwo”, „wzajemny szacunek”, „kompromis”, itd. Liczyła się prawda ponad wszystko. Krótko mówiąc mieliśmy do czynienia z pokazem takiej szkoły myślenia w służbie wiary, który jest jeszcze dzisiaj pobudzający do zainteresowania i nawet historyk, czyli człowiek powołany do tego, aby obcować z przeszłością, interpretować ją, poznawać i tłumaczyć innym, znajduje wciąż w dokumentach tych rzeczy nowe, a niekiedy nawet olśniewające. To jest niezwykle ważne doświadczenie i mówię o tym na przykładzie własnej osoby pomimo faktu, że historykiem Kościoła doby pierwszego tysiąclecia oczywiście nie jestem.
Powiedział Pan, że cesarze rzymscy i wschodnio-rzymscy, czyli świeccy władcy poszukiwali kompromisu między ortodoksją a herezją. Jak to jest, że obecnie takiego kompromisu poszukują hierarchowie Kościoła?
To jest skutek rewolucji, jaka trwa w Kościele od roku 1962. Co więcej, rewolucja II Soboru Watykańskiego nie skończyła się, tylko przybiera na sile, o czym wielokrotnie rozmawialiśmy w cyklu „Od rewolucji francuskiej do rewolucji w Kościele”. Tego przybierania na sile szczególnie doświadczamy w ostatnich latach, kiedy na Tronie Piotrowym zasiada papież Bergoglio. Nasze czasy są areną walki o przekształcenie Kościoła w kierunku na pewno niepomyślnym z punktu widzenia zbawienia dusz. To widzi każdy, kto obserwuje obecne starania Kurii Rzymskiej o przeobrażenie nauczania moralnego tak, aby grzech i cnota nie dawały się od siebie odróżnić. Aby nikt nikogo za nic nie krytykował, nie potępiał, nie piętnował, nie zwracał uwagi na obiektywne zło w jego postępowaniu. Każdy ma prawo robić co chce. Ma obowiązywać etyka związana z egzystencjalistycznie rozumianą sytuacją człowieka w danej chwili. No i oczywiście liczy się przede wszystkim teoria, że życie, wiara, duchowość, zbawienie powinny być możliwie łatwe i przyjemne.
W czasach, o których mówimy dzisiaj, czyli schyłek starożytności i początek średniowiecza, hierarchowie z papieżem na czele zadziwiali swoją determinacją w walce o doktrynę Kościoła a Leon Wielki, Gelazy I i Grzegorz Wielki stanowią przykłady zupełnie szczególne. Zadziwiali i zadziwiają wciąż swoim wyjątkowym oddaniem sprawie czystości doktryny, olbrzymim poświęceniem, mądrością i bezkompromisową walką o każde słowo, bo absolutnie każde słowo ma znaczenie, kiedy mowa o tym w co wierzymy. Starożytni hierarchowie wiedzieli, że nie mogą dopuścić, aby ktokolwiek w przyszłości wykorzystał ich dokumenty, wypowiedzi etc. do przerobienia doktryny Kościoła na swój użytek w sprzeczności z Objawieniem i w sprzeczności z dogmatami Kościoła. Św. Atanazy postawił wszystko na jedną kartę w obronie wiary. Św. Cyryl Aleksandryjski, który zapewne pojawi się jeszcze w naszej rozmowie, stał się wzorcowym przykładem troski pasterza o wiarę za sprawą roli jaką odegrał na Soborze Efeskim (431).
Ustaliliśmy, że w pierwszej kolejności porozmawiamy o liście papieża Leona I Wielkiego do patriarchy konstantynopolitańskiego Flawiana – tzw. Tomus ad Flavianum z 449 roku. List dotyczył herezji głoszonych przez Eutychesa – archimandrytę konstantynopolitańskiego…
Czyli jednego z wyższych duchownych, ale nie biskupa ówczesnego Kościoła – w patriarchacie konstantynopolitańskim.
Papież Leon I Wielki wykłada w prosty i dla każdego zrozumiały sposób, czym jest prawda o dwóch naturach Chrystusa – boskiej i ludzkiej. Wielu z nas wyobraża sobie, że w starożytności wszystko było w jak najlepszym porządku – panowała pełna ortodoksja, a jedyny spór doktrynalny wiązał się z tym co głosili Ariusz i arianie w III i IV wieku. Czytając list Leona I Wielkiego do Flawiana widać wyraźnie, że wówczas również panoszyły się herezje i to głoszone przez ludzi Kościoła… Herezje wykorzystywane m. in. politycznie…
Nasza rozmowa nie mogłaby zostać zrozumiana bez przypomnienia sprawy niezwykle groźnej i niezwykle szkodliwej herezji monofizytyzmu. Herezja monofizytyzmu głosi poglądy, które zatruły w dużym stopniu Kościół w pierwszej połowie V wieku. Dopiero wiekopomny Sobór Chalcedoński definitywnie i raz na zawsze wydał decyzje dogmatyczne. To bardzo trudne zagadnienie, ponieważ dotyczy ono z jednej strony najbardziej fundamentalnych problemów chrystologii, a więc podstawowych dogmatów naszej wiary. Z drugiej strony akcja, jaką prowadzili heretycy, przybierała postać niezwykle zawiłej argumentacji. Próbowali oni przemycić swoje poglądy poprzez grę słowną, poprzez posiłkowanie się Pismem Świętym na wszystkie możliwe sposoby, żeby udowodnić swoje, czyli kłamstwo. Trzeba o tym pamiętać, ponieważ współcześni heretycy robią dokładnie to samo…
Przede wszystkim, monofizytyzm prowadzi do tezy, że Pan Jezus, jako Boski Zbawiciel – tego tytułu heretycy, o których mówimy bynajmniej nie negują – ma tak naprawdę tylko jedną naturę – naturę boską, a nie boską i ludzką, jak głosi katolicka ortodoksja. Po drugie: skoro Pan Jezus miał tylko naturę boską, to zdaniem heretyków nonsensem, a nawet bluźnierstwem jest mówić, że na krzyżu umarł Bóg. Ich zdaniem na krzyżu umarł jedynie człowiek. „Bóg nie umiera” – mówili monofizyci. Mieliśmy więc do czynienia z mocnym uderzeniem w dogmat o odkupieniu. Heretycy próbowali wmówić światu, że Pan Jezus nie mógł cierpieć; nie mógł doznawać wszystkich katuszy, o których czytamy w Ewangeliach; nie mógł w końcu umrzeć na krzyżu. W związku z powyższym powtarzali, że cierpiał Jezus jako człowiek i umarł jako człowiek, ale nie jako Bóg. A przecież Bogu za grzech pierworodny i grzechy całego stworzenia zadośćuczynić mógł tylko Bóg. Po trzecie, powstała bardzo istotna teza monofizytów – że Najświętsza Maryja Panna nie jest w żadnym wypadku Matką Boga, jest jedynie „matką Jezusa”. Heretycy odrzucali dogmat o Bogarodzicy jako bluźnierstwo. Tak w skrócie wyglądały główne tezy głoszone przez monofizytów.
Notabene w dzisiejszej propagandzie ekumenizmu często używa się określenia „Matka Pana”, albo właśnie „Matka Jezusa”, aby ominąć tytuł Bogarodzicy.
Leon I Wielki już w pierwszych zdaniach swojego listu do Flawiana wyraża ubolewanie, iż tak późno został o wszystkim poinformowany…
Niestety tak właśnie było. Trzeba jednak podkreślić, że Leon I Wielki zareagował w sposób bardzo stanowczy. Wygląda na to, że jego list do Flawiana to pierwsza tak klarowna interwencja dogmatyczna w wykonaniu Biskupa Rzymu. Leon I Wielki jako pierwszy wypełnił misję nauczycielską następców Świętego Piotra w tak stanowczy sposób. Nie oznacza to oczywiście, że poprzednicy Leona I Wielkiego uchylali się od obowiązku strzeżenia depozytu wiary, ale w tym wypadku papież wypowiada się w sposób niezwykle mocny, niezłomny i kategoryczny wskazując m. in. jak odnaleźć się w tej niezwykle trudnej sytuacji, której skutkiem był narastający rozłam wewnętrzny w Kościele.
Papież wypowiada się w sposób stanowczy, ale nie agresywny. W mojej ocenie mamy do czynienia może nie tyle z ojcowskim upomnieniem, co z ojcowskim wyjaśnieniem sprawy.
Zdecydowanie tak. Papież potępia herezję, potępia błędy, ale nie potępia człowieka, tylko wzywa go do nawrócenia i zadośćuczynienia za wyrządzone zło…
Pozwoli Pan, że zacytuję krótki fragment listu Leona I Wielkiego:
„Eutyches, który wydawał się godny czci jako prezbiter, okazał się wielce nieroztropny i za mało wykształcony. Można zastosować do niego słowa Proroka: +Nie chciał zrozumieć, aby dobrze czynić; nieprawość obmyślał na łożu swoim+. Czyż może być coś bardziej szkodliwego, niż wymyślać rzeczy bezbożne i nie ustępować przed mądrzejszymi i bardziej uczonymi?”.
Ten fragment potwierdza to, co już Pan zauważył – papież pisze o grzechu nieroztropności i zwraca uwagę, że to co robi Eutyches jest szkodliwe. Pamiętajmy też, że mamy tu do czynienia z wystąpieniem papieża jako nauczyciela wiary, które jest zwrócone przeciwko poglądom jednostki – w tym wypadku duchownego o stosunkowo wysokiej randze, aczkolwiek nie biskupa. W takim wypadku bez wątpienia dużo łatwiej zabrać głos niż wystąpić przeciwko patriarsze, czy biskupowi, a takie wystąpienia, w obronie wiary, też przecież miały miejsce w Kościele pierwszych stuleciu i to na dosyć szeroką skalę.
Sprawa, o której rozmawiamy wiąże się z wieloma wątkami. Nie chciałbym, żeby niektóre kwestie nam umknęły w związku z tym, jeśli Pan pozwoli: w 431 roku miał miejsce Sobór w Efezie, na którym potępiono błędy heretyka Nestoriusza, ekskomunikował go i zdjął ze stanowiska patriarchy Konstantynopola. Była to pierwsza bitwa z monofizytyzmem. Bitwa została wygrana. Ale nie zakończyła ona wojny z tą herezją, ponieważ przy zaangażowaniu władz politycznych (w Konstantynopolu), dla których idea kompromisu między kłamstwem a Prawdą, między herezją a ortodoksją była ponętna – monofizytyzm się odnowił. Finałem kontrataku heretyków był zbójecki synod również w Efezie (449). W tym samy miejscu, gdzie obradował jeden z najwspanialszych soborów osiemnaście lat wcześniej heretycy zwołali nielegalne, zbójeckie zgromadzenie. Oczywiście zostało ono potępione na zawsze przez Kościół jako synod niebyły, na którym przyjęto monofizytyzm jako doktrynę. Dopiero w tych realiach historycznych i należytym kontekście sporów doktrynalnych należy umieścić wspaniały list papieża Leona I Wielkiego do Flawiana.
Po co cesarzowi Teodozjuszowi II był potrzebny zbójecki synod w Efezie w 449 roku? Dlaczego Teodozjusz II chciał, żeby herezja stała się dogmatem? To była zagrywka religijna, czy polityczna, ponieważ cesarz chciał się pozbyć niewygodnych biskupów, takich jak Flawian, który został potępiony przez zbójecki synod w Efezie?
Cele polityczne tylko jedna z intencji, jakie przyświecały cesarzowi Teodozjuszowi II. Bez wątpienia mieliśmy do czynienia z licznymi podobieństwami do tego wszystkiego, co działo się już w IV wieku, kiedy trwała walka z arianizmem. Przypomnijmy, że arianizm neguje w ogóle bóstwo Chrystusa Pana. Notabene Nestoriusz jako heretyk kategorycznie potępił arianizm i nie miał z nim niczego wspólnego. Zarówno wtedy jednak, gdy objawił się arianizm, jak i później, gdy wyłonił się nestorianizm, postępowanie monarchy – czyli najwyższego czynnika politycznego – wychodziło z podobnej przesłanki. Skoro powstał podział, a zawiłe spory doktrynalne są w gruncie rzeczy z punktu widzenia polityki nie tak ważne, a już na pewno nie pierwszoplanowe, ale za to bardzo ostro dzielące wiernych, więc należy dążyć do szukania kompromisu, zredagować odpowiednie formuły, użyć dyplomacji, aby powstały orzeczenia dogmatyczne do przyjęcia przez wszystkich etc. Nie chcę nadużywać analogii, ale tak właśnie robiono i nadal robi się po II Soborze Watykańskim. Na przykład w związku z tzw. dialogiem ekumenicznym redagowano i nadal redaguje się różne dokumenty, żeby dyplomatycznie przykryć wielkie różnice dogmatyczne. Takich przykładów mamy mnóstwo. Podkreślmy jedno. Kościół pierwszych stuleci po swym założeniu, w swoich zmaganiach o czystość doktryny, zmuszony był stawiać czoło heretykom, prowadząc walkę wewnętrzną, ale też wyjść obronną ręką w obliczu nacisków władzy politycznej i władzy silnej. Nie było to łatwe, ale się powiodło. I dlatego mamy dzisiaj wiarę.
Tylko, że mieliśmy wówczas do czynienia, jak już kilkukrotnie podkreśliliśmy, ze stanowczą, jednoznaczną odpowiedzią papieża. Leon I Wielki jeszcze przed Soborem Chalcedońskim zwołał synod w Rzymie, gdzie potępiono na zawsze zbójecki synod z Efezu z 449 roku. Mało tego – papież podejmuje działania, że tak powiem, dyplomatyczno-ewangelizacyjne skierowane do Teodozjusza II.
Należy podkreślić, że spory i rozłamy dostarczają okazji temu, kto występuje w roli nauczyciela wiary w sposób zdrowy, aby wzmocnić swoje położenie, znaczenie urzędu – w tym wypadku Biskupa Rzymskiego. Leon I Wielki to pontyfikat o wielkim znaczeniu z punktu widzenia rozwoju tego, co nazywamy ideą prymatu biskupa Rzymu w Kościele. Idea prymatu zapewne nie rozwinęłaby się tak owocnie, gdyby nie jego interwencja dogmatyczna, o której rozmawiamy. Trzeba oczywiście dodać również, że najpewniej List Leona I do Flawiana był pisany w konsultacji z teologami, a może nawet przez nich redagowany. W ich postępowaniu z całą pewnością kluczowe jest pojęcie „unii hipostatycznej” – dwóch natur w Chrystusie. Oczywiście fundamentalne znaczenie miało nauczanie wielkich ojców Zachodu, przede wszystkim Tertuliana i Św. Augustyna – największego nauczyciela Zachodu w Kościele, co w niczym nie umniejsza rangi i roli, jaką odegrał przywołany już wcześniej św. Cyryl Aleksandryjski – przewodniczący Soboru w Efezie. Dodam może jako ciekawostkę, że św. Cyryl płynął z Aleksandrii do Efezu statkiem wysłanym przez cesarza i konwojowanym przez jego siły zbrojne, żeby nie doszło do żadnego nieprzyjemnego zdarzenia. Św. Cyryl został przyjęty z takimi honorami, jakby był co najmniej pierwszym ministrem (współczesnym premierem) – z cesarskiego rozporządzenia. To pokazuje, że początkowo władza polityczna, była zaangażowana w dobrym kierunku. Później niestety zmieniło się to na gorsze, o czym wspomniałem.
W roku 450 umiera Teodozjusz II, a władzę przejmuje jego siostra Pulcheria – zwolenniczka prawowiernej nauki, prawowiernej ortodoksji. Czy to ona przekonała Leona I Wielkiego do zwołania Soboru Chalcedońskiego? Pytam, ponieważ jak czytam w opracowaniu ks. Pawła Wygralaka, Leon I Wielki był początkowo przeciwny zwołaniu nowego soboru, a gdy już się na to zgodził, to miał się on początkowo odbyć w Nicei…
Bardzo możliwe, że tak właśnie było. Przede wszystkim należy jednak podkreślić, że przy cesarzu Teodozjuszu II Sobór Chalcedoński byłby raczej niemożliwy. Doszłoby wówczas do powikłań, które spowodować mogłyby rozrost herezji monofizytyzmu i dalszy rozłam w Kościele. To był szczególny i niezwykle korzystny moment dla przedsięwzięcia takiego zgromadzenia, które ma jedno z najdonioślejszych znaczeń w historii Kościoła.
Jakie były główne ustalenia Soboru Chalcedońskiego?
Przede wszystkim ogłoszenie doktryny o unii hipostatycznej Chrystusa Pana, o Jego dwóch naturach – boskiej i ludzkiej. Było to konieczne uzupełnienie tego, co o Chrystusie Panu powiedział Sobór w Nicei, Sobór w Konstantynopolu i Sobór w Efezie.
Dlaczego próbowano przeforsować zapis mówiący, że Konstantynopol jako miasto cesarskie ma takie same przywileje jak Rzym?
Bez wątpienia było to następstwem interwencji czynnika politycznego. Konstantynopol był miastem stołecznym i w gruncie rzeczy dlatego chciano go promować. Promocja ta miała polegać m. in. na przeciwstawieniu tego miasta Rzymowi, a w każdym razie przeprowadzenia idei pentarchii czyli pięciu patriarchatów, wśród których Biskup Rzymski ma jedynie honorowe pierwszeństwo. Tu nie chodziło o coś, co można by opisać parafrazując hasło protestantów, czyli „ortodoksja – TAK, Rzym – NIE”. Chciano raczej wyzyskać sytuację. Przecież lepiej będzie sterować biskupem, który jest na miejscu niż w dużej odległości. Trzeba również zwrócić uwagę na znaczenie liczby PIĘĆ. Jest to niezwykły symbol związany z ideą pentarchii stolic patriarchalnych, czyli najwyższych: w Rzymie biskup rzymski jako patriarcha Zachodu; patriarchami byli biskupi Aleksandrii, Jerozolimy i Antiochii, a na Soborze Chalcedońskim wywyższono również ordynariusza Konstantynopola. Mieliśmy więc pięć patriarchatów i władza państwowa chciała na tym skorzystać.
Uczestnicy Soboru Chalcedońskiego na zakończenie obrad zredagowali list do Leona I Wielkiego, w którym poprosili o zatwierdzenie wszystkiego, co ustalili podczas obrad. Papież jednak w 453 roku przyjął tylko uchwały dotyczące prawd wiary. Słusznie?
To rozumie się samo przez się. Te postanowienia dotyczące Konstantynopola jako patriarchatu nie były na rękę Rzymowi i papież reprezentuje tutaj punkt widzenia właściwy dla jego stolicy. Natomiast ortodoksyjne orzeczenia dogmatyczne należało wprowadzić w życie, ale żeby tak się stało – potrzebne jest potwierdzenie papieskie, inaczej to nie egzystuje. Mamy tu kolejny dowód na ewidentne sprawowanie Prymatu Piotrowego przez Biskupa Rzymu, bo inaczej proszenie go przez biskupów – ojców soborowych o zatwierdzanie postanowień nie miałoby jakiegokolwiek sensu. Ojcowie soboru po prostu by się rozjechali, promulgowali swoje dokumenty i koniec, a tu skierowana jest prośba do Rzymu. Jest to kolejny argument za prymatem Biskupa Rzymu z tym, że oczywiście prawosławni do dzisiaj interpretują ów prymat w ten sposób, że biskup Rzymu jest honorowym przewodniczącym tych pięciu patriarchów, jak już nadmieniłem. Tymczasem z punktu widzenia ortodoksji katolickiej nie może być na to zgody, ale póki co, kiedy rozmawiamy o połowie V wieku, temat ten jeszcze się nie pojawia.
Chciałbym poruszyć jeszcze kwestie związane ze współczesnością. Dlatego zdecydowaliśmy się na ten cykl, aby pokazać Czytelnikom PCh24.pl, jak Kościół powinien działać, jak Kościół powinien funkcjonować. Nieprzypadkowo również cykl otwiera List Leona I Wielkiego do Flawiana. Leon I Wielki nie pisze, tak jak czynią to niektórzy współcześni hierarchowie, a nawet papież Bergoglio, że Pan Bóg chce różnorodności religijnej. Leon I Wielki dowiaduje się, że szerzy się herezja i z miejsca broni ortodoksji…
Nie chciałbym tutaj pretendować do roli jakiegoś autorytetu, ponieważ ani nie jestem duchownym, ani teologiem. Nie mogę nikogo nauczać. Śmiem jednak powiedzieć, że moim skromnym zdaniem herezja wielokrotnie potępiona przez papieży głosząca, iż wszystkie wiary są równe a przynajmniej dobre, a Pan Bóg w Swej mądrości chciał różnorodności religijnej, jest największą herezją, na jaką może zdobyć się ludzki umysł. Dalej już chyba iść nie można. Teoria, iż wszystkie wiary są dobre, bo to Pan Bóg je stworzył i to Pan Bóg chce, aby tak było – jest czymś innym niż herezja wzajemnego uzupełniania się wyznań chrześcijańskich. Ta druga teoria nazywana latitudynaryzmem nie idzie tak daleko jak ta pierwsza, ale ona również wielokrotnie była potępiana przez papieży. Latitudynaryzm mówi, że jeden odłam chrześcijan uzupełnia inny. One się razem harmonizują. W zakresie dyscypliny, pobożności, moralności – one się dopełniają. Ma różne walory, ale ten sam cel. W ten sposób odłamy te wzajemnie uzupełniają się w ramach chrześcijaństwa. Kościół potępia to jako herezję i chciałem to podkreślić. Z kolei twierdzenie, że wszystkie wiary są dobre, nawet wiary wyznawane przez afrykańskich czarowników, to moim zdaniem rekordowe posunięcie heretyckie, prowadzące najkrótszą drogą do odstępstwa.
Na koniec pozwolę sobie przytoczyć krótki fragmenty Listu Leona I Wielkiego do Flawiana: „W taką głupotę popadają ludzie, którzy wówczas, gdy jakaś niejasność przeszkadza im w poznaniu prawdy, rozwiązania trudności nie szukają w pismach Proroków ani w listach Apostołów ani w autorytecie Ewangelistów, lecz zwracają się do samych siebie”. Przepraszam za złośliwość, ale przypomnę, że czytając dokumenty pontyfikalne papieża Franciszka z miejsca widać, że jest to człowiek, który bardzo lubi powoływać się na samego siebie i cytować samego siebie…
Dziwi to Pana? Gdyby papież Bergoglio głosił zdrowe poglądy, zdrową naukę, to natychmiast miałby setki argumentów, cytatów, pism, dokumentów z niemal dwóch tysięcy lat nauczania Kościoła, na które mógłby się powoływać, którymi mógłby się bronić. Skoro jednak mamy do czynienia z twierdzeniami, mówiąc najdelikatniej, ocierającymi się o herezję bądź wprowadzającymi w herezję, to oczywistym jest, że nie ma dla nich żadnej „podkładki” we wcześniejszym nauczaniu. Kościół bowiem z niesłychaną czujnością i niesłychanym oddaniem bronił się przez wieki przed nieprawowiernością. Nieprawowierność prowadzi do zwiedzenia człowieka, czyni w jego głowie zamęt i sprawia, że przestaje być katolikiem z wszystkimi tego konsekwencjami. Skoro więc papież nie ma się na co powołać, to powołuje się na samego siebie, ewentualnie na jakiś fragment Pisma Świętego, często w oderwaniu od komentarzy jakie w związku z nim wytworzyła teologia katolicka na przestrzeni wieków.
Nie będzie żadnym nadużyciem, jeśli w tym miejscu przywołam, co robił wspomniany wcześniej Nestoriusz. W listach, jakie wymieniał on np. ze św. Cyrylem Aleksandryjskim, widzimy, że doskonale umie on wykorzystywać wyrwane z kontekstu fragmenty Pisma Świętego dla swoich heretyckich celów. Nestoriusz pytał na przykład: skoro Najświętsza Maryja Panna jest Matką Boga, to dlaczego w Kanie Galilejskiej Pan Jezus zwraca się do niej „Niewiasto”? Tego typu chwytów używał ten heretyk posiłkując się mnóstwem cytatów z Pisma Świętego, z Listów Świętego Pawła Apostoła etc. Potrafił on wyciągnąć na swoją korzyść to, co tylko potrzebował. Z woli Opatrzności ostatecznie jednak Nestoriusz przegrał. Zwrócę może jeszcze uwagę na jeden aspekt – w przytoczonym przez Pana fragmencie Listu Leona I Wielkiego papież wzywa, żeby nie interpretować na własną rękę Pisma Świętego. Niewątpliwie ostatnim papieżem, który potępił tezę, że każdy wierzący katolik powinien czytać Pismo Święte i na własną rękę je interpretować, był papież Grzegorz XVI, o którym rozmawialiśmy podczas cyklu rozmów „Od rewolucji francuskiej do rewolucji w Kościele”. Kiedy zbuntowany francuski ksiądz Hugues-Félicité-Robert de Lamennais wystąpił właśnie z twierdzeniem, że każdy powinien czytać Pismo Święte na własną rękę i na własną rękę je interpretować wówczas niezwykle ostro w encyklice „Singulari nos”, potępił to Grzegorz XVI podkreślając, że jest to logika czysto protestancka.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek