Wydaje się, że krytyka etatyzmu – czyli porewolucyjnego przejmowania wszystkich dziedzin życia przez państwo – została w Polsce zawłaszczona przez libertarian i „korwinistów”. Dlatego warto przypomnieć, co mówi na ten temat społeczna nauka Kościoła katolickiego – w kontekście szkolnictwa.
Na pewno wszyscy mamy przed oczami niepokojące kadry z teledysku Another Brick in the Wall zespołu Pink Floyd, w których taśma ciągnie jednakowo ubrane dzieci szkolne, tworząc z nich posłuszne lemingi demo-liberalnego systemu. Choć zespół Rogera Watersa pod koniec lat 70. nie kładł kontrrewolucyjnych akcentów, to jednak artystyczna intuicja pozwoliła mu trafnie rozpoznać problem. Nie ma nic złego w edukacji ani w mundurkach szkolnych – o ile służą one kształtowaniu cnót i samodzielnego myślenia.
Jako rodzice małych dzieci w sposób coraz bardziej nieunikniony zadajemy sobie pytanie: szkoła czy edukacja domowa? Wiemy bowiem, jak było z nami. Po kilkunastu latach w szkolnej ławie wkraczaliśmy w dorosłość mając wpojoną fałszywą wizję dziejów i zerową wiedzę na temat ekonomii, rynku pracy czy też po prostu – realnego życia. Trudno oprzeć się wrażeniu, że skoro nic w tej sprawie od lat się nie zmienia, to jest to docelowy model współczesnego systemu oświaty.
Wesprzyj nas już teraz!
Doskonałą okazją do pogłębionej refleksji na ten temat jest wydanie po raz pierwszy przez Fundację Andegavenum dziełka wybitnego tomisty o. Jacka Woronieckiego OP zatytułowanego Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym. Autor wyjaśnia rzecz fundamentalną, a więc właściwą rolę państwa w Bożym planie, a następnie przechodzi do rozprawienia się z tzw. etatyzmem i jego wpływem na szkolnictwo.
Etatyzm, jak wskazuje zasłużony dla polskiej myśli dominikanin, zrodził się wskutek rozbicia tradycyjnego społeczeństwa przez Rewolucję we Francji. Dąży on do tego, by „jak najwięcej funkcji społecznych powierzać państwu i jego organom”, czego „,krańcowym wyrazem stały się ustroje totalitarne ostatniej doby”.
Natomiast prawdziwym zadaniem państwa jest – w największym skrócie – dbanie o pomyślność obywateli, zarówno materialną, jak i moralną (już Arystoteles twierdził, że zadaniem państwa jest stworzenie okazji do cnotliwego życia), przy jednoczesnym nie rozszerzaniu władzy państwowej „ponad właściwą miarę”, jak wskazuje autor Państwa i szkoły.
Wskutek błędów Rewolucji zrodził się spór pomiędzy liberalizmem (popadającym w materializm) i etatyzmem (którego właściwą twarzą jest socjalizm). Ale na szczęście społeczna nauka Kościoła nie musi wybierać pomiędzy jednym a drugim, ponieważ posiada swoje własne rozumienie spraw publicznych oparte na znajomości prawdziwej, rozumnej antropologii.
Początek rządu we… władzy rodzicielskiej
Nieraz słusznie oburzamy się na ograniczanie naszego wpływu jako rodziców na program szkolny i wpajane dzieciom idee. Tymczasem o. Woroniecki – przedstawiając filozoficzno-teologiczny rys powstawania państwowości zgodnie z tym, jak Bóg zapisał to w naturze człowieka – uświadamia nas, że „początek swój każda władza społeczna ma we władzy rodzicielskiej, która w miarę rozwoju przechodzi na najstarszego w rodzie, a następnie na najstarszy lub najwybitniejszy ród w plemieniu”. W następnym etapie władza odrywa się od kontekstu plemiennego, ustalając rodzime obyczaje polityczne.
Autor przypomina, że państwo ma prawo wymagać od obywateli nawet ofiary z życia czy mienia (czyli posiada władzę do rozporządzania również życiem prywatnym), ale wyłącznie w celu zachowania największego dobra wspólnego, jakim jest suwerenność. Ale zadaje przy tym najistotniejsze i najtrudniejsze pytanie: na ile państwo powinno tylko strzec porządku i przeciwdziałać złu, a na ile może spełniać rolę pozytywną – inspirując do rozwoju w kierunku dobra. Rozsądek podpowiada, jak przekonuje dominikanin, że ważniejsze jest utrzymywanie porządku, ponieważ o szczęście i dobrobyt ludzie potrafią zadbać sami. To wydaje się być po myśli wspomnianych na początku libertarian. Ale – dodaje o. Woroniecki – gdzie jest w takim razie rola państwa w wychowywaniu do cnoty? I tu wbija klin…
Katolicki myśliciel wskazuje, że do prerogatyw państwa chrześcijańskiego należy nie tylko porządek prawny (ordo iustitiae, czyli porządek publiczny, wymiar sprawiedliwości, obrona kraju, dyplomacja i finanse), ale również – ku zaskoczeniu korwinistów – porządek… miłości (ordo caritatis, czyli między innymi wychowanie).
Jednakże – co istotne – dbanie o ten porządek nie może oznaczać tego, co określa się „przeregulowaniem” czy też po prostu interwencjonizmem państwowym, a co o. Woroniecki nazywa „skostniałą biurokracją”. Obowiązkiem państwa jest bowiem zapewnienie norm moralności publicznej, które powinny być zgodne z obyczajami narodowymi, a przede wszystkim „bardzo ogólne i mowy być nie może o tym, aby mogły określić wszystkie poszczególne czynności wypełniające życie obywateli”. Szczegółowe określanie ram życia narodowego należy bowiem do samych obywateli, a nie do władców i urzędników – jasno konstatuje znawca i popularyzator nauki św. Tomasza z Akwinu.
Ale skąd płynie owa „pozytywna” prerogatywa państwa? Otóż, jak przenikliwie zauważa autor, człowiek został stworzony przez Boga w łasce uświęcającej, czyli w jedności pomiędzy porządkiem natury i porządkiem nadprzyrodzonym. Grzech pierworodny przerwał tę jedność, ale nie zmieniło to faktu, że do państwa należy troska o zachowywanie równowagi pomiędzy tymi porządkami, czyli krótko mówiąc – rola państwa nie może ograniczać się wyłącznie do zadbania o sprawy materialne, a jego władza rozciąga się również na duchowe struktury życia narodowego. Ma to swój wymiar praktyczny. Skoro wady ludzkiej natury powstałe po grzechu pierworodnym (takie jak egoizm) utrudniają urzeczywistnienie dobra wspólnego, to państwo powinno dysponować czymś więcej niż tylko policyjną pałką, by do tego dobra dążyć.
Szkoła państwowa czy narodowa?
Przedstawiając w ten sposób obowiązki państwa w zakresie tego, co – w sposób wyświechtany dziś – nazywamy wychowaniem patriotycznym, autor popada w pozorny tylko paradoks, gdyż w dalszej części swojej rozprawy pisze o konieczności… „odpaństwowienia szkolnictwa”. Tu Woroniecki podaje przykład Stanów Zjednoczonych, w których w 1943 roku, gdy pisana była książka, nie istniało coś takiego jak ministerstwo edukacji czy oświaty, a mimo to morale narodu amerykańskiego bynajmniej nie odstawały od innych.
W Polsce etatyzm przeniknął do szkolnictwa wraz z wpływem zaborów. Rosja stawiała bardziej na wynaradawianie poprzez edukację, podczas gdy w zaborze austriackim udało się szybciej osiągnąć względną autonomię oświaty. Niemniej – jak zaznacza o. Woroniecki – pragnienie naszych przodków, by wyrwać się spod buta zaborcy ograniczyło się do kopiowania „po polsku” państwowych (co najwyżej samorządowych) rozwiązań, a nie sięgało po szersze inicjatywy prywatne. To samo zapewne autor powiedziałby, gdyby dożył czasów PRL-u i późniejszej transformacji ustrojowej. Choć próbowaliśmy pozbyć się balastu komunistycznej propagandy, to model pozostał w gruncie niezmieniony. Wprawdzie ilość szkół prywatnych wszystkich szczebli wciąż rośnie, ale pozostaje pytanie, ile z nich wyłamuje się spod sztywnych ram programowych narzuconych przez ministerstwo, a ile z chęcią przyjmuje finansowanie od władzy wraz z towarzyszącymi mu mechanizmami nadzoru…?
Co ważne, o. Woroniecki, powołując się na międzywojennych ekonomistów, którzy rozprawiali się akurat z etatyzmem gospodarczym, wskazuje, że jego źródło tkwi… w nas samych. Konkretnie zaś w warstwie inteligencji, której myślenie wypaczyły czasy zaborów, po czym spływało ono niżej na powszechne przekonania społeczne. Wybitny duchowny jeszcze pod koniec dwudziestolecia międzywojennego pisał, że przed Polakami stoi ogrom pracy nad „przekształceniem obyczajów, aby wydobyć ze społeczeństwa więcej energii twórczej, więcej umiłowania samodzielności, więcej prawdziwego kultu dla inicjatywy prywatnej” – a co dopiero powiedziałby po okresie PRL-u, kiedy to pokutowało pogardliwe określenie „prywaciarz”!
Odpowiedź na pytanie państwowa czy narodowa – publiczna czy prywatna – ich czy nasza? – wydaje się oczywista. Skoro rządzącym trudno byłoby dziś zdefiniować dobro wspólne, skoro zaniedbali swoje prerogatywy pozytywnego wychowywania do życia w cnotach – nie mówiąc już o prawnej ochronie fundamentalnych wartości – to musimy wziąć sprawy w swoje ręce i przestać mówić: Po co mam płacić, skoro mogę mieć za darmo. Prywatna szkoła, szczególnie katolicka, daje – nawet w dzisiejszym systemie – niesamowite możliwości kształtowania dzieci na dojrzałych obywateli, w przeciwieństwie do szkoły publicznej. Pokazuje to przykład garstki porządnych placówek, takich jak Szkoły św. Tomasza z Akwinu w Józefowie czy krakowski Sternik, ale ich ilość – odbijająca niedaleko od zera! – powinna bić na alarm.
Teraz spróbujmy zobrazować tę kwestię sprowadzając ją do skrajności: ustrój, w którym rola rodziców ogranicza się do płodzenia i rodzenia dzieci (i to drugie również na warunkach dyktowanych przez władzę), a następnie wychowanie przejmuje państwo – począwszy od publicznego żłobka, poprzez przedszkole, aż do szkół różnych szczebli i specjalizacji – o. Woroniecki nazywa wprost totalitarnym i wskazuje, że nawet w ZSRR nie udało się czegoś podobnego w pełni wprowadzić. Przypomina także odpowiedź papieża Ojca Świętego Piusa XI na faszystowskie zakusy Mussoliniego, który chciał, by państwo i partia zdominowały wychowanie młodzieży. Papież, powołując się między innymi na swojego poprzednika Leona XIII, przypominał o podziale obowiązków pomiędzy rodzinę, Kościół i państwo, wskazując na nadrzędną rolę tej pierwszej.
Podstawowa zasada, jak przedstawia Woroniecki, polega na tym, iż szkoła – choć prowadzi wychowanie patriotyczne – „w swym istotnym założeniu nie jest emanacją państwa, ale emanacją rodziny”. Stąd wynika, że konstytucyjna wolność nauczania powinna obwarowywać prawo rodziców do decydowania o ideowych założeniach edukacji. Szkoła przekazuje kulturę narodową, a „ogólna kultura umysłowa społeczeństwa” – czytamy – „jest w naszych czasach zbyt doniosłą sprawą, aby państwo miało się o nią troszczyć”, tym bardziej, że państwo, jak w innym miejscu dowodzi autor, nigdy nie dorówna obywatelom w prowadzeniu przedsiębiorstwa czy organizowaniu jakiejkolwiek oddolnej komórki porządkującej szczegółowe sprawy społeczne. „Trzeba więc mocno stać na stanowisku, że szkolnictwo nie należy bynajmniej do właściwych zadań państwa”, lecz może ono jedynie tymczasowo angażować się w jego koordynację, gdy społeczeństwo samo sobie z tym nie radzi.
Etatyzm zabija ducha inicjatywy w społeczeństwie, ale zabija też ducha ofiarności. Pisze o tym nasz dominikanin, gdy zastanawia się nad źródłami finansowania w szkołach prywatnych, wskazując, że dominacja oświaty przez szkoły publiczne i ogólne etatystyczne nastawienie zniechęca przedsiębiorców do inwestowania, a osoby bezdzietne do dobrowolnego przekazywania środków na szkolnictwo, co wsparłoby uboższych rodziców, chcących dobrej edukacji dla swoich dzieci.
Ogólnie rzecz biorąc, postawienie sprawy po katolicku stoi w całkowitej sprzeczności z dzisiejszym systemem szkolnictwa, który jest zarządzany centralnie i tworzony odgórnie (a nie organicznie) przez władze polityczne, zaś rodzice nie mają zasadniczego wpływu na jego funkcjonowanie. Jak dowodzi o. Woroniecki, powinno być wręcz przeciwnie, a szkoła prywatna (którą nazywa też społeczną) ma wyższość, ponieważ odpowiada swojemu naturalnemu przeznaczeniu w planie Bożym, w którym to ludzie sami ponoszą odpowiedzialność za kształtowanie wartości duchowych i intelektualnych, a państwo wyznacza jedynie ogólne ramy dobra wspólnego.
Trzeba wspomnieć jeszcze jeden argument, który przewija się przez całą książkę Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym. Chodzi mianowicie o „psychologię urzędniczą”, czyli mentalność i sposób działania właściwy dla biurokratów, które autor przeciwstawia zarówno psychologii przedsiębiorcy, jak i psychologii pedagoga. Dla dobra dzieci i całego społeczeństwa szkolnictwo powinno być od biurokracji wolne.
Konkludując swoje rozważania na temat stosunków państwa i szkoły, o. Jacek Woroniecki OP podkreśla, że przed polskim rządem stoi kapitalne zadanie „uspołecznienia szkolnictwa poprzez odbieranie jego poszczególnych działów rąk państwa”. Gdyby było w tym celu powołane oddzielne ministerstwo, to jego naczelnik – jak podkreśla uczony zakonnik – nie powinien być członkiem rządu, ponieważ państwo nie rozciąga jako takiej władzy nad tym, jak społeczeństwo organizuje swoje szkoły, powinien być wolny od bieżącej polityki, a jego rola ma być tymczasowa i prowadzić do przywrócenia naturalnego porządku, jakim jest organiczny, oddolny model szkolny.
Filip Obara
Zobacz także: