Urodzony w polskim w owym czasie Wilnie karmelita bosy Święty Józef Rafał Kalinowski chyba najlepiej ze wszystkich świętych odzwierciedla meandry i rozterki duszy kochającego ojczyznę Polaka – członka wielkiego i dumnego europejskiego narodu.
1 września 1942 roku Polska przeżywała gorzką trzecią rocznicę napaści Niemiec, rozpoczęcia II wojny światowej. Tego właśnie dnia, gestapo załomotało do drzwi księdza Władysława Misia – kanclerza krakowskiej książęco-biskupiej kurii i proboszcza parafii pw. Wszystkich Świętych w Krakowie. Aresztowano go najprawdopodobniej za to, że pomagał Żydom, wypisując im fałszywe metryki Chrztu Świętego.
13 grudnia kapłan, przetrzymywany do tej pory w krakowskim więzieniu przy ul. Montelupich, został wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. W hitlerowskiej „fabryce śmierci” spędził ponad dwa lata.
Wesprzyj nas już teraz!
Morderczy marsz
W styczniu 1945 roku – niedługo przed końcem wojny – mimo bardzo ostrej zimy sowieckie wojska nieustępliwie parły na zachód. Kiedy od obozu dzieliło ich tylko kilkadziesiąt kilometrów, więźniów ewakuowano. 18 stycznia rozpoczął się „marsz śmierci”. Niemieccy oprawcy hitlerowcy pognali na zachód mrowie ubranych w pasiaki więźniów, którzy w większości przypominali żywe szkielety. Wśród tych nieszczęśników był się także ksiądz Miś. 63-kilometrowa gehenna znaczona odnajdywanymi do dziś zwłokami tych, którzy nie dali rady lub zostali po drodze bestialsko zamordowani, zakończyła się na stacji w Wodzisławiu Śląskim. Szczęśliwców, którym jakimś cudem udało się przeżyć marsz, wtłoczono do otwartych wagonów węglarek. Szacuje się dziś, że z ewakuowanych 56 tysięcy osób śmierć na trasie poniosło od 9 do 15 tysięcy. Razem z innymi więźniami ksiądz Miś trafił najpierw do obozu Mauthausen, a następnie przewieziono go do jego filii – obozu głodu i śmierci w austriackim Ebensee. Jego „droga krzyżowa” zakończyła się dopiero 6 maja 1945 roku, kiedy wojska amerykańskie wyzwoliły ten obóz.
Dzięki Opatrzności i Matce Bożej
W kronice parafii Wszystkich Świętych w Krakowie znajdujemy zapis, że „tylko dzięki samej opatrzności Bożej i opiece Matki Najświętszej wrócił z życiem z Ebensee”. Do Krakowa dotarł 10 lipca 1945 roku. Schorowany i wycieńczony z trudnością dowlókł się do domu za pomocą dwóch lasek. Jego kręgosłup był w tragicznym stanie – część kręgów uległa zniszczeniu na skutek dźwigania ciężarów, do którego zmuszono go w obozach, a w kręgach lędźwiowych wywiązało się ropne zapalenie. Poruszał się z trudnością, bowiem każdy krok okupić musiał dotkliwym bólem.
Niedługo po powrocie kapłana do Krakowa wykonano zdjęcie rentgenowskie, które wykazało znaczny ubytek kości kręgosłupa w okolicy kręgu lędźwiowego. Rokowania lekarskie były złe. Kości – zdaniem lekarzy – nie mogły się same odbudować i zachodziła poważna obawa, że uszkodzony kręgosłup przy najmniejszym obciążeniu może się złamać, co z kolei groziło paraliżem nóg. Kazano księdzu… leżeć w łóżku, i to najlepiej w gipsie. Ksiądz Miś nie za bardzo się do tego palił, nie chcąc opuścić codziennej mszy świętej i zaniedbać duszpasterskich obowiązków. „Po dwóch miesiącach odpoczynku, podziękowawszy za porady lekarzy chirurgów (…), którzy go chcieli wpakować w łoże gipsowe, nie lecząc się w zupełności, ufny w pomoc Bożą podjął 1 września 1945 roku swe obowiązki duszpasterskie (…), zwalniając tymczasowo z pracy księdza Franciszka Wójcika, emerytowanego katechetę ze Lwowa, który został mianowany administratorem parafii po uwięzieniu proboszcza” – głosi zapis w kronice parafii. Kapłan zaprzestał jakiegokolwiek leczenia.
Nie było żadnych zmian!
4 maja 1948 roku poruszający się o kulach ksiądz Miś gościł u księdza biskupa Stanisława Rosponda. Słysząc o jego niedomaganiach, krakowski biskup pomocniczy zachęcił go wtedy, by pomodlił się o uzdrowienie za wstawiennictwem zmarłego w opinii świętości karmelity bosego ojca Rafała Kalinowskiego. Ksiądz Miś posłuchał, a co więcej poprosił ojców karmelitów bosych o odprawienie nowenny w swojej intencji. Jeszcze w czasie trwania modlitw poczuł ulgę w cierpieniu, a kiedy nowenna się zakończyła, był… uzdrowiony.
Bóle minęły, laski okazały się już niepotrzebne. Znany krakowski rentgenolog doktor Jerzy Chudyk wykonał wtedy kolejne prześwietlenie, które… nie wykazało żadnych zmian w kręgosłupie. Kręgi i kości były w porządku. To był cud! Rozpoznanie rentgenologa potwierdził także inny lekarz doktor Stanisław Kłosowski, stwierdzając, że przypadek ten jest medycznie niewytłumaczalny.
Zmęczony trudami życia obozowego i intensywną pracą duszpasterską ksiądz Władysław Miś nie cieszył się zbyt długo odzyskaną sprawnością. Kilka lat później powaliła go kolejna choroba. Zmarł 30 października 1954 roku w wieku 72 lat. W latach 1980–1981 jeszcze raz zbadano to niewytłumaczalne uzdrowienie i uznano je za cud. W czerwcu 1983 roku Ojciec Święty ogłosił ojca Rafała Kalinowskiego błogosławionym.
Z Polską w sercu
Kim był tajemniczy zakonnik, który przyczynił się do uzdrowienia księdza Władysława Misia?
Józef Kalinowski – bo imię Rafał otrzymał dopiero w zakonie – przyszedł na świat i dorastał w równie trudnych dla Polaków czasach, kiedy Polska nie figurowała na mapie Europy, a jej terytorium zagarnęły i rozdzieliły między siebie trzy ościenne państwa – Rosja, Prusy i Austria. Naród polski żyjący pod jarzmem niewoli leczył właśnie rany po klęsce antyrosyjskiego powstania listopadowego. Podobnie jak hitlerowskie Niemcy także władze carskiej Rosji (bo na terenie zaboru rosyjskiego urodził się Józef) krwawo tłumiły każdy przejaw patriotyzmu. Szczególnie bezwzględnie rozprawiano się z Kościołem, który w ciężkich dla narodu chwilach był zawsze ostoją polskości.
Józef urodził się w Wilnie w katolickiej rodzinie profesora matematyki. Miał ośmioro rodzeństwa. Jego mama zmarła tuż po porodzie. Nie mając innego wyjścia, młody mężczyzna ukończył Akademię Inżynierską w rosyjskim Petersburgu, zostając inżynierem, oficerem armii rosyjskiej i kapitanem sztabu w wojsku carskim. Ale nie Rosję, lecz Polskę miał w sercu. I tylko Polskę, bo Boga w nim jeszcze wtedy brakowało.
Droga do Boga
Podczas studiów w Petersburgu Józef zobojętniał na sprawy religii i przestał korzystać z sakramentów świętych. W duszy odczuwał jednak jakiś nieokreślony niepokój, tęsknotę – jak sam pisał – pochłaniającą „całą istotę”. Szukając Boga, sięgnął po lektury: Geniusz chrześcijaństwa de Chateaubrianda, Papież i papiestwo de Maistre’a i Wyznania Świętego Augustyna, by pod koniec studiów zacząć zaglądać do kościołów. Podczas jednej z takich wizyt w polskim kościele Świętego Stanisława w Petersburgu nagle zapragnął się wyspowiadać. Klęknął wtedy nawet przed kratkami konfesjonału, ale zorientował się wkrótce, że… nie ma za nimi spowiednika. Rozpłakał się wtedy.
Po studiach wyjechał do pracy przy budowie linii kolejowej Kursk-Konotop. Z dala od zgiełku wielkiego świata ponownie przeczytał Wyznania. Nazwał je „zdrojem nowego życia”. Wpadł mu również w ręce modlitewnik. „Czytanie tej książki niezmiernie na duszę oddziaływało, szczególniej budziło się uczucie ufności w pośrednictwo Matki Najświętszej. Uwaga o doniosłości odmawiania w razie potrzeby Pozdrowienia anielskiego utkwiła mi w pamięci i razu pewnego, gdym się znalazł w największym niebezpieczeństwie utraty życia, odmówienie z gorącością ducha Zdrowaś Mario od zguby mię wybawiło”1 – napisał później we Wspomnieniach. „Jak zbawienne ku dobru naszemu środki podaje Kościół św. przez nabożne książki, z których prawda Boża się przebija” – dodał. „Poznałem cały ogrom potrzeby utrwalonych pojęć religijnych i ostatecznie ku nim się zwróciłem. Spokojniej teraz spoglądam na życie i znaczniem zobojętniał ku jego rozkoszom”2 – napisał w liście do rodziny brata. Wkrótce sięgnął także po Nowy Testament. Należał już wtedy do grona tych, którzy deklarują się zazwyczaj jako „wierzący, niepraktykujący”, choć zaczął się modlić do Matki Bożej.
Przełom nastąpił po powrocie do Wilna i wybuchu w 1863 roku antyrosyjskiego powstania styczniowego. Jego kuzyn został wtedy aresztowany i skazany przez Rosjan na zesłanie. Józef postanowił zanieść mu, by dodać otuchy, należący do jego 16-letniej siostry Maryni krzyżyk z relikwiami. Otrzymał go jednak, pod warunkiem że pójdzie do spowiedzi, a że był człowiekiem honorowym, w uroczystość Wniebowzięcia NMP w 1863 roku przystąpił do spowiedzi i Komunii Świętej. To był prawdziwy przełom. „Po 10 latach odstępstwa wróciłem na łono Kościoła: byłem u spowiedzi i bardzo mi z tym dobrze; chwalę się przed Panią, gdyż uważam ten zwrot mój w pojęciach religijnych jako ważny wypadek w życiu moim wewnętrznym” – napisał w liście do swojej przyjaciółki Ludwiki Młockiej. Po latach dodawał: „Co się Bogu podobało dokonać w mej duszy w czasie chwil spędzonych u stóp spowiednika, może wypowiedzieć tylko ten, kto podobnych chwil doświadczył”. Od tego czasu zaczął sumiennie praktykować: codziennie uczestniczył we Mszy Świętej, często przystępował do komunii, co tydzień się spowiadał. Podjął decyzję o wstąpieniu do klasztoru kapucynów, ale szyki pokrzyżowała mu wtedy gorąca miłość do zniewolonej ojczyzny.
Zesłany na Syberię
Kiedy powstanie chyliło się już ku upadkowi, Józef Kalinowski objął stanowisko kierownika Wydziału Wojny w rządzie powstańczym Litwy. Choć wiedział, że nie ma już najmniejszych szans na zwycięstwo, będąc gorącym patriotą, uznał, że nie może inaczej postąpić. Czynił to trochę wbrew sobie, bowiem zawsze twierdził, że ojczyzna „nie krwi”, ale „potu potrzebuje”.
W 1864 roku Kalinowski został aresztowany i skazany na karę śmierci, zamienioną później na 10 lat katorgi na rosyjskiej Syberii. Złagodzenie wyroku uznał za swoisty cud – znak Bożej opatrzności.
Karę odbył głównie w warzelni soli w Usoli i w Irkucku, hojnie dzieląc się z biedniejszymi zesłańcami i ubogą ludnością tubylczą pieniędzmi, dobrami materialnym, książkami, a także tym, co – jak pisał – „tak późno poznał: potrzebą wiary i znajomością religii”. Walczył z panującym wśród zesłańców przygnębieniem, „fizyczną i moralną nędzą”, gorąco pragnąc nawrócenia Rosji i jedności chrześcijan.
Ujawnił się wtedy jego wielki talent pedagogiczny. Uczył, wychowywał i katechizował opuszczoną młodzież, osierocone dzieci. Musiał być dobrym pedagogiem, skoro gdy wrócił z zesłania, powierzono mu pieczę nad Augustem Czartoryskim – najstarszym synem księcia Władysława Czartoryskiego. Gdyby nie rozbiory, książę miałby duże szanse, żeby zostać królem Polski, tymczasem przebywał na emigracji we Francji, wytrwale pracując dla dobra ukochanego kraju. Kalinowski nie tylko ukształtował charakter i ugruntował wiedzę „Gucia”, lecz także rozbudził w nim głód Boga. Wielce cieszyć musi się teraz w niebie, bo 10 lat po ich rozstaniu syn księcia wstąpił do zgromadzenia salezjanów, a dziś zaliczony jest już w poczet błogosławionych. Kalinowski – podobnie jak jego wychowanek – również obrał drogę duchową. W 1877 roku w wieku 42 lat wstąpił do zakonu karmelitów bosych, rozpoczynając nowicjat w klasztorze w austriackim Grazu, przyjmując imię Rafała od Świętego Józefa.
Przeor i spowiednik
Wstępując do zakonu, był już pod względem religijnym człowiekiem w pełni ukształtowanym. Po złożeniu zakonnych ślubów w 1882 roku otrzymał święcenia kapłańskie i przez wiele lat był przeorem klasztoru w Czernej koło Krakowa, a potem założonego przez siebie klasztoru w Wadowicach. Zapisał się w dziejach zgromadzenia jako reformator, który przyczynił się do odrodzenia całej prowincji karmelitów bosych.
Najważniejszym miejscem jego duszpasterskiej posługi stał się konfesjonał – miejsce, dzięki któremu sam doznał w swym duchowym życiu tak wielu znaczących przełomów. W „trybunale Bożego miłosierdzia”: zasiadał przez wiele godzin dziennie, a zdarzało się, że poświęcał jednemu penitentowi nawet kilka godzin. Posiadał wielki dar nawracania. Wielu odbywało przed nim spowiedź generalną i zmieniało swoje życie. Był cierpliwy, pokorny, roztropnie łaskawy, skrupulantom przywracał spokój sumienia. Nic dziwnego, że ustawiały się do niego długie kolejki. To właśnie w zimnym i wilgotnym konfesjonale wadowickiego klasztoru nabawił się ostatniego, śmiertelnego przeziębienia, umierając w opinii świętości 15 listopada 1907 roku.
Wadowice. Rok 1989
Było zimowe popołudnie 18 stycznia 1989 roku. Siedmioletni Olek Roman przechodził przez ulicę Zegadłowicza w Wadowicach – papieskim miasteczku, w którym umarł ojciec Rafał Kalinowski, a na świat przyszedł Karol Wojtyła – Jan Paweł II. Nagle rozległ się pisk opon, głuchy odgłos uderzenia. Rozpędzony samochód wjechał w chłopca, który z całej siły uderzył głową o asfalt. Z ust, nosa i uszu dziecka buchnęła krew. Chłopczyk stracił przytomność.
Niezwłocznie wezwano karetkę, która przewiozła Olka do nieodległego szpitala. Stan chłopca był poważny – miał złamaną podstawę czaszki, a strzaskane kości z boku głowy zostały wgniecione do środka.
Obecna przy wypadku siostra chłopca pobiegła po rodziców. Przybył tata. Mama – która była wtedy w pracy – zareagowała dość spokojnie. „Cóż, stało się, a teraz wszystko w rękach Boga” – uznała. Po przybyciu do szpitala pani Iwona spotkała karmelitę bosego ojca Rudolfa Warzechę (dziś zakonnik ten jest kandydatem do chwały ołtarzy), który udzielił chłopcu ostatniego namaszczenia. Chłopiec był pod opieką ratujących mu życie specjalistów, więc zakonnik zabrał ją do szpitalnej kaplicy, by wspólnie pomodlić się o szczęśliwy przebieg operacji. Polecił też rodzicom rozpocząć odprawianie nowenny do bł. ojca Rafała Kalinowskiego. – Potem [dzień później – przyp. H.B.] dał mi książeczki z nowenną i polecił mi, abym rozdała je w rodzinie, żeby jak najwięcej osób modliło się w intencji syna, bo im więcej osób się modli, tym modlitwa ma większą moc – opowiadała później kobieta. Ze swojej strony ojciec Warzecha odmawiał ją codziennie w miejscu szczególnym – w celi bł. Rafała.
Zastanawiając się, co dalej robić, wadowiccy lekarze skonsultowali się ze specjalistami jednej z najbardziej renomowanych placówek w Polsce, zajmujących się leczeniem dzieci – Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu. Stan Olka nie pozwalał jednak na transport. Podjęto decyzję o operacji na miejscu. Trwała ponad dwie godziny. Po otwarciu czaszki doktor Stanisław Chmura spostrzegł, że uszkodzona jest opona twarda, mózg jest stłuczony, zniszczony został fragment kory i tkanki mózgowej. Chirurg usunął także kilka rozległych krwiaków.
Nie obyło się bez komplikacji. Dwa razy przez kilka minut serce dziecka przestawało bić. Po operacji Olka – podpiętego pod aparaturę monitorującą jego czynności życiowe – odwieziono na oddział intensywnej terapii. Teraz trzeba było tylko czekać. Przeżyje? Nie przeżyje? Nikt z lekarzy nie potrafił udzielić odpowiedzi na to pytanie. Matka Olka miała zupełną rację – wszystko było w rękach Boga. Doktor Chmura – który z niejednym takim przypadkiem miał do czynienia i o niejednym słyszał – myślał jednak, że chłopiec umrze.
Przez 10 dni chłopczyk nie odzyskiwał przytomności. Mama codziennie go odwiedzała, mobilizowała do życia. O sprawcy wypadku nie myślała. – Nie skupiałam się na obwinianiu go, ale na modlitwie i ratowaniu mojego dziecka. W ósmym dniu nowenny – w tym czasie wszyscy w rodzinie się modlili – przyłożyłam otrzymane od ojca Rudolfa relikwie bł. Rafała Kalinowskiego do głowy Olka – opowiadała. I stało się… Następnego dnia – w ostatnim dniu nowenny – chłopczyk odzyskał przytomność. Mało tego, choć doznał tak wielkich obrażeń i o mało co nie umarł podczas operacji, od razu nawiązał kontakt z otoczeniem. Z zabandażowaną głową odpowiadał logicznie na pytania, czytał, pisał, rysował, liczył, śpiewał piosenki, których nauczył się w szkole. Personel szpitala był w szoku. Pielęgniarki chwyciły za telefon, by czym prędzej podzielić się tymi radosnymi wieściami z przebywającą wtedy w pracy mamą dziecka. – Opowiedziały o tym, jak się obudził. Powiedział, że chce jajecznicę – opowiadała później. Kiedy przyszła mama, poprosił, by przyniosła mu jego ulubione ciasto – murzynka. Później okazało się, że chłopcu nie tylko udało się przeżyć wypadek, lecz także nie poniósł także żadnych późniejszych konsekwencji.
– Po miesiącu doktor Chmura powiedział mi, że nigdy nie przypuszczał, iż coś takiego może mu się przydarzyć. Mówił, że podczas operacji czuł, jakby mu ktoś prowadził rękę, jakby mu ktoś pomagał – dodawała mama dziecka, stwierdzając po latach, że ona sama nie ma żadnych wątpliwości, że to był cud. Tego samego zdania byli również lekarze, którzy badali ów cud na potrzeby procesu kanonizacyjnego bł. Rafała od Świętego Józefa. Dzięki ich pozytywnej opinii 17 listopada 1991 roku Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczył go w poczet świętych. Tym samym polski karmelita bosy został pierwszym przedstawicielem tego zakonu kanonizowanym po słynnym Hiszpanie Świętym Janie od Krzyża.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1 Cytaty ze Wspomnień za: Józef Kalinowski [O. Rafał od św. Józefa], Wspomnienia 1835–1877, Lublin 1965, Seria: Materiały źródłowe do Dziejów Kościoła w Polsce, t. VII, TN KUL, Lublin 1965.
2 Cytaty z listów za: Rafał Kalinowski, Listy, wyd. Czesław. Gil OCD, TN KUL, Lublin 1978.