Zjawisko „metyzacji” Francji to dla lewicy proces tworzenia „nowego człowieka” i „nowego społeczeństwa”, odejście od tradycyjnych wartości i dziedzictwa historii, które konstytuowały naród. Do niedawna teorie celowej „metyzacji” przez ściąganie do kraju kolejnych migrantów, uważano za „teorie spiskowe prawicy”. Teraz przewodniczący lewicowej partii Francja Zbuntowana (LFI) Jean-Luc Mélenchon powtarza takie tezy po raz kolejny.
Na razie przewidywania Mélenchona przynoszą skutek odwrotny od przewidzianego. Ostatnie apele wojskowych, ale także policjantów i poparcie dla nich społeczeństwa wskazują, że większość „podmiany społeczeństwa” we Francji raczej się obawia. Praktyczne skutki są tu zresztą już widoczne. Import islamu, który jest już drugą religią Francji i ze swoimi prawami szariatu wdziera się do instytucji publicznych, powstawanie stref bezprawia na przedmieściach dużych miast, wzrost zjawisk przemocy i ogólne obniżenie poziomu bezpieczeństwa. Francja, która miała takie kłopoty od lat na swoich terytoriach zamorskich, ma szansę przenieść je do metropolii.
Szef LFI Melenchon uważa, że od tego procesu nie ma odwrotu i w „2050 roku 50 proc. populacji Francji będzie rasy mieszanej”. Opinię taką wygłosił 16 maja na spotkaniu ze swoimi zwolennikami w Aubin (region Owernii) poświęconemu już zbliżającej się kampanii do wyborów prezydenckich w 2022 roku. Członkom France Insoumise przedstawił tu stanowisko partii wobec zjawiska imigracji. To nie pierwsza taka opinia wygłoszona przez Jeana Luca Melenchona. W parlamencie wygłosił tezę o nieuchronnej wymianie społecznej już w kwietniu 2021 roku.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak wspominałem teoria „wielkiej wymiany” jest przedstawiana jako wymysł skrajnej prawicy i publicznej debacie jest tematem tabu. Okazuje się, że jednak powraca, chociaż w wersji… skrajnej lewicy. Założyciel i szef „La France Insoumise” opowiadał już o „kreolizacji” kraju. W jego wersji chodzi o ewolucyjne i łagodne „krzyżowanie” się populacji w wielorasowym tyglu.
Przemówienie Melenchona w Owernii było transmitowane na żywo w serwisie YouTube i to tutaj padły słowa o tym, że „do 2050 r. 50 proc. populacji Francji będzie rasy mieszanej”. Zjawisko „kreolizacji” ma być czymś naturalnym, chociaż przykład USA pokazuje, że różne społeczności rasowe mogą ciągle żyć „obok”. We wrześniu 2020 roku Jean-Luc Mélenchon wyjaśniał, że „kreolizacja nie jest ani projektem, ani programem, ale jest to oczywisty fakt i dzieje się to samoistnie”.
Według Mélenchona „metyzacja” to nawet nie przyszłość Francji, ale całego świata (swoją drogą, ciekawe co na to Chińczycy?). Nic dziwnego, że jego partia potępia rzekomą „nienawiść”, która ma panować we Francji wobec muzułmanów i imigrantów (ustawa o walce z separatyzmem islamistycznym).
Teoria, na którą liczy francuska lewica, została zapożyczona od filozofa z Martyniki Edouarda Glissanta. Zmarł w 2011 roku. Zajmował się teorią „postkolonialnej kreolizacji”. Pisał o nowych „tożsamościach kulturowych”, globalnym myśleniu i był bliski masonerii. W oparciu o doświadczenia z tej kolonii mówił o „procesie społeczno-etnicznym prowadzącym do powstania trzeciej tożsamości, która nie triumfuje nad poprzednimi, ale jest do nich dodana”. Z tym, że był to proces zachodzący i to tyko w pewnym zakresie w niektórych koloniach. Kiedy rzecz dotyczy europejskiej Francji, to w przypadku metropolii można stwierdzić, że „wektor kolonizacyjny” został odwrócony…
Na świecie mamy na ogół do czynienia z dwoma modelami integracji. Anglosaskim, czyli tolerowania izolujących się grup etniczno-kulturowych, które w multi-kulturalnym tyglu łączą jednak pewne zasady akceptacji wartości i praw państwa. Z kolei model francuski to przerabianie przybyszów na Francuzów, czyli asymilacja i pełna akceptacja modelu życia, zasad i norm Republiki. Ten model w momencie, kiedy ilość migrantów „zaczęła przechodzić w jakość”, trzeszczy od lat w posadach. Wyodrębnianie się grup kulturowo-etnicznych na przedmieściach, łącznie z ekspansją islamu wywołało kryzys. Tymczasem system asymilacji, który stanowi szkoła (kiedyś także obowiązkowa służba wojskowa) okazuje się niewydolny. Kolejne „zastrzyki” wzmacniające migrację muszą prowadzić do przesilenia. Mamy więc ostrzeżenia ze strony armii, bezwładność rządzących polityków i lewicę, która liczy na obfity połów w coraz bardziej mętnej wodzie…
Bogdan Dobosz