„Wychodzą coraz bardziej covidowe kwiatki. To znaczy rzeczy, które działy się podskórnie, były dość powszechne oraz nie słyszeliśmy o nich”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Jerzy Karwelis.
Publicysta przytacza historię dr. Thomasa Bindera ze Szwajcarii, diagnosty i terapeuty infekcji dróg oddechowych, doktora nauk z dziedziny immunologii i wirusologii z 34-letnim doświadczeniem. „W kwietniu 2020 r. został on aresztowany za mówienie prawdy o naturze COVID i przesadzie, z jaką traktowano koronawirusa. (…) Ponieważ trudno było (wtedy) znaleźć na takie poglądy paragrafy, przewieziono go do zakładu psychiatrycznego, gdzie postawiono go przed wyborem: albo sześć tygodni leczenia tego wariactwa, albo poddanie się na wolności (sic!) przymusowemu przyjmowaniu leków psychotropowych, w kontrolowanej przez medyków terapii, czyli przyjmowaniu ich w obecności innego lekarza”, relacjonuje.
W ocenie autora „Do Rzeczy” ta historia sprzed dwóch lat przypomina metody Rosji Sowieckiej, gdzie właśnie w ten sposób postępowano z niewygodnymi dysydentami. „Zamiast tworzyć więziennego męczennika, robiło się z niego wariata, a społeczność się za nim nie ujmowała, bo to szaleniec”, podkreśla.
Wesprzyj nas już teraz!
„Teraz będą wychodzić takie kwiatki. No bo pan doktor ze Szwajcarii mówił wtedy rzeczy oczywiste, nawet z (dzisiejszego) punktu widzenia głównego nurtu oficjalnej medycyny. Czyli za tę samą prawdę raz możesz pójść do psychiatrycznego więzienia, a raz – dwa lata później – mieć wywiad w telewizji i być uznanym za geniusza. Trzeba mieć tylko dobry timing”, podsumowuje Jerzy Karwelis.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK