Szymon Hołownia okazał się tak wielkim pyszałkiem, że zapewne do teraz nie wierzy, iż stał się potrawą na stole Donalda Tuska. Zapewne niedawna gwiazda TVN potrafi zapewnić rozrywkę, ale w polityce potrzeba czegoś więcej niż taniego show. Szczególnie, że Hołownia utknął w pułapce, którą sam na siebie zastawił zaprzedając duszę w zamian za realizację politycznych ambicji.
Hołownia robił dotąd wszystko, byle tylko trzymać się na dystans od Donalda Tuska. Wiedział doskonale, że jeśli się z nim skonfrontuje – przegra. Tusk bowiem jest wytrawnym graczem, sprawnym politycznym zabójcą. Platformę Obywatelską zbudował na trupach cenionych przez salon polityków Unii Wolności, a następnie zmusił te elity, by złożyły mu hołd lenny. Później sprawnie czyścił sobie przedpole, usuwając kolejnych konkurentów w mniej lub bardziej cywilizowany sposób.
Tusk – podobnie zresztą jak Kaczyński – nie potrafi funkcjonować wśród ludzi o silnej osobowości, zdolnych i niezależnych a w dodatku cieszących się poparciem w partii oraz społecznych zaufaniem. Albo otacza się jełopami, albo ludźmi inteligentnymi, lecz zależnymi od niego.
Wesprzyj nas już teraz!
Hołownia wiedział, że na pięści z Tuskiem nie wygra i postanowił trzymać go na dystans. I to – jak się okazało – był jego największy błąd. Pamiętają państwo zapewne kontredanse, jakie Hołownia wyczyniał w kampanii wyborczej: a to chciał brać udział w marszach organizowanych przez KO, ale nie chciał zabierać głosu, a to znów dystansował się do tego typu Tuskowych inicjatyw, byle tylko nie być kojarzony jako polityczna przystawka. Tak bardzo obawiał się znaleźć na stole wśród potraw Tuska, że lider KO wreszcie siłą złapał go za kark, przygrillował i położył na półmisku.
Hołownia nie zrozumiał bowiem, że tu nie ma półśrodków: albo zabijesz króla, albo staniesz się jego ofiarą. Marszałek Sejmu sądził, że przeczeka rok na eksponowanym stanowisku, zbuduje sobie zaufanie społeczne a potem – jako lider sondaży – stanie do walki o Pałac Namiestnikowski. Nic z tego jednak: Tusk nie pozwala nikomu rosnąć i właściwie od pierwszych dni po uformowaniu się koalicji, w pocie czoła pracował nad, by udusić Hołownię. Niekoniecznie własnymi rękami.
Duszenie Hołowni
Pierwszy etap duszenia rozpoczął się dość szybko. Premier wykorzystał tutaj sprawę Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Umiejętnie podgrzewał atmosferę wokół obydwu panów, wykorzystując przy tym zapał Hołowni do tego, by po wyborach na każdym kroku dowodzić miastu i światu, że jest przeciwnikiem Kaczystowskiego reżimu. Tusk chciał, żeby Hołownia poczuł, że marszałkowanie to nie robienie sobie taniego PR-u, dlatego zmusił go, by pobrudził sobie ręce w bitwie o mandaty dla posłów PiS. Sam premier zaś uczynił siebie samego beneficjentem tego sporu, gdy zdecydował się na ruch gwałtownie polaryzujący opinię publiczną: wejście policji do Pałacu Prezydenckiego i zatrzymanie tam wspomnianych Kamińskiego i Wąsika.
Kolejny etap przyduszania Hołowni nastał przed wyborami samorządowymi. Wtedy Tusk postanowił spuścić z łańcucha wpatrzoną w niego jak w obrazek Lewicę – wszak to premier jest dzisiaj jej „być albo nie być” w polityce – by ta podgrzała atmosferę wokół aborcji. W klasycznym dla liberałów stylu – podobną taktykę stosuje chociażby Emmanuel Macron – Tusk zaostrzył konflikt, podgrzał atmosferę kilkoma wypowiedziami, po czym udał się na wzgórze, by obserwować, jak Lewica i Trzecia Droga toczą bój na śmierć i życie. Celem zwolenników aborcji stał się wówczas właśnie Szymon Hołownia, który wszystkie projekty ustaw liberalizujące regulacje w sprawie zabijania nienarodzonych, schował do zamrażarki, deklarując iż wydobędzie je stamtąd po wyborach.
Trauma tamtych wydarzeń była tak wielka, że Hołownia do dzisiaj nie jest w stanie powiedzieć o aborcji niczego złego, poza tym, że „nie jest okej”. Boi się tego tematu jak ognia i drży zapewne o to, by w najbliższym czasie Tusk nie wyciągnął go kolejny raz. No cóż, to cena jaką „katolik otwarty” płaci za zaprzedanie swojej duszy politycznym ambicjom i uleganie nieujarzmionej pokusie pychy.
Wróćmy jednak do duszenia. Żeby dopełnić dzieła dewastowania Hołowni, Tusk zdecydował się wreszcie na kontrolowany kryzys, czyli wrzutkę medialną o zatrzymaniu polskich żołnierzy przez żandarmerię wojskową w ramach dochodzenia sprawdzającego czy na pewno zgodnie z procedurami użyli oni broni, strzegąc granicy polsko-białoruskiej przed imigrantami. Ten ruch uderzył głównie w Kosiniaka-Kamysza, ale przecież nie on był celem, ale Trzecia Droga czyli machina, która ma zaspokoić chorobliwe ambicje Hołowni. Manewr się udał: Tusk – jak zwykle – „wściekł się” na nieporadność Kosiniaka, a efektem całej afery był kiepski wynik Trzeciej Drogi w wyborach samorządowych.
W pułapce
Hołownia ma kłopoty, to bez dwóch zdań. Tusk zaciska wokół niego pierścień, z łatwością narzucając swoje tematy, jak uczynił z kwestią depenalizacji aborcji. Głos Hołowni w tej sprawie był właściwie piskiem zastraszonego zwierzęcia. Pomny na ataki, jakie przypuszczono na niego w kwestii liberalizacji aborcji, grzecznie poparł nowy projekt wycelowany w życie nienarodzonych dzieci. W efekcie Trzecia Droga pękła w tej sprawie na pół, a Hołownia kojarzy się już dzisiaj z rewolucjonistą, który boi się strzelać do kontrrewolucji. By go ośmielić, Tusk musi wyrywać mu strzelbę i pokazywać, jak zabija się przeciwników politycznych i ideowych.
Taki wizerunek z pewnością szkodzi wielkiemu marzeniu Hołowni, czyli skutecznej walce o prezydenturę. Przekonany o swoim talencie politycznym, złożył na ołtarzu bożka pychy niemal wszystko to, w co – jak należy sądzić – jednak kiedyś wierzył: przywiązanie do Kościoła, życie nienarodzonych czy przywiązanie do wartości rodzinnych.
Hołownia na własne życzenie stał się wydmuszką, a Tusk „jedynie” otworzył lodówkę, wyjął pustą skorupkę i pokazał wszystkim, że w środku nic nie ma.
Czy Hołownia ma szansę jeszcze odbudować się przed wyborami prezydenckimi? Jeśli nie okaże się bardziej drapieżny i nie znajdzie jakiegoś sposobu na odegranie się na Tusku, ma na to marne szanse. Tusk metodycznie pozbawia go kolejnych atrybutów. Marszałek usiłuje jeszcze wierzgać i stosuje proxy war, uderzając w Adam Bodnara, którego podwładni skompromitowali się niewiedzą na temat immunitetu zatrzymanego w świetle reflektorów posła Marcina Romanowskiego. Takie nieudolne próby zranienia premiera jedynie go rozwścieczą. Gdyby Hołownia czytał ojca współczesnego myślenia o polityce, Niccolo Macchiavellego wiedziałby doskonale, że ludzie „za krzywdy błahe się mszczą, a za wielkie nie mogą”.
Topór nad głową Hołowni wisi i jak na razie to Donald Tusk decyduje o tym, kiedy ostrze dotknie jego szyi.
Tomasz Figura