Tajlandzka armia niespodziewanie wprowadziła stan wojenny po sześciu miesiącach burzliwych protestów, w wyniku których zginęło 28 osób, a kilkaset zostało rannych. Wojskowi zaprzeczają jakoby próbowali dokonać zamachu stanu.
Tajlandczycy protestują przeciwko skorumpowanemu reżimowi rodziny Shinawatry. Miliarder Thaksin Shinawatry przez ponad 10 lat rządził autokratycznie krajem.
Wesprzyj nas już teraz!
Skorumpowany potentat telekomunikacyjny, cieszący się poparciem biedoty wiejskiej, w 2006 r. został obalony i skazany przez sąd za korupcję i niewłaściwe traktowanie władcy. W 2010 r. doszło do gwałtownych starć między siłami bezpieczeństwa i zwolennikami Thaksina – „czerwonymi koszulami”, okupującymi centrum Bangkoku. Domagali się oni przywrócenia do władzy obalonego premiera.
Po interwencji wojska w 2006 r. władzę przejęła siostra usuniętego premiera – Yinglcuk Shinawatry. W listopadzie ub. roku próbowała ona wprowadzić prawo o amnestii, by do kraju mógł powrócić jej brat. Próba nie powiodła się doprowadzając do wybuchu kolejnych protestów, tym razem przeciwko premier i jej ministrom.
Na początku maja Sąd Konstytucyjny usunął Shinawatry ze stanowiska. Jej obowiązki do czasu zorganizowania wyborów przejął Niwatthumrong Boonsongpaisan.
Armia w oświadczeniu wydanym po ogłoszeniu stanu wojennego zapewniła, że stan ten jest konieczny dla „utrzymania pokoju i porządku”. Oddziały zbrojne zajęły prywatne media w Bangkoku. Ruch w metropolii odbywa się tak jak zwykle.
Gen armii Prayuth Chan – Ocha, który podpisał się pod dokumentem ustanawiającym stan wojenny powołał się na uprawnienia zawarte w ustawie z 1914 r. Ustawa zezwala na ingerowanie w czasach kryzysu, gdy nieporozumienia rywali politycznych mogą zagrażać m.in. bezpieczeństwu ludzi i mieniu publicznemu.
Przedstawiciele ministerstwa spraw zagranicznych w różnych krajach już wydali ostrzeżenia dla swoich obywateli planujących podróż do Tajlandii.
Tajlandia to druga co do wielkości gospodarka Azji Południowo-Wschodniej i jedno z głównych centrów turystycznych świata.
Źródło: telegraph.co.uk, AS.