„Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie” – tę sentencję przypisywaną Janowi Zamojskiemu zna niemal każdy. Dla wielu to wyświechtany banał, co nie zmienia faktu, że stwierdzenie to jest po prostu prawdziwe. Psychologia w ujęciu przyrodniczym, pozwalającym zmierzyć obserwowalne zachowania prowadzi do wniosków, że zachowania społeczne i poznawcze człowieka należą do grupy zachowań behawioralnych, czyli takich, które mogą być zewnętrznie sterowane za pomocą bodźców wzmacniających lub eliminujących określone zachowania. Ukształtowanie zachowań zależy więc od otoczenia, które te bodźce generuje, co tłumaczy olbrzymi wpływ środowiska, w którym spędza się czas, na postawy życiowe. Mądrość ludowa niesie podobne przesłanie: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. W kontekście planowanych zmian w edukacji nie wróży to dobrze przyszłej Polsce. Można jeszcze mieć nadzieję na właściwe młodemu pokoleniu działanie na przekór narzucanemu status quo – wszak „świadomość rodzi się wraz z buntem”, jednak w tej koncepcji Alberta Camusa jest pewien haczyk: aby warto było się zbuntować, trzeba byłoby znaleźć coś, czego warto bronić. Tymczasem głębokie zmiany światopoglądowe już nastąpiły, młodzież ma lewicujący system wartości i prawdopodobnie nie dostrzega żadnego zagrożenia w zapowiadanych inicjatywach pani Nowackiej. W ostatnich latach młodzi ludzie wylegali na ulicę w obronie wolności słowa w internecie (sprawa ACTA) i prawa do mordu nienarodzonych (czarne protesty), co świadczy o przyjętym przez nich systemie wartości. Buntowali się w sytuacjach, gdy gwałtownie odczuwali zagrożenie pogorszenia warunków życia, jakie im odpowiadały. Dopóki więc młodzież nie odczuje takiego zagrożenia, nie będzie się buntować – żaba będzie się nadal gotować.
Nie mam zatem złudzeń – czeka nas postępująca laicyzacja, wywracanie do góry nogami znaczeń pojęć, lewicowe inklinacje niektórych nauczycieli i wykładowców, marksistowskie tło ideologiczne, demoralizacja. Jakie będą przyszłe pokolenia poddane lewackiemu „chowaniu”? Odpowiedź może być tylko jedna – lewackie. Chyba, że rodzice i otoczenie dziecka, zanim jeszcze trafi ono w „szpony systemu edukacji” podejmą odpowiednie środki zaradcze – wzmocnią jego kręgosłup moralny, zdolność do samodzielnego osądu i wierność Bogu, zbudują odporność na niszczący wpływ współczesnej lewicowej ideologii.
Stanisław Staszic, XVIII-wieczny działacz edukacyjny i publicysta, pisał: „Edukacja narodowa składa się z dwóch części: z oświecenia i wychowania. Oświecenie przy dobrem ustopniowaniu szkół i uporządkowaniu nauk, może nadać sam jeden stan nauczycielski. Do dobrego wychowania trzech stanów potrzeba: stanu familijnego, czyli ojców, stanu duchowieństwa i stanu nauczycieli. Tych trzech wspólnego starania i wspólnej pracy wymaga koniecznie dobre wychowanie. Owszem dwa pierwsze stany mają więcej na wychowanie wpływu, więcej w tej części skutku czynią.” We współczesnym systemie edukacyjnym wpływu „stanu duchowieństwa” praktycznie nie ma, zaś rola „stanu familijnego” jest stopniowo ograniczana.
Wesprzyj nas już teraz!
Po co nam szkoła?
Oświata jako narzędzie kształtujące przyszłe pokolenia jest niewątpliwie elementem polityki państwa, od zamierzeń władających zależały więc cele przed nią stawiane. W średniowieczu, okresie wszechstronnego rozwoju naukowego i kulturalnego, ważna była kondycja moralna, zatem w edukacji kładziono nacisk na formację duchową i etykę, a w kształceniu akademickim celem było przygotowanie kadr do dyplomacji, administracji i kancelarii królewskiej, ale także rozwijanie wszelkich cnót i wiedzy. Szkolnictwo opierało się wówczas na pochodzącym z antycznej tradycji naukowej systemie siedmiu sztuk wyzwolonych obejmujących wiedzę literacką – trivium (gramatyka, retoryka, dialektyka) i matematyczną – quadrivium (arytmetyka, geometria, astronomia i muzyka).
Niższy stopień – trivium zapewniał naukę pisania i czytania oraz posługiwania się łaciną, odpowiedniego wysławiania się i logicznego rozumowania. Wyższy stopień – quadrivium, był dyscypliną związaną z liczbami i stanowił wstęp do dalszej nauki, np. filozofii lub teologii.
W związku z proponowanym przez MEN wykreślaniem z podstaw programowych tematów związanych z rolą Kościoła w rozwoju państwa polskiego, trzeba zaznaczyć, że szkolnictwo stopnia niższego niż akademickie było rozwijane w średniowieczu dzięki działalności Kościoła Katolickiego, który prowadził szkoły parafialne, przyklasztorne, kolegiackie katedralne. Na mocy postanowień soborów laterańskich, ustanawiano także beneficjum dla utrzymania nauczyciela, który miał bezpłatnie uczyć ubogą młodzież.
Kamil Wons w artykule „Szkolnictwo narodziło się w klasztorze” (klubjagiellonski.pl) pisze: „To wtedy szkolnictwo przestaje być elitarne w rozumieniu dochodowym czy stanowym (choć nadal nie powszechne), nie było problemów w tym aby np. pochodzący z rodziny plebejskiej Stanisław ze Skarbimierza (1365–1431 r.) ukończył szkołę przy Kolegiacie w Skarbimierzu, studia w Pradze i został pierwszym rektorem odnowionej Akademii Krakowskiej. Od mniej więcej XII w. dopuszczeni do nauki w szkolnictwie katedralnym i kolegiackim zostali świeccy, wiek XIII natomiast to początek rozwoju szkół parafialnych. Pod koniec pełnego średniowiecza w Królestwie Polskim, w zależności od diecezji, 90–100% parafii miało swoje szkoły. W wieku XV w Polsce istniały 253 szkoły (30 kolegiackich, 16 katedralnych, 37 przyklasztornych oraz 170 parafialnych). Edukacja szkolna w średniowieczu dotyczyła mężczyzn, wyjątkiem były szkoły przy klasztorach żeńskich, kształcące przyszłe zakonnice.”
Wróćmy jednak do celów i zadań stawianych szkolnictwu. W renesansie i oświeceniu czerpano z wzorów starożytnych, klasycznych, zaś celem edukacji było wykształcenie dobrego obywatela oraz przygotowanie praktyczne (np. Akademia Zamojska finansowana przez wielkiego kanclerza, postawiła sobie za cel przygotowanie młodzieży do pracy na rzecz państwa, zaś ukierunkowanie na kształcenie kadr dla pracy publicznej było główną cechą tej uczelni i ambicją jej założyciela). Przełomem dla szkolnictwa były oświeceniowe reformy Stanisława Konarskiego, pijara, który założył w 1740 r. Collegium Nobilium – szkołę dla młodzieży szlacheckiej, z nowoczesnym programem nauczania. W niej również celem było wykształcenie dobrego obywatela i patrioty. Podobnie państwowa Szkoła Rycerska powstała w 1765 r. miała być ośrodkiem kształcenia oficerów i osób cywilnych do służby publicznej. W 1773 r., po rozwiązaniu przez papieża zakonu jezuitów, powstała Komisja Edukacji Narodowej, która miała przejąć prowadzone przez zakon szkolnictwo i opracować nowy system nauczania. Celem także było wykształcenie obywateli gotowych do podjęcia głębokich reform państwa, dlatego skupiono się na przedmiotach „użytecznych” – wprowadzono język polski jako wykładowy, matematykę, nauki przyrodniczo‐fizyczne, oraz elementy prawa, ale także opartą na prawie naturalnym naukę moralną. Określono obowiązki „stanu nauczycielskiego” i powołano Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych, które zajęło się m.in. przygotowaniem podręczników.
Okres zaborów miał swoje edukacyjne sukcesy, np. w Królestwie Polskim rozwój szkolnictwa zawodowego za sprawą Stanisława Staszica, jednak z punktu widzenia Rosji i Prus celem kształcenia szkolnego było wynarodowienie Polaków – rusyfikacja i germanizacja (w zaborze pruskim ze względów germanizacyjnych szczególnie dbano o powszechność kształcenia). W Królestwie Polskim ustawiczna rusyfikacja, pogłębiająca się wraz z kolejnymi powstaniami wywołała ostatecznie redukcję kształcenia elementarnego i całkowite zlikwidowanie autonomii w edukacji. Szkolnictwo polskie w zaborze rosyjskim działało więc w konspiracji, wzmogły się też akcje samokształcenia. Po rewolucji 1905 r. Polska Macierz Szkolna powróciła do rozwijania nauczania elementarnego. Celem edukacji, obok zwalczania analfabetyzmu, stało się siłą rzeczy także kultywowanie szeroko rozumianej polskości.
Edukacja w zaborze pruskim wiązała się z falami silnej presji germanizacyjnej, co wywoływało nawet strajki młodzieży szkolnej. Powstające wówczas pozaszkolne inicjatywy edukacyjne i postawa młodzieży wobec zniemczających praktyk w szkołach stały się przejawem oporu wobec polityki zaborcy.
Po odzyskaniu niepodległości Polacy starali się ujednolicić system szkolny. Szkoły powszechne miały być bezpłatne i obowiązkowe. Dostrzegano konieczność walki z analfabetyzmem i znaczenie edukacji dla budowania tożsamości narodowej. Szkoła, wg słów premiera Jędrzeja Moraczewskiego, znów miała wychowywać świadomych, odpowiedzialnych obywateli i wydobywać talenty. Religia, w ramach której nauczano także historii Kościoła, była przedmiotem obowiązkowym.
Po wybuchu II wojny światowej na terenach włączonych do Rzeszy polskie szkolnictwo zostało zlikwidowane. W Generalnej Guberni pozostawiono jedynie szkoły powszechne ze zredukowanym programem nauczania oraz szkoły zawodowe. Celem szkolnictwa prowadzonego przez Niemców była więc użyteczność.
Heinrich Himmler wyjaśnił to dokładnie: „Nieniemiecka ludność Wschodu nie może mieć żadnej wyższej szkoły ponad czteroklasową szkołę ludową. Celem takiej szkoły ma być wyłącznie: proste liczenie, najwyżej do pięciuset, napisanie nazwiska, nauka, iż boskim przykazaniem jest być posłusznym Niemcom, uczciwość, pilność i grzeczność. Czytania nie uważam za konieczne. Poza tą szkołą nie może być na Wschodzie żadnej innej szkoły.” Wszystkie szczeble szkolnictwa, łącznie z wyższym zostały przez Polaków odtworzone w formie konspiracyjnej, powstała też Tajna Organizacja Nauczycielska.
Prof. Wiesław Wysocki w artykule „Tajne nauczanie” opublikowanym w „Biuletynie IPN” wskazał cele jakie jej przyświecały: „Określono główne kierunki pracy konspiracyjnej w sferze oświaty: odbudowa polskich struktur w ograniczonym zakresie, inspirowanie nauczycieli do umacniania polskości w szkolnictwie powszechnym (dopuszczonym i kontrolowanym przez okupanta) oraz organizowanie tajnego nauczania na poziomie szkół średnich i wyższych. (…) zorganizowanie tajnego nauczania przedmiotów zakazanych (historia i geografia Polski, literatura polska), udzielanie pomocy rodzinom nauczycielskim wysiedlonym przymusowo z zachodnich i północnych terenów wcielonych do III Rzeszy. Ustalono także podstawowe formy i metody tajnej pracy oświatowej.”
Prof. Wysocki opisuje też jakie „nowe” cele miało szkolnictwo pod okupacją radziecką: „Na obszarach wschodnich państwa polskiego, okupowanych przez stalinowski Związek Sowiecki i bezprawnie anektowanych do białoruskiej i ukraińskiej republiki sowieckiej, w latach 1939–1941 pozwalano na funkcjonowanie szkół elementarnych i średnich z językiem polskim. Podlegały one jednakże zasadniczej reorganizacji w duchu ideologii sowieckiej (wprowadzono nowe przedmioty ideologiczne, usunięto religię, dokonano radykalnych zmian w programach nauczania historii, geografii i innych), zlikwidowano szkoły prywatne. W szkolnictwie wyższym dokonano głębokiej ukrainizacji lub rusyfikacji.”
Po II wojnie światowej szkolnictwo w Polsce stało się narzędziem propagandy sowieckiego okupanta. Korzyścią była likwidacja analfabetyzmu, jednak cena tego sukcesu była wysoka: komunizm w oświacie, eliminacja religii, likwidacja szkół prywatnych i obowiązkowa nauka języka rosyjskiego. W ustawie z 1961 r. o rozwoju systemu oświaty i wychowania napisano: „Oświata i wychowanie stanowią jedną z podstawowych dźwigni socjalistycznego rozwoju Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. System kształcenia ma na celu przygotowanie kwalifikowanych pracowników gospodarki i kultury narodowej, świadomych budowniczych socjalizmu”. Cel edukacji był zatem jasny: indoktrynacja w duchu marksistowsko-leninowskiej propagandy w celu wychowania pokolenia o mentalności Homo sovieticusa.
W III RP obowiązek szkolny wydłużono do 18. roku życia, wprowadzono dobrowolność nauki religii, przeprowadzano różnorodne reformy (np. wprowadzenie gimnazjów, później ich likwidacja). Organizacja zajęć była podobna do obecnej. Powrócono do kształcenia obywateli w duchu poszanowania polskiego dziedzictwa kulturowego.
Z perspektywy historycznej można dostrzec jakie były cele polskiego szkolnictwa w różnych okresach dziejowych. Dla Polaków edukacja oznaczała narzędzie umacniania więzi narodowych oraz kształtowania pokoleń patriotów i świadomych reformatorów. Gdy Polska chciała się rozwijać stawiano przed szkolnictwem światłe cele i dbano o harmonijny rozwój różnych szczebli i form edukacji. Gdy do władzy dochodziły siły wrogie Polsce, wtedy pojawiały się redukcje programów, indoktrynacja ideologiczna, zakłamywanie prawdy, „przedmioty zakazane”. Gdy rządzącym nie był potrzebny obywatel, lecz tylko „pracownik”, ograniczano możliwość zdobywania wiedzy i poszerzania horyzontów. Na szczęście zaborcom i okupantom nie powiodły się ich zamierzenia – polskość przetrwała, ponieważ znaleźli się ludzie, którzy o to zadbali, czasem ryzykując życie. Duża w tym zasługa także Kościoła Katolickiego.
Współczesne cele
Jakie cele ma dzisiejsze szkolnictwo w Polsce? Czemu ma służyć finansowany z kieszeni obywateli system kształcenia? W teorii kosztowne nauczanie kolejnych pokoleń powinno być inwestycją, a więc działaniem korzystnym dla kraju i obywateli – młody człowiek powinien nabyć umiejętności pozwalające mu na godne życie, założenie i utrzymanie rodziny, wspieranie innych i wspomaganie własnego kraju. Ustawa z dnia 14 grudnia 2016 r „Prawo oświatowe” w preambule zawiera następujące stwierdzenie: „Oświata w Rzeczypospolitej Polskiej stanowi wspólne dobro całego społeczeństwa; (…) Nauczanie i wychowanie – respektując chrześcijański system wartości – za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego, przy jednoczesnym otwarciu się na wartości kultur Europy i świata.
Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności.” Koresponduje to z wizją Stanisława Staszica, który za cel edukacji narodowej stawiał „prawdziwą szczęśliwość człowieka” oraz „wyrobienie dobrych Polaków”.
W praktyce szkoła powinna więc nie tylko uczyć, ale także wspierać wychowawczą rolę rodziny. Z jednej strony to podejście szlachetne i ugruntowane historycznie, z drugiej jednak ten punkt stanowi furtkę do kształtowania sumień, wrażliwości i poglądów nowych pokoleń. Niektóre treści przekazywane w szkole są neutralne światopoglądowo i niewątpliwie przydatne wychowawczo (np. wyrabianie nawyku obowiązkowości, punktualności, wspieranie samodzielności, pomagania innym, motywowanie do pracy, nauka szlachetnej rywalizacji, wpajanie zasad kultury osobistej itp.). Inne jednak, zwłaszcza w przypadku przedmiotów decydujących o tożsamości religijnej i narodowej (historia, język polski, religia) są polem do ekspresji określonych przekonań osoby wykładającej dany przedmiot. Podobnie zajęcia pozaszkolne, dodatkowe wykłady, czy dobór akcji społecznych mogą wpływać na światopogląd młodzieży. Masowe wyjścia klas na film o Grecie Thunberg i „dyskusje po filmie” są tego przykładem.
Obecnie stery obu ministerstw odpowiedzialnych za kształcenie Polaków znajdują się rękach osób o wyraźnie lewicowych poglądach. Dla osób o takich korzeniach polskość, a przede wszystkim wiara w Boga mają znaczenie wyłącznie jako element do zwalczania lub obiekt drwin. Nie mam wątpliwości, że celem edukacji nie będzie już wychowanie Polaka patrioty – nowym celem będzie ukształtowanie przyszłego wyborcy.
Rozdzielenie ministerstw
Pierwszym krokiem postawionym przez nowy rząd Donalda Tuska na ścieżce ku „lepszej” edukacji było rozdzielenie ministerstw – Ministerstwo Edukacji i Nauki ponownie podzielono na Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Trudno mi oceniać, czy jest to krok ku lepszemu i czy był konieczny. W jego wyniku na razie mamy zmultiplikowaną kadrę urzędniczą zarządzającą ministerstwami, co z pewnością jest sporym wydatkiem, a więc trudno nazwać to korzyścią dla obywateli. Z drugiej strony taką zmianę postulowali m.in. prezes Polskiej Akademii Nauk, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a także Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich.
Zdaniem środowisk naukowych i akademickich poprzednie połączenie resortów „doprowadziło do spadku znaczenia badań naukowych i obniżenia realnych nakładów przeznaczanych na ten cel. Pokazało również całkowitą odmienność mechanizmów finansowania i zarządzania edukacją szkolną względem edukacji akademickiej i nierozerwalnie z nią związanych badań naukowych” (…) Rozumiem zatem, że w podziale ministerstw chodziło o dostępność funduszy. Za taką strukturą resortów opowiadają się również nauczyciele – w ankiecie przeprowadzonej w listopadzie i grudniu 2023 r. przez Głos Nauczycielski aż 75 % głosujących poparło utworzenie odrębnego ministerstwa edukacji. Czy to względy merytoryczne, czy też wpływ trudnych relacji prof. Czarnek – ZNP? Nie wiadomo.
Na czele MNiSW stanął Dariusz Wieczorek – inżynier elektryk, działacz turystyczny i samorządowiec z Nowej Lewicy, bez stopnia naukowego. Środowisko akademickie przyjęło jego kandydaturę z zaskoczeniem, ale i … zrozumieniem. Co ciekawe, gdy to Wojciech Murdzek z ramienia PiS obejmował ten urząd w 2020 r., na portalu wyborcza.pl pisano: „Kim jest pierwszy w historii minister nauki bez stopnia naukowego”, zaś komentujący nie zostawiali na nim suchej nitki rozpisując się o „miernotach z PiSu” i rymując: „Nie tytuły lecz chęć szczera zrobi z ciebie ministera…”. Teraz, w sprawie pana Wieczorka wyborcza.pl stawia pytanie „Kim jest minister nauki i szkolnictwa wyższego w rządzie Tuska?” i opisuje go jako osobę „spoza środowiska”, na co forumowicze gazeta.pl reagują tak: „Jestem ze środowiska akademickiego. Wyrażam zdziwienie. Ale poczekajmy, żeby być dobrym ministrem nie trzeba wywodzić się z naszego środowiska. Ważni będą ludzie, którymi nowy minister się otoczy, oni mu będą tłumaczyć mechanizmy tego, co się dzieje, i to jak ich będzie umiał słuchać. Gość z klasą sobie poradzi.” „I co z tego, że spoza środowiska. Poprzedni minister był ze środowiska. I co z tego wyszło?” Ot, ciekawostka dla badaczy zjawiska lewicowej hipokryzji.
Nowa ekipa w MEN
Ster Ministerstwa Edukacji Narodowej przejęła Barbara Nowacka inżynier informatyk oraz magister zarządzania. Minister Nowacka wydaje się twierdzić, że szkoła ma być przede wszystkim miejscem przyjaznym, szczególnie przyjaznym dla różnorodności i równości. Pani minister jest działaczką feministyczną, była także wraz z Januszem Palikotem współprzewodniczącą lewicowej i antyklerykalnej partii „Twój Ruch”, znanej m.in. z prób usunięcia krzyża z Sejmu, a ostatnio jest przewodniczącą Inicjatywy Polskiej propagującej „wspólny gniew” w ramach akcji „ratujmy kobiety”.
Te informacje oczywiście rzucają światło na jej światopogląd i prawdopodobny kształt nadzorowanych przez nią zmian w edukacji. Pierwsze decyzje już podjęła – są one na razie głównie chwytami propagandowymi, które właściwie nic nie kosztują, a można się wykazać, że „coś się już zrobiło” – zakaz oceniania prac domowych w niektórych klasach, głośne medialnie zwolnienie prawicowej kurator Barbary Nowak, wstrzymanie programu „Laptop dla ucznia”, objęcie patronatem MEN „Rankingu Szkół Przyjaznych LGBTQ+” i zapowiedzenie niewątpliwie szokujących zmian w podstawach programowych. Do tego coś miłego dla lewicowych wyborców: nazwanie książki wybitnego historyka prof. Wojciecha Roszkowskiego „gniotem”, nieustające krytykowanie prof. Przemysława Czarnka, propozycja niewliczania do średniej oceny z religii, pomysł zajęć sportowych „bez rywalizacji” oraz spotkanie z Anją Rubik założycielką promującej „edukację seksualną” fundacji Sexed.pl.
Wiceminister w randze sekretarza stanu Katarzyna Lubnauer, doktor nauk matematycznych, swoje polityczne szlify zdobywała w Unii Demokratycznej, a następnie w Unii Wolności. Do Sejmu dostała się z list Nowoczesnej. Jej kondycję moralną obrazuje obrona w styczniu 2017 r. sylwestrowego wyjazdu Ryszarda Petru z partyjną koleżanką na Maderę. Pani Lubnauer nazwała tę eskapadę, zorganizowaną podczas protestu ówczesnej opozycji w Sejmie, „wyjazdem w sprawach partyjnych”. Przekonania pani wiceminister obrazuje też taka wypowiedź: „To jest nienormalne, że nauczyciel – często przymuszony – prowadzi dzieci, niekoniecznie chcące, na mszę na początek nowego roku szkolnego. To nienormalne, że msza jest częścią oficjalnych uroczystości.”
Z kolei wiceminister w randze sekretarza stanu Joanna Mucha, doktor nauk ekonomicznych, znana jest z popisów wokalnych w czasie „puczu” opozycji w Sejmie w 2016 r. Podczas pełnienia funkcji Ministra Sportu i Turystyki wykazała się, jak twierdziła NIK, niegospodarnością, przeznaczając miliony złotych na koncert Madonny (zorganizowany w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego). Ostatnio, w wypowiedzi dla gazeta.pl stwierdziła, że lekcje religii „formują dzieci ideologicznie”: „bardzo nie chciałabym, żeby otrzymywały jakąś próbę formowania ich w sposób ideologiczny, a niestety cały czas na religii tego typu tematy, nie wiem, czy dominują, ale są bardzo wyraźnie obecne. (…) W moim przekonaniu ministerstwo powinno przynajmniej mieć taki wpływ, żeby rzeczy, które są niezgodne z wiedzą naukową, nie były przekazywane na lekcjach religii. (…) Tego typu treści sprawiają, że dzieci mają mętlik w głowie i później nie wiedzą, co mają myśleć” – powiedziała „wiceministerka” edukacji.
Czekają nas zatem głębokie zmiany w „filozofii kształcenia”, bowiem nowa władza zupełnie inaczej postrzega rolę szkoły niż jej poprzednicy. Zapowiedzi sugerują dwa główne cele zmian: skrajną ateizację i „odpolszczanie”. Obawiam się, że rząd powierzając władztwo nad edukacją (ale też szkolnictwem wyższym) osobom wywodzącym się z lewicowych kręgów światopoglądowych, ośmieli lewicujące zasoby nauczycielskie do aktywności w zakresie działań typu strajki klimatyczne, tęczowe piątki, promowanie za wszelką cenę współcześnie rozumianej różnorodności. Jest to swego rodzaju akcja przygotowująca podglebie pod nowy typ obywatela i wyborcy.
Co ciekawe, żadna z wymienionych pań nie reprezentuje partyjnej „lewicy” wprost, ich ugrupowania określają się same jako centrowe lub centrolewicowe, jednak ich inklinacje lewicujące, wyłaniające się z zapowiedzi i podejmowanych działań są niezwykle silne. Gdy czytam wypowiedzi rządzących w MEN pań Nowackiej, Lubnauer czy Muchy (np. takie „będziemy potrzebowali coraz mniej ludzi, którzy będą mieli umiejętności akademickie, czyli wiedzę”) mam nieodparte wrażenie, że szkoła wkrótce będzie wyglądać jak w krótkometrażowym filmie australijskiego komika i filmowca Neela Kolhatkara „Modern Educayshun” (film jest dostępny na platformie YT, trwa ok. 7 minut – serdecznie polecam). Ten film sprzed niemal dekady wydaje się być proroczy…
Megalomania czy kompleksy?
W dwudziestoleciu międzywojennym bezpłatne szkolnictwo obejmowało tylko poziom podstawowy. Szkoły średnie (płatne) ukończyło 4% społeczeństwa, zaś wyższe wykształcenie (płatne) uzyskały osoby stanowiące nie więcej niż 1% społeczeństwa. Mimo to mieliśmy sukcesy gospodarcze, konstruowaliśmy samoloty, a polska szkoła matematyczna wydała „tęgie głowy” zdolne do rozwikłania kodu Enigmy. Przede wszystkim jednak wówczas wychowało się pokolenie kochające Polskę, gotowe za nią walczyć. Teraz również radzimy sobie gospodarczo, jesteśmy Narodem niezwykle zaradnym, ale nie mamy nawet własnej marki samochodu.
Mieliśmy i mamy nadal genialnych wynalazców, badaczy i naukowców, nasi uczniowie zajmują medalowe miejsca w międzynarodowych olimpiadach naukowych, mimo to ogromny potencjał tkwiący w obywatelach wydaje się być marnotrawiony, zaprzepaszczany, nakierowywany na drobniejsze cele. W dodatku „elity” wstydzą się polskości i promują kosmopolityzm.
Warto się zastanowić, czy to właśnie na etapie lat szkolnych nie rodzą się kompleksy wobec „wspaniałego Zachodu”, które pozostały z lat PRL-u, gdy szczytem marzeń był zakup coca-coli w Pewexie? Może to właśnie w szkole zachodzi opisany przez Staszica proces „bałamucenia dusz” i „znudzenia sobie kraju własnego”?
Kompleksy, z psychologicznego punktu widzenia, wpływają na to jak postrzegamy świat i jakie wyznajemy wartości, decydują o uczuciach i zachowaniu. Sprawiają, że rezygnujemy z pewnych działań, bo odczuwamy w związku z nimi niepokój lub wstyd. W skali narodowej jest podobnie: ostatnio nareszcie pojawiły się wielkie idee takie jak przekop Mierzei Wiślanej, CPK, elektrownia atomowa – niektóre udało się zrealizować, ale inne być może przepadną, bo Naród lekkomyślnie powierzył stery rządu osobom o mentalności zakompleksionej, zapatrzonej w obce wzorce, nazywającej pomysły naturalnego rozwoju gospodarczego „megalomanią”.
Premier rządu nie jest jednak władcą feudalnym, nie jest naszym właścicielem – on ma w naszym imieniu zarządzać, administrować i usprawniać. To jest jego odpowiedzialność przed Bogiem, Narodem i historią. Zadaniem rządu nie jest wpędzanie własnego kraju w opresyjne zobowiązania ani wynaradawianie i ateizowanie obywateli. Wbrew pozorom uczniowie i rodzice maja jeszcze szansę na ograniczenie niekorzystnych zmian czekających edukację – szkoły podstawowe prowadzone są przez gminy, zaś średnie przez powiaty. Oznacza to, że od obsady personalnej władz samorządowych bardzo dużo zależy. Rodzice mogą wpływać na losy systemu edukacji monitorując życie szkolne przez Rady Rodziców, podpisując petycje, aktywnie protestując przeciwko demoralizującym lub antypolskim zmianom.
Myślę też, że decydujące znaczenie dla każdej dziedziny, także edukacji, ma wiara w Boga. Tu pojawia się zadanie dla Kościoła – wyrugowane z systemu edukacji i przeniesione na niezależny od państwa grunt lekcje religii mogą stać się kuźnią nowego pokolenia, wierzącego i patriotycznego, znającego naukę Kościoła i historię Polski. Jeśli dojdzie do usunięcia religii ze szkół, Kościół, jeśli podejmie wyzwanie, ma szansę wrócić na pozycję ostoi Prawdy i polskości.
Zofia Michałowicz