Pierwsza wybudowana od kilkudziesięciu lat nowa linia kolejowa w Polsce na razie nie spełnia oczekiwań. Chodzi o szumnie otwierane połączenie torowe centrum stolicy z lotniskiem Okęcie.
Mimo, iż linią przejechał się jako jeden z pierwszych sam premier (ostatnio mało obecny w tzw. życiu publicznym), wciąż dramatycznie mało pasażerów wybiera się na Okęcie pociągiem. Dlaczego tak jest? Podróż z centrum wg zapewnień kolejarzy miała trwać najwyżej 20 minut, tymczasem często wydłuża się do pół godziny i więcej. Bywa, że pociągi, do których nikt nie wsiada, nawet po kilka minut stoją przy pustych peronach stacji po drodze. Czasem zatrzymują się nawet między przystankami. Układ torów jest tak kręty, że pociągi mają do pokonania więcej kilometrów niż autobus 175, który zgodnie z rozkładem dojeżdża do Dworca Centralnego w 25 minut.
Według przedstawicieli „operatora linii”, pociągi Szybkiej Kolei Miejskiej jeżdżą między lotniskiem a centrum tak wolno, gdyż takie warunki kursowania zapewnia spółka PKP Polskie Linie Kolejowe. Wszystko utrudniają niekończące się remonty torów, które powodują ciągłe zmiany tras i rozkładów. Ich następna porcja zapowiedziana jest nota bene na połowę października z powodu prac na linii Warszawa – Łódź.
Pasażerom ciężko zrozumieć, czemu pociągi kursują na różnych trasach, a w dodatku należą do dwóch różnych przewoźników, którzy nie byli w stanie porozumieć się w sprawie wzajemnego honorowania biletów jednorazowych (co kilka miesięcy podpisywane są tylko tymczasowe umowy). Nie ma też wspólnego rozkładu, a pociągi jeżdżą w różnych odstępach czasu. Kolejarze i miejscy urzędnicy nie mogą nawet uzgodnić z władzami stołecznego portu lotniczego, kto powinien zamontować w hali przylotów monitory odliczające czas do odjazdu najbliższego składu w stronę centrum.
Dlatego nie dziwi fakt, iż wciąż większość podróżnych wybiera przejazd samochodem bądź autobusem przez al. Żwirki i Wigury.
Piotr Toboła