7 lipca 2020

Niemiecki atak medialny na prezydenta Dudę. Berlin cynicznie wspiera Platformę [OPINIA]

(Prezydent Andrzej Duda, Credit Image: © Artur Widak/NurPhoto via ZUMA Press )

W przededniu II tury wyborów prezydenckich w Polsce niemieckie media i niemieccy politycy powszechnie krytykują prezydenta Andrzeja Dudę i rząd PiS. Powód? Duda publicznie powiedział, że Berlin faworyzuje Rafała Trzaskowskiego. Obecna nagonka jest żywym dowodem na to, że miał całkowitą słuszność.   

 

„Niemiecki atak” na Polskę

Wesprzyj nas już teraz!

Kontrowersja wybuchła po jednym z wystąpień wiecowych prezydenta Andrzeja Dudy. Polityk zwrócił uwagę na publikację dziennika „Fakt”, który, bazując na artykule z „Rzeczpospolitej”, napisał o sprawie ułaskawienia przez prezydenta pedofila, w ocenie głowy państwa nie dokładając wszakże starań, by sprawę przedstawić w całej jej złożoności, rzeczywiście niemałej. „Fakt”, jak wiadomo, wydawany jest przez spółkę Ringier Axel Springer Polska, co sprowokowało Dudę do ostrej krytyki roli odgrywanej przez Niemców w polskiej polityce. Na tym wszakże prezydent nie poprzestał. Odniósł się też do publikacji Philippa Fritza, korespondenta „Die Welt” w Polsce, tytułu należącego do niemieckiego koncernu medialnego Axel Springer SE. Fritz w jednym ze swoich artykułów skrytykował jego politykę, a pochwalił Rafała Trzaskowskiego, między innymi za to, że ten nie chce podejmować tematu wypłaty przez Berlin należnych nam reparacji wojennych. Łącząc obie te sprawy Duda powiedział o „niemieckim ataku” na Polskę i w mocnych słowach potępił działania, które ocenił jako próbę ingerowania przez RFN w polską politykę wewnętrzną.

 

Medialna nagonka na Dudę

Słowa prezydenta zostały w Niemczech przyjęte z oburzeniem. Dudzie odpowiedział redaktor naczelny „Die Welt”, Ulf Poschardt. W artykule opublikowanym na łamach swojego dziennika napisał, że dla Niemców niezwykle ważna jest wolność wypowiedzi; stwierdził też, że dziennikarze w wielu miejscach na świecie są prześladowani. Zapewnił, że Philipp Fritz jest „jednym z najlepszych korespondentów” „Die Welt”, który „kocha Polskę” i pomaga Niemcom lepiej ją zrozumieć. Na koniec Poschardt zaprosił Andrzeja Dudę do rozmowy. Podobnie do sprawy odniosły się też inne niemieckie tytuły prasowe, w tym lewicowy „Der Spiegel”, dziennik z innego politycznego biegun niż bliski chadecji „Die Welt”. Co ciekawe dziennikarz „Spiegla” Jan Puhl przyznał, że choćby publikacja „Faktu” była dość pobieżna, ale zarazem… określił prezydenta Dudę jako „nacjonalistę” i zwolennika polityki „zamkniętej”, zestawiając go z „otwartym” Rafałem Trzaskowskim; w artykule o Dudzie nie omieszkał też przypomnieć sprawy morderstwa na Pawle Adamowiczu, przypisując ją przy tym „prawicowcowi”, a zatem – w domyśle – komuś bliskiemu obecnej polskiej władzy. Do tej narracji przyłączyli się też solidarnie politycy niemal wszystkich partii obecnych w Bundestagu. Wypowiedź Dudy potępili rzecznicy CDU/CSU, SPD, Lewicy, Zielonych i FDP. Że wtórowali im dziennikarze polskojęzycznych mediów liberalnych z gazetą z ul. Czerskiej na czele nie trzeba, oczywiście, nawet wspominać – to się rozumie samo przez się.

 

Czy ktoś widział niemiecki obiektywizm?

Jest niewątpliwie faktem, że Andrzej Duda wymieniając z nazwiska dziennikarza „Die Welt” i ostro krytykując niemieckie media za ich ingerencje w polską politykę zagrał ostro; to w gruncie rzeczy czysta socjotechnika i próba przedstawienia siebie jako reprezentanta interesu Polski w kontrze do Rafała Trzaskowskiego, popieranego przez – w tej narracji – szkodzących naszej ojczyźnie Niemców. Problem w tym, że przy całej prostocie tego zagrania, Duda… ma w ogromnej mierze rację. Po pierwsze, niemieckie media nie były i nie są wobec Polski obiektywne; po drugie, nie są obiektywne w ogóle, bo wolności słowa w nich niewiele – jest za to głęboko posunięta autocenzura, o czym najlepiej przekonaliśmy się po pamiętnej nocy sylwestrowej w 2015 roku. W Kolonii doszło wówczas do szeregu brutalnych napaści imigrantów na niemieckie kobiety, ale media, w tym największe tytuły, przez kilka dni milczały o sprawie, nie chcąc, jak potem tłumaczyły, „podpuszczać społeczeństwa” przeciwko uchodźcom. A to przecież tylko najgłośniejszy przypadek autocenzury, w niemieckich mediach bardzo powszechnej.

 

„Najwyższe” standardy prasowe

Gdy idzie o obiektywizm – nie jest lepiej, co pokazuje zresztą sam Philipp Fritz wychwalany przez Ulfa Porschardta jako „jeden z najlepszych korespondentów”. Jeden przykład: na początku maja Fritz opublikował w „Die Welt” artykuł poświęcony problemowi epidemii i wyborów w Polsce. Rzecz ilustrowały dwa zdjęcia: główna fotografia przedstawiała zamaskowaną kobietę trzymającą tablicę z wulgarnym sloganem pod adresem PiS; druga – policjantów, którzy trzymają jakiegoś anonimowego demonstranta protestującego przeciwko obostrzeniom. Przekaz wizualny był zatem prosty: ludzie mają dość władzy, a władza odpowiada brutalnymi metodami. Z treścią nie było lepiej – i to zarówno w kwestii obiektywizmu, jak i samej merytoryki. Fritz przedstawił na przykład przesunięcie wyborów z maja na czerwiec jako… wspólną i zgodną inicjatywę Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina. Przekonywał też, że opozycyjna Koalicja Obywatelska w ogóle się w tych wyborach nie liczy, a szanse na wymianę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jako kandydatki są znikome. Gdzie tu obiektywizm, rzetelność i… wiedza o polskiej polityce? A powyższe zarzuty nie są przecież specyficznie adresowane do Fritza czy „Die Welt”; podobny brak podstawowego doinformowania, błędność analizy i przede wszystkim rażąco nieobiektywna ocena Andrzeja Dudy i PiS to stała cecha przytłaczającej większości niemieckich mediów. Nie ma za Odrą ani jednego dużego i poważnego tytułu, który pisałby o Polsce nie kibicując zarazem obecnej opozycji.

 

Czy Trzaskowski to „kandydat Berlina”?

Nic w tym zresztą dziwnego, bo – i tu znowu Duda ma rację – Berlin jest żywo zainteresowany zwycięstwem kandydata Koalicji Obywatelskiej, a potem samej Platformy. Chodzi nie tylko o reparacje wojenne, ale długi szereg większych i mniejszych spraw. Wystarczy przypomnieć krytykę Rafała Trzaskowskiego pod adresem Centralnego Portu Komunikacyjnego („po co nam CPK, skoro jest lotnisko w Berlinie”), całkowicie zbieżną z narracją niemieckiej prasy pod adresem tego projektu. W Platformie nie słychać też szczególnie głośno sceptycyzmu pod adresem budowy gazociągu Nord Stream 2; łatwo też wyobrazić sobie, że gdyby to ta formacja była dziś w Polsce u władzy o przekonaniu Amerykanów do nakładania sankcji na firmy uczestniczące w rozbudowie gazowego połączenia Berlina z Moskwą nie byłoby co mówić. Podobnych przykładów można by mnożyć w nieskończoność: współpraca PO z Niemcami w sprawie przymusowej relokacji imigrantów, obrona postkomunistycznego sądownictwa z wykorzystaniem zdominowanej przez Niemcy Brukseli, wspólna krytyka Berlina i Platformy pod adresem podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, o kwestiach bezpieczeństwa wojskowego nie wspominając.

 

Czas na czyny, nie tylko słowa

Jest zatem bezsprzecznym faktem, że niemieckie media zupełnie otwarcie wspierają kandydaturę Rafała Trzaskowskiego, wierząc – czy zgoła wiedząc – że jego prezydentura byłaby z perspektywy Berlina dalece wygodniejsza niż prezydentura Dudy. O ile zatem Andrzeja Dudę można krytykować za fakt imiennego wskazania jednego z niemieckich dziennikarzy, o tyle meritum jego wypowiedzi jest w pełni prawdziwe. Niemieckie media realizują niemiecki interes narodowy – i potępienie często bezczelnych prób wpływania przez RFN na polską politykę jest nie tylko słuszne, ale wręcz konieczne. Szkoda tylko, że za słowami obecnej władzy nie idą też czyny, a polski rynek medialny od lat pozostaje głęboko zdominowany przez zagraniczny i niekiedy wręcz otwarcie antypolski kapitał.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij