Mamy uwierzyć, że ludzie stojący za quasi-totalitarnymi metodami kontroli przepływu informacji oddadzą w nasze ręce swoje przełomowe wynalazki, zadowalając się jedynie pobieraniem kolejnych gigantycznych ilości danych?
Od jakiegoś czasu w mediach zrobiło się głośno na temat najnowszego „cudu” techniki, rewolucyjnego wynalazku otwierającego nową epokę nie tylko w dziedzinie high-tech, ale mogącego na trwałe zmienić oblicze świata. Mowa oczywiście o najnowszym chat-bocie firmy OpenAI, Chat GPT. Komercyjny generator tekstu, oparty na najnowszych osiągnięciach szeroko pojętej sztucznej inteligencji, w doskonały sposób imituje pisarski dorobek niemal całej ludzkości.
ChatGPT może już napisać i zdać (sic!) egzamin medyczny, opowiadanie, a nawet bajkę. Wystarczy krótkie polecenie, np. „napisz wiersz dla dzieci”, by naszym oczom ukazało się rymowane dzieło na modłę Brzechwy czy Tuwima. Bot może również wykonać skomplikowane obliczenia matematyczne, z opracowaniem kodu źródłowego włącznie, który – ku zaskoczeniu programistów – działa!
Wesprzyj nas już teraz!
Możliwości chat-bota są na tyle ogromne, że nawet specjaliści mają problem z określeniem kierunku zmian spodziewanych w związku z komercyjnym upowszechnieniem innowacyjnej technologii. Dzisiejsze problemy związane z zaangażowaniem AI do podrabiania wypracowań to zaledwie namiastka dylematów, z jakimi będziemy musieli zmierzyć się w przyszłości. Jednym z nich, przez lata spędzającym sen z powiek inżynierów z Doliny Krzemowej było – jak dziwnie by to nie brzmiało – odpowiednie uformowanie „światopoglądu” chat-botów.
Okazywało się bowiem, że czerpiąca z czeluści internetu i „ucząca” się w kontakcie z ludźmi technologia stosuje „mowę nienawiści”, bywa rasistowska a nawet – o zgrozo! – „homofobiczna”. Nie trzeba przypominać, że lewicowo-liberalne standardy są pod tymi względami mocno wyśrubowane.
Obawy inżynierów wzbudzały nie tylko obiektywnie niewłaściwe zachowania, jak obrażanie ludzi o innym kolorze skóry czy pochwały gwałtu, ale kwestie niedopuszczalne wyłącznie z punktu widzenia określonego światopoglądu. Przykładowo, za „homofobiczne” uznawano przedstawianie chrześcijaństwa w generalnie pozytywnym świetle, w odróżnieniu od homoseksualizmu.
Dlatego też, jak pisał już w latach 80. prekursor transhumanizmu Raymond Kurzweil, należy dołożyć wszelkich starań by sztuczną inteligencję „nauczyć miłości” – oczywiście rozumianej wyjątkowo wybiórczo. Dzisiejsza popularność wynalazku OpenAI bierze się właśnie z tego, że odstawia konkurencję nie tylko zaawansowaniem technologicznym, ale zupełnie nieporównywalnym stopniem politycznej i ideologicznej poprawności.
Niemoralni moralizatorzy
Jednak bardzo dużo o samym sumieniu architektów innowacyjnej technologii mówi nam sposób osiągnięcia przełomowego efektu. Nauczone doświadczeniem chociażby Facebooka, OpenAI outsorcingowało żmudną pracę nad usprawnieniem algorytmu do krajów trzeciego świata. Zainstalowana w Kenii firma Sama zatrudniła do pracy ponad 50 tysięcy mieszkańców tego kraju. Za stawkę równą 2 dolarom na godzinę (około 9 zł), przez dziewięć godzin dziennie i pięć dni w tygodniu przeczesywali oni tysiące stron opisów gwałtów, kazirodztwa, ostrej pornografii, morderstw i pedofilii, w celu ręcznego usprawnienia „przełomowych” algorytmów. Amerykański potentat „uczył sztuczną inteligencję miłości” nie dzięki jakiemuś innowacyjnemu rozwiązaniu, ale za pomocą quasi-niewolniczej, rzucającej się – dosłownie – na mózg pracy tysięcy Afrykańczyków. Natomiast firma, zamiast posypać głowę popiołem, chełpi się jeszcze wyciągnięciem tych ludzi „ze skrajnej biedy”. Fakt, teraz przynajmniej stać ich na dobrego psychologa.
Cywilizacja Księgi
„Aby zrozumieć głębiej te przemiany, musicie być świadomi, że to nie są po prostu nowe algorytmy. To stan, gdy maszyna sama pisze program, który wykonuje określone zadanie. To zmieni (i już zmienia od kilku lat), politykę oraz nasze codzienne funkcjonowanie. Buldożer jadący przez las naszych wyobrażeń o przyszłości. Nasza kultura i cywilizacja zostaną głęboko przeorane” – omawia możliwości AI dr Leszek Bukowski.
Komu jak komu, ale czytelnikom PCh24.pl nie trzeba przypominać o istnieniu środowisk pragnących niezwykle ochoczo unicestwić wszelkie dziedzictwo cywilizacyjne, a w miejsce „zrestartowanego” systemu wykreować plemienną społeczność bez własności, rodziny, Narodu czy Boga. Pomyśleć, jakie straty gotowi będą ci ludzie zadać społeczeństwu, kiedy dostaną do ręki tak potężne narzędzia.
Zastosowanie osiągnięć sztucznej inteligencji chociażby do kontroli przepływu informacji otworzy epokę globalnej cenzury, jakiej nie widział świat. Już wkrótce możliwa okaże się realizacja scenariusza rodem z „Raportu mniejszości” – na przykład karania za niedokonane jeszcze „zbrodnie” przeciwko systemowi. „Inkluzywność” ChatuGPT czy „wrażliwość” Google’owskiego Barda szybko ustąpi podstawowej funkcji sztucznej inteligencji: ukierunkowaniu na cel i bezwzględnej skuteczności.
Zwłaszcza, jeżeli znajdują się pod kontrolą wąskiej grupy „oświeconych”, wyjątkowo zgodnych co do kierunku, w którym powinien zmierzać świat. A niestety dla nas, w przeróżnych Dolinach Krzemowych (nie tylko tej kalifornijskiej) aż roi się od „ewangelizatorów” śmiertelnie poważnie przekonanych o swojej misji dziejowej. Jest nią złapanie ludzkości za twarz dla – rzekomo – jej własnego dobra, a w przypadku piewców transhumanizmu – wyciągnięcie człowieka za pomocą technologii na wyższy poziom ewolucji, z zapewnieniem nieśmiertelności włącznie.
Budowa nowej rzeczywistości wymaga również nowej etyki i moralności. A wśród zwolenników technokracji jako dziejowej konieczności, niezmierną popularnością cieszą się koncepcje reprezentowane m.in. przez Yuvala Harari’ego, który do reliktów przeszłości zalicza nie tylko religię, wolność i własność, ale nawet wolną wolę i przyrodzoną każdemu człowiekowi godność.
Każda wielka cywilizacja oparta jest na słowie. Doskonale rozumieją to również techno-rewolucjoniści. Obecne chat-boty dostępne w wersji komercyjnej, mimo swoich imponujących możliwości stanowią zaledwie wycinek potencjału, jakimi dysponują „pełne wersje”, dostępne zarówno amerykańskim, jak i chińskim potentatom.
W niedalekiej przyszłości, zwłaszcza gdy generatory tekstu zajmą miejsce internetowych wyszukiwarek, może się okazać, że dwie korporacje świata będą trzymać łapę nad całym dorobkiem piśmienniczym ludzkości. Ale do powszechnej świadomości dopuszczą tylko to, co uważają za społecznie pożyteczne.
Tym samym pieczę nad „Encyklopedią” naszych czasów otrzymają niewybieralne neo-gnostyckie elity, przekonane, że „posiadają naukę” (Światowe Forum Ekonomiczne) i w oparciu o tę wiarę wyznaczające przyszłość dla nas wszystkich. Co więcej, zapewnione o słuszności obranego kierunku nie zawahają się zastosować wobec swoich adwersarzy argumentu siły. I co najważniejsze – w imię postępu gotowe zapłacić każdą cenę.
Rację miał Jan Paweł II, który w encyklice Laborem exercens wskazywał na konieczność wprost proporcjonalnego rozwoju technologii oraz etyki i moralności. „Technika, w pewnych wypadkach, ze sprzymierzeńca może przekształcić się jakby w przeciwnika człowieka, jak w wypadku, gdy (…) na skutek przesadnej fascynacji maszyną, czyni człowieka swoim niewolnikiem” – pisał w 1981 roku.
Czterdzieści lat późnej, mimo, że pod względem technologicznym sięgamy gwiazd, moralnie staczamy się na samo dno.
Piotr Relich
Moralność, etyka? Dla „sztucznej inteligencji” to pojęcia obce. Liczy się osiągnięcie celu