17 listopada 2021

Tak kiedyś Kościół bronił wschodniej granicy. A dziś?

(Zdjęcie ilustracyjne (fot. Twitter / Terytorialsi) )

W 1920 r. episkopat wzywał do obrony Ojczyzny, do modlitw za zwycięstwo oręża polskiego, wspierał poczynania władz cywilnych oraz wojska. Jakże inna to postawa od obserwowanej obecnie, gdzie od trzydziestu lat od wyzwolenia spod komunistycznego jarzma nie mieliśmy do czynienia z równie agresywnym atakiem.

Sto lat po odparciu bolszewickiej zarazy nie doświadczymy już ataków piechoty, szarż kawalerii czy walk okopowych. Wojna prowadzona jest w dużo bardziej tajemniczy i nieuchwytny sposób, z wykorzystaniem Internetu, ale i poprzez generowanie fali migracji. Być może apel biskupów o datki na pomoc koczującym na polsko-białoruskiej granicy mogliśmy zrzucać na karb niezrozumienia realiów nowoczesnych konfliktów, sentymentalizmu, prostej, ludzkiej naiwności…

Gdy 8 listopada episkopat ogłosił swą decyzję, dokładnie tego samego dnia grupa kilkuset imigrantów kierowanych przez białoruskie służby zaatakowała system grodzeniowy i polskich pograniczników. Tym samym rozwiano już wszelkie wątpliwości co do politycznego wymiaru całej sytuacji.

Wesprzyj nas już teraz!

Kolejne dni tylko potwierdził słuszność tezy o wojnie hybrydowej, prowadzonej za pomocą nielegalnych imigrantów. Część z nich, owszem, została brutalnie wykorzystana przez reżim Łukaszenki i wrzucona w strefę przygraniczną bez możliwości odwrotu. Istotna część nie wahała się otwarcie atakować przedstawicieli polskich służb i prowadzić zorganizowanego szturmu na przejścia graniczne. Wykorzystując do tego również kobiety i dzieci.

Białoruś otwarcie prowadzi przeciw nam wrogie działania, chowając się za przybyszami z Bliskiego Wschodu. Jednocześnie Putin z Łukaszenką dogaduje się z Angelą Merkel i Emmanuelem Macronem – bez naszego udziału. Wschodni autokraci chcą wymusić na Unii Europejskiej korzyści polityczne, ale to Polska stoi na pierwszej linii ataku. Przez ponad trzydzieści lat od rozerwania komunistycznych kajdan nie mieliśmy do czynienia z takim zagrożeniem.

W obecnej sytuacji naturalne wydawałoby się podjęcie modlitw w intencji pokoju, za Ojczyznę, za polskich funkcjonariuszy i ich rodziny. Codziennie widzimy z jaką falą agresji spotykają się stacjonujący na granicy policjanci, żołnierze i przedstawiciele Straży Granicznej. Mierzą się nie tylko z atakiem z zewnątrz, ale i z wewnątrz: wyzywani od „psów”, „śmieci” czy „okrutnych bezmózgich maszyn”.

W tej sytuacji zdumieniem napawa kontynuowanie przez episkopat wsparcia wyłącznie dla imigrantów. Daje do myślenia fakt, że pozytywnie o inicjatywie polskiego Kościoła wypowiadają się ci, którzy jeszcze kilka tygodni temu pluli na mundur w przestrzeni publicznej. Być może jednak instrukcje płyną z góry? Kilka dni temu abp Paul Gallagher ramię w ramię z szefem MSZ Rosji Sergiejem Ławrowem obarczał winą za obecny kryzys kraje Zachodu, zachęcał Polskę do „wzięcia odpowiedzialności” – czytaj, otworzenia kolejnego korytarza nielegalnej migracji oraz dziękował episkopatowi za sprzeciw wobec własnego rządu. „Spasiba”, wypowiedziane wobec przedstawiciela watykańskiej dyplomacji na koniec spotkania nabrało wręcz symbolicznego znaczenia.

A nie zawsze tak było.

W 1920 r. Kościół wykazał się niespotykanym nigdy wcześniej i nigdy później zaangażowaniem w obronę Ojczyzny. I w 2013 r. przypomniał o tym… sam episkopat publikując na łamach Katolickiej Agencji Informacyjnej artykuł prof. dr hab. Wiesława Jana Wysockiego. Tekst z odmętów archiwów wydobył na światło dzienne publicysta Tomasz Rowiński.

„Ojcze Święty! Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogiem Krzyża Chrystusowego, z bolszewikami. Odradzająca się Polska, wyczerpana czteroletnimi zmaganiami się ościennych państw na jej ziemiach, wyniszczona obecną wojną, zdobywa się na ostateczny wysiłek. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska grozi całemu światu, nowy potop ją zaleje, potop mordów, nienawiści, pożogi, bezczeszczenia Krzyża” – pisali polscy biskupi 7 lipca 1920 r. do papieża Benedykta XV.

Ponad sto lat później, ideowi potomkowie bolszewickich wrogów Krzyża Chrystusowego wykorzystują bliskowschodnich migrantów tworząc zagrożenie dla naszej granicy. Wtedy, mimo nieporównywalnie cięższej sytuacji, episkopat nie podupadał na duchu, bo znał „żywotność naszego narodu” oraz żywo ufał „opatrznym rządom Bożym”. Choć, tak jak i dziś, „w ciężkiej potrzebie” doświadczano odosobnienia.

Ówcześni biskupi nie mieli wątpliwości, że ta walka toczy się nie tylko przeciw „krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (1 Ef 6, 12).

„Bolszewizm jest ostatnim wykwitem wszelkich zasad negacji, chowanych przez całe stulecie, które godziły w rodzinę, w wychowanie (…) w religię. Oprócz doktryny i czynu, nosi jeszcze bolszewizm w swej piersi nienawiścią zionące serce. (…) Bolszewizm prawdziwie jest żywym wcieleniem i ujawnieniem się na ziemi ducha antychrysta” – ostrzegali w 1920 r.

Sto lat temu udało się odeprzeć zagrożenie dla naszej Ojczyzny. Również żyjąc pod komunistycznym jarzmem ocaliliśmy Duszę Narodu. Natomiast dzisiaj bolszewizm powraca. Tym razem zwycięża nie za pomocą karabinów, ale ideologicznej kolonizacji wymierzonej przeciwko Bożej prawdzie. Zgodnie z przepowiednią Fatimską, „błędy Rosji” rozlały się po całym świecie i dzisiaj ze wszystkich stron dostrzegamy zmasowany atak na Prawdę o człowieku, którą – jak podkreślał Jan Paweł II – możemy  odkryć jedynie w Chrystusie.

„Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle”, pisze Ewangelista. Dzisiaj nie chcą nas pozabijać (przynajmniej nie od razu!), chcą zadawać śmierć duszom. Ale oprócz wymiaru duchowego, ówczesna jak i obecna sytuacja, posiadała również aspekt cywilizacyjny.

„I w ogóle mówimy o Europie i o dzisiejszym świecie, Bo gdyby świat chciał być nawet obojętnym na losy Kościoła, nadprzyrodzonego życia i chrześcijańskiego ducha, to jeszcze i wtedy nie będzie przecie obojętny na zniszczenie, zagrażające jego kulturze własnej, jaką z chrystianizmu wyniósł” – pisali biskupi. Dzisiaj jednak świat w pogardzie ma „kulturę, jaką z chrystianizmu wyniósł”.

Multikuturalizm i „kultura unieważniania” niesie odcięcie od własnych korzeni, tęczowa rewolucja antropologiczna prowadzi do „upłynnienia” podstawowych prawd o człowieku, na których opiera się miłość, rodzina i społeczeństwo. A imigracyjny zalew obcej kulturowo społeczności przyspiesza agonię Starego Kontynentu. W wymiarze cywilizacyjnym niekontrolowana migracja z Bliskiego Wschodu wcale nie różni się w skutkach od bolszewickiego najazdu. Z resztą, mało nam dowodów płynących z Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii?

Polska, jako kraj jeszcze broniący się przed tą cała inwazją, stanowi sól w oku. Dlatego dzisiaj, podobnie jak i w 1920 r., inni przyglądają się jej zmaganiom z założonymi rękami. W tym kontekście słowa ówczesnych hierarchów brzmią niemal jak proroctwo: „Gdy słały narody tak niedawno wojska i amunicję na pokonanie bolszewizmu, to dziś zimnym zdają się patrzeć okiem, jak w krwawych zapasach pławi się Polska, a nieraz odnosi się wrażenie, jak gdyby państwa niektóre, miast odgradzać zarazę wschodu przez Polskę jak najsilniejszą, rade by ją jednak raczej widzieć małą i słabą. (…)”.

Natchniony darem mądrości episkopat dostrzegał śmiertelne zagrożenie. Wzywał nie tylko do modlitwy, ale i działania. „Wielokrotnie biskupi polscy zbiorowo lub indywidualnie zwracali się też do narodu, do swoich duchowych podopiecznych z troską o przyszłość społeczeństwa i państwa” – przypomina prof. Wysocki. „W takiej to ciężkiej chwili uważamy za swój obowiązek, ażeby ozwać się do was, słowem naszym was zagrzać i na duchu podnieść. Nie dajmyż, najmilsi, dostępu do serc naszych żadnej małoduszności” – podkreślali hierarchowie.

„W takiej to chwili z głębi naszych serc wołamy do was i odzywamy się do sumień waszych. Dajcież ojczyźnie, co z woli Bożej dać jej przynależy. Nie słowem samym, ale czynem stwierdzajcie, iż ją miłujecie. Godnymi się stańcie najdroższego daru wolności przez wasze poświęcenie się dla Polski. (…) Bądźcie w służbie ojczyzny ofiarni, bo tylko wielką ofiarą okupicie nadal jej wolność i siłę (…) Dawajcie jej ofiarę z waszego życia, gdy zagrożona o nią woła” – wzywali.

Episkopat nie pozostawał gołosłowny. Kapłani towarzyszyli podczas działań zbrojnych nieprzerwanie zarówno cywilom, jak i żołnierzom. Za dezercję kapłana z pola walki lub umocnień groziła nawet kara ekskomuniki. Wielu z nich, jak ks. Ignacy Skorupka, złożyło ofiarę ze swojego życia.

„Pomnijmy, iż Bóg, który nam cudem dał ojczyznę, jest dziś obroną naszą i tarczą. Dopuszcza On na ojczyznę tę ciężką, wielką próbę, aby doświadczyć nas, a przez nawiedzenie uleczyć. (…) Doświadczył nas, abyśmy pod przymusem niebezpieczeństwa, zagrażającego Polsce, to dali ojczyźnie, czegośmy dotąd dać się ociągali lub też poniechali”. Dzisiaj sytuacja nie zmusza nas do tak wielkich ofiar jak sto lat temu. Natomiast Pan Bóg, podobnie jak naszym przodkom, daje szansę odkupienia win i zaniedbań. Czy ją wykorzystamy?

 

PR/KAI

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(29)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 143 244 zł cel: 300 000 zł
48%
wybierz kwotę:
Wspieram