Najnowsza powieść Pawła Lisickiego. Publikacja napisana w formie bloga, którego autorem jest książę ciemności – szatan. Poprzez zapiski diabła Paweł Lisicki komentuje niełatwą rzeczywistość. Autor porusza tematy z pierwszych stron gazet – np. eutanazję, aborcję, LGBT, komunizm, pandemię, moralność czy też zagadnienia teologiczne. Rozpatruje i omawia je z punktu widzenia nienawidzącego ludzi szatana. Zaskakująca, przewrotna, przenikliwa i bardzo pouczająca lektura.
@@@
Wesprzyj nas już teraz!
Jak ja was nienawidzę, synowie Adama. Was, małp, które uzurpują sobie prawo do bycia najbardziej ukochanymi istotami Wielkiego Łaskawcy. Odzyskałem wreszcie kontrolę nad światem. Mam go w garści i nikt mnie już nie wykiwa. Nadeszły radosne chwile oczekiwania na kapitulację. Na przybycie posłańca, który przyniesie białą flagę. Lada moment zatriumfuję.
@@@
Doprowadziłem do tego, że małpy ukochały zniewolenie. Pantokrator dał im wolną wolę, a ja znalazłem sposób, żeby się jej wyrzekli. Wolność zastąpili wygodą. Mogę nimi sterować i manipulować. Sami myślą o sobie jak o zwierzętach. Zabiłem w nich duszę. Są teraz konstruktorami własnego zatracenia.
@@@
Zbliża się najważniejszy moment w historii świata. Nieubłaganie nadchodzi moje zwycięstwo. Zaczynam więc robić notatki z moich działań, aby służyły pomocą w diabelskich uczelniach. To jest blog wszech czasów. My, diabły, kochamy technologię i uwielbiamy nowinki. A po zwycięstwie nie będzie już niczego nowego. Przecież idziemy do boju po to, żeby było jak dawniej. Zanim pojawiła się małpa zwana człowiekiem.
Pierwsza prezentacja eksluzywnego bloga księcia ciemności z darknetu.
Rozdział – Odejście
@@@
Wszystko to się nawzajem nakręca i warunkuje: aborcja, związki homoseksualne, adopcje dzieci przez takie pary, promocja trans, eutanazja, kompostowanie, orgie, swingersi, sadomasochizm, masochizm, ateizm. Coraz łatwiej i coraz szybciej się do nich dobieram. Pokonałem ostatni bastion, za którym ukrył się Wielki Łaskawca. Nawet śmierć o nim nie przypomina.
Pamięć o śmierci długo pętała mi ręce. Dopóki duszyczka nie zeszła z tego świata, zawsze mogła wywinąć numer i zbiec. W ogóle śmierć nadawała małpom pewną, powiem to tak, gravitas. Bałem się tego ostatecznego starcia. Mnie, czystemu bądź co bądź duchowi, nie jest łatwo zrozumieć, czym jest dla nich śmierć. Tym bardziej że zdecydowana większość nie ma wglądu poza doczesne życie i nie dostrzega, tak jak ja, obu stron medalu.
Gdyby wierzyli, że mają tylko życie tu i teraz, szybko bym się z nimi uporał. Jednak mrzonki o nieskończonym szczęściu i powstaniu z martwych tak im zawróciły w głowie, że niewiele mogłem zdziałać. Opatulili się w tę wiarę niczym w zbroję. Trudno było ich dopaść, tym bardziej że większość, odchodząc, miała przy sobie klechy. Trzysta lat temu zasiałem w nich wątpliwość. Powoli przestali wierzyć w drugie życie. Wyzwolenie najpierw pobudziło wyobraźnię i energię. Chodzili jak pijani. Byli upojeni szczęściem i poczuciem swojej mocy. Z czasem doczesność zaczęła im coraz bardziej ciążyć. Kiedyś troszczyli się o to, w jaki sposób odejdą na drugi świat i jak będą się przede mną zabezpieczać (łajdaki). Teraz kłopoczą się jedynie tym, jak odejść bezboleśnie. W ogóle o to się jednie troszczą. O unikanie bólu, o satysfakcję, wygodę. Najchętniej zrobiliby ze świata przeogromny szpital.
@@@
Dawniej starość była spełnieniem życia. Starzy byli mądrzy. Dziś starość to przekleństwo. Stare małpy są zbyteczne, są ohydne, puste. Nie mogą kopulować i to mówi wszystko. Niektórzy, jeśli są bogaci, mogą ukrywać wiek, wygładzać zmarszczki, przeklejać skórę, powiększać te i inne członki, ale wewnętrzny żar i tak w nich gaśnie, a choroby prędzej czy później ich dopadają. Najgorsze, że mimo wszystkich lekarstw nie mogą całkiem uśmierzyć lęku. Widzą, że wypełnia się los. Gorzej, że nie mają nic istotnego do przekazania, bo ich doświadczenie zda się psu na budę. Małe zwierzątko ze smartfonem wie dziś więcej o świecie niż oni, z całym tym bagażem dziesięcioleci na karku. Doświadczenie, które zgromadzili, już się nie liczy. Przyszłość zawsze ich wyprzedza. Młodość, młodość, młodość. Młodość i basta. Starość na śmietnik.
@@@
Dwadzieścia lat temu wypromowaliśmy hasło „życie niegodne życia”. W tym celu do walki rzuciłem wszystkie biesy. Wiedziałem, że jeśli ich tu przełamię, będę ich miał w garści. Odbiorę zabawki Wielkiemu Łaskawcy. Chwali się, że jest wszechmocny, bo jest on panem życia i śmierci. Jak trwoga, to do Boga. Cha, a ja to przełamałem. Odarłem śmierć z tajemnicy, z misterium. Z tego, co nieuchronne, zrobiłem zwykłą ludzką decyzję. Włączyłem śmierć w doczesność. Donikąd nie prowadzi, niczego nie otwiera.
Nauczyłem małpy, że mają same postanawiać, kiedy znikają. Wprawdzie „kiedy” to nie to samo co „czy”, ale od czego jest dialektyka? Tak to urządziły, żeby decyzja, choć własna, była jednocześnie państwowa, czyli legalna, czyli zgodna z wolą powszechną, czyli moralna. Wymyśliły, że zrobi to za nich państwo, wyznaczeni lekarze, fachowcy, specjaliści. Odchodzą zgodnie z nauką, a nie z postanowieniem Wielkiego Łaskawcy. Troszczą się tylko o to, by uśmierzyć ból i do końca jak najmniej cierpieć. Zabawne, gdyby mieli dość sił, nawet z piekła zrobiliby ośrodek rehabilitacyjny.
Dla nich żyć to nie cierpieć. A cierpieć oznacza naprawdę nie żyć. Skoro starość i cierpienie zwykle kiedyś się przecinają, bo ogół małp nie umiera nagle i bezwiednie, ale po długiej i ciężkiej, wyczerpującej chorobie, to odebranie sobie życia samemu, zanim całkiem straci ono wartość, staje się postulatem słusznym. Sprawiedliwość polega na tym, żeby każdy mógł się w spokoju zabić albo, ściślej, żeby każdego w odpowiednim momencie uśmierciło państwo. Jeśli nie potrafi zrobić tego sam, bo jest psychicznie za słaby, powinni się tym zająć wyznaczeni przez państwo eksperci. Potrafi czy nie potrafi: państwo uzyskało w ten sposób prawo do zabijania własnych obywateli, nawet jeśli za ich zgodą. Wszystkie czarty wspierają ich ze wszystkich sił. Tak jak wprowadziłem do obiegu aborcję, tak to samo zrobiłem z eutanazją. Miła, obca nazwa bardzo cieszy uszy.
Wydarłem ich całkiem klechom i teraz, kiedy muszą stawić czoło ostateczności, to ja jestem przy nich. Drugą stronę odpędzają. Większość z tych, którzy zlecają zabicie siebie samych, jest przekonana, że nie istnieje ani Wielki Łaskawca, ani ja. Co do tego bardzo się mylą, ale z pewnością nie jest w moim interesie wyprowadzanie ich z tego błędu.
@@@
Skupiam się na tym, żeby przekonać ich, jakim błędem jest życie. Do niczego nie prowadzi, od nikogo z góry nie pochodzi. Staje się nieważkie, ulotne, chwiejne, puste. Ostatecznie w ogóle traci rangę i wartość. Nawet zdrowi i pozornie zadowoleni dojdą do tego, że najlepiej byłoby albo zniknąć, albo się przemienić w inny gatunek, najlepiej w roboty, które zresztą, szczerze mówiąc, niezbyt mnie zajmują. Ja jestem łowcą dusz, ich łaknę, je pragnę zdobyć i dręczyć. Eutanazja to rozwiązanie idealne. Akceptacja dla niej to czytelny znak absurdalności życia. Raz uruchomiony proces neutralizacji życia będzie musiał przynosić kolejne efekty. Będzie rosła liczba ludzi, którzy z tej usługi korzystają. Będą to coraz nowsze kategorie – nie tylko starzy i chorzy śmiertelnie, lecz także młodzi i chorzy śmiertelnie, a potem nie tylko śmiertelnie i nie tylko chorzy. Na końcu będą to fizycznie zdrowi, którym nie chce się żyć. A komu będzie się chciało, skoro życie jest puste i kończy się zawsze tak samo?
@@@
Jedną rzeczą jest teoria, inną realizacja. Najważniejsze w mojej pracy jest zdobycie zaufania klientów. Niektóre czarty są za szybkie i potem małpy się boją. Pierwszy raz przełamałem ich strach i wprowadziłem eutanazję w latach 30. XX wieku w Niemczech. Niestety, oni się tak rozochocili, że z tego, co powinno być daniem rzadkim i wybornym, zrobili garkuchnię. Niemcy w ogóle są zawsze prymusami i to kłopot. Jak reszta małp zobaczyła, co z tego wynikło, a wynikła z tego hekatomba trupów, to wzięli nogi za pas i się wycofali. Do czasu. Nigdy nie mów nigdy. Asmodeusz, demon Holandii, dwadzieścia lat temu dał sobie z nimi radę. Za jego poduszczeniem małpy ogłosiły, że zabójstwo nie jest zabójstwem, jeśli dokonuje się go na życzenie zabijanego. Mówiłem, jak kocham tę ich pokrętność, nic dziwnego, że zwiedli zwodziciela. Wszystko to przecież tylko pudrowanie i fasada. Wiemy, że kto mówi A, ten mówi wkrótce B, a potem wszystkie litery alfabetu. Strach przed cierpieniem i poczucie pustki po śmierci doprowadziły do wprowadzenia nowego prawa zezwalającego na uśmiercanie. Znowu łapię się za kopyto i krzyczę – dialektyka. Tak bardzo boją się śmierci, że aż na nią zobojętnieli. Tak bardzo boją się sądu, że wyparli się śmierci.
Początki były skromne. Liczba ofiar niewielka, a i tak, przynajmniej teoretycznie, przed wykonaniem zabiegu trzeba było poprosić o zgodę lekarzy. Trochę z innymi czartami kręciliśmy na to nosem. Marzyło się nam prawo powszechne, przeznaczające do eliminacji wszystkich od określonej granicy wieku. Byłoby ono w pełni równościowe i ludzkie. Pracuję nad tym. Zanim to nastąpi, a jestem pewien, że tak się stanie, trzeba się cieszyć z tego, co jest. Niewielka szczelina zaczęła się szybko poszerzać. Z roku na rok liczba eutanazjowanych rosła. Pojawiły się nowe kategorie. Do Holandii szybko dołączały inne kraje.
Dwadzieścia lat po pierwszym zabiegu pojawił się nowy pomysł. „Holandia chce zalegalizować »pigułkę śmierci« dla osób, które ukończyły 70 lat i czują się… zmęczone życiem. Rząd pracuje nad prawem umożliwiającym »eutanazję na życzenie«. Bez recepty, bez żadnej podstawy medycznej, tak w Holandii najpierw seniorzy, a potem zapewne już każdy »zmęczony życiem«, będą mogli zakończyć swoją ziemską wędrówkę”. Do tego ich doprowadziłem. Wprawdzie 70 lat to wciąż sporo, poza tym w mojej koncepcji nie chodzi o prawo, lecz o przymus, ale jestem pewien, zapewnia mnie o tym demon Holandii, że wkrótce oba postulaty znajdą poparcie. Wszystko to wielka zasługa sędziego Sądu Najwyższego, profesora prawa, eseisty i naukowca, niejakiego Huiba Driona. Czterdzieści lat temu Drion, za naszym poduszczeniem ma się rozumieć, zaczął lansować pomysł, zgodnie z którym państwo powinno udostępnić obywatelom, którzy ukończyli 70 lat, trującą pigułkę, tak aby ci obywatele mogli sami zadecydować, kiedy chcą odejść z tego świata. Drion zmarł spokojnie z przyczyn naturalnych, podczas snu w swoim domu w Lejdzie w 2004 roku, w wieku 86 lat. Od siedemnastu lat codziennie połyka u nas w piekle całe stosy trujących pigułek i ciągle, mimo cierpienia, umrzeć nie może. Ale to informacja całkiem na marginesie. (…)