1 maja 2024

Tomasz Cukiernik: Tak nas mamiono. Dwudziesta rocznica wstąpienia do UE

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Dwie dekady temu stręczono Polakom Unię Europejską demagogicznymi przewidywaniami i propagandowymi prognozami, które okazały się błędne i nieprawdziwe.

„Wejście do UE nie otworzy natychmiast bram raju, ale mogę obiecać, że członkostwo ułatwi zmaganie się z problemami i pomoże pokonywać kłopoty w szybszym tempie. Nie stoicie w obliczu niejasnej perspektywy – ona jest jasna, pełna nadziei i radosna. To jest wasza szansa i powinniście ją wykorzystać” – przekonywał przed referendum unijnym w 2003 roku Günter Verheugen, unijny komisarz do spraw rozszerzenia Unii Europejskiej. „Dzięki wejściu do Unii Polska będzie ważnym aktorem w Europie, a Europa będzie ważnym aktorem na świecie” – mamił, zachęcając do głosowania na „tak”, Romano Prodi, ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej.

Te wypowiedzi wyraźnie pokazują, że rozszerzenie Unii Europejskiej na wschód zostało zorganizowane przede wszystkim w interesie ówczesnych państw członkowskich z zachodniej części kontynentu. Mimo to polscy politycy straszyli, że Unia Europejska to nasza jedyna szansa na rozwój, że musimy ją wykorzystać, bo w przeciwnym wypadku czeka nas Białoruś, Sybir i białe niedźwiedzie.

Wesprzyj nas już teraz!

To niewiarygodne, jak Polacy dali się zmanipulować, wierząc, że ten zachodni raj zagości u nas wkrótce po akcesji, że szybko dogonimy poziom gospodarczy zachodnich krajów członkowskich. No ale z drugiej strony doskonale pamiętali mizerię ekonomiczną i zniewolenie czasów komunizmu, więc tym łatwiej uwierzyli w polityczne bajki.

Słabszy wzrost

Na kilka tygodni przed referendum akcesyjnym Urząd Komitetu Integracji Europejskiej przygotował raport, który pod pozorem obiektywności przekazywał informację o tym, co Polskę czeka jako członka Unii Europejskiej. Jak się teraz czyta ten „Bilans korzyści i kosztów przystąpienia Polski do Unii Europejskiej” z kwietnia 2003 roku, to widać, że wiele prognoz się nie sprawdziło i sytuacja po dwudziestu latach członkostwa wygląda zupełnie inaczej, niż wtedy przewidywano. Jednocześnie straszono negatywnymi konsekwencjami w przypadku nieprzystąpienia Polski do bloku, np. w takim scenariuszu wzrost gospodarczy i tempo zmniejszania różnic rozwojowych miały być niższe niż  w sytuacji członkostwa.

W raporcie podkreślono, że „wiele z kosztów czy korzyści ma charakter niewymierny lub nie jest możliwe ich precyzyjne oszacowanie”, a także to, że „trudno jest odróżnić efekty członkostwa czy związane z nimi dostosowania od zmian wynikających z procesu transformacji polskiej gospodarki”. To by oznaczało, że namawiano Polaków, by poparli akces do Unii Europejskiej, mimo tego, że naukowcy i eksperci nie byli w stanie przewidzieć m.in. wszystkich kosztów, jakie poniesie w związku z członkostwem polska gospodarka i polscy konsumenci. Co więcej, stręczono nam Unię, mimo tego, że nie wiedziano, czy przyszły rozwój bardziej pojawi się dzięki członkostwu czy też z powodów od Unii niezależnych.

Mimo to już na początku raportu postawiono tezę, że dzięki „członkostwu w Unii proces modernizacji i niwelowania luki rozwojowej dzielącej nas od obecnych krajów członkowskich będzie przebiegał znacznie szybciej. Członkostwo umożliwi Polsce przyspieszony rozwój i odrobienie wieloletnich zaniedbań rozwojowych, co nie byłoby możliwe w jakichkolwiek innych warunkach”. Tym samym z góry przyjęto, że nie ma alternatywy – no bo każde inne warunki, czyli na przykład próba stworzenia Międzymorza, przystąpienie do innego bloku gospodarczego czy prowadzenie pogłębionej współpracy gospodarczej z krajami trzecimi za pomocą umów bilateralnych jako niezależne państwo, a nawet dalsze pogłębianie współpracy gospodarczej z krajami UE, ale bez politycznej nadbudowy, będą gorsze niż członkostwo w UE.

Jako korzyści w raporcie wychwalano większy napływ inwestycji zagranicznych. W scenariuszu członkostwa przyjęto założenie, że „zwiększona wiarygodność finansowa i atrakcyjność przełoży się na szybsze tempo napływu Bezpośrednich Inwestycji Zagranicznych” na poziomie 15-16 mld euro rocznie w latach 2013-14. Przy ówczesnym kursie euro 15,5 mld euro to było około 65 mld zł. Jednocześnie w razie niewejścia do UE straszono w raporcie spadkiem napływu inwestycji bezpośrednich do Polski. Tymczasem z raportu NBP pt. „Zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Polsce i polskie inwestycje bezpośrednie za granicą w 2022 roku” wynika, że choć transakcje z tytułu zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce rzeczywiście rosły po wejściu Polski do UE, to w latach 2013-14 średniorocznie wyniosły zalewie nieco ponad 28 mld zł (sporo mniej niż połowa przewidywań). Rokiem, w którym poziom 65 mld zł został przekroczony po raz pierwszy był dopiero rok 2021, czyli siedem lat później.

Do 2014 roku prognozowano także „zwiększenie się skali i udziału w PKB inwestycji publicznych i prywatnych”. Głównie za sprawą dotacji unijnych rzeczywiście wzrosły inwestycje publiczne – z 5,5 procent PKB w okresie 1995-2003 (kiedy tych dotacji prawie nie było) do 6,3 procent z latach 2004-2014 (dane GUS). Natomiast w tych samych okresach inwestycje prywatne zmalały z 15,4 procent PKB do 14 procent PKB. Potem było jeszcze gorzej: w latach 2015-2022 inwestycje prywatne zmniejszyły się średniorocznie do 12,4 procent. A to nie jest nic pozytywnego, kiedy państwo przejmuje inwestowanie od sektora prywatnego i zajmuje jego miejsce. W całym okresie od 1995 roku do 2022 roku najwyższy poziom inwestycji (ok. 24 procent PKB) Polska notowała w latach 1998-2000 i takiego poziomu nigdy nie osiągnęła jako członek UE. Natomiast najniższy poziom inwestycji to lata 2021 i 2022 (16,8 procent PKB). Co więcej, w efekcie wzrostu inwestycji krajowych i zagranicznych miało dojść do przyspieszonego wzrostu PKB w pierwszych latach członkostwa. Tak też się nie stało. Otóż podczas gdy w latach 1996-2003 średnioroczny wzrost PKB wyniósł 4,2 procent, to w latach 2005-2014 spadł do 3,8 procent (obliczenia własne na podstawie danych GUS).

Błędne prognozy

Inną korzyścią z członkostwa, jaką wychwalano w raporcie, miały być „możliwości stwarzane przez unijne środki finansowe”. Wyliczono, że nastąpi stopniowy wzrost transferów netto z budżetu Unii Europejskiej do Polski – z 0,6-1 procent PKB w latach 2004-06 do około 3,5 procent PKB w 2010 roku. Jednocześnie w sytuacji odrzucenia akcesji straszono wygaśnięciem unijnych transferów. W rzeczywistości netto, czyli po odjęciu składki członkowskiej, w 2010 roku Polska uzyskała z Brukseli około 2,1 procent PKB. I tak też to mniej więcej wyglądało przez cały 20-letni okres członkowski. Otóż z oficjalnej informacji Ministerstwa Finansów wynika, że od początku członkostwa Polski w Unii do końca 2023 roku transfery finansowe z UE do Polski wyniosły 245,5 mld euro (ok. 3 procent PKB), a wpłaty do budżetu UE wraz ze zwrotami środków do bu­dżetu UE – prawie 84 mld euro (ok. 1 procent PKB). Oznacza to, w ciągu 20 lat transfery netto z budżetu Unii do Polski wyniosły około 2 procent. Ale to nawet lepiej, bo im większe dotacje unijne, tym większa szkoda dla Polski i gospodarcza, i polityczna, i społeczna, co dokładnie opisuję w mojej najnowszej książce „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”.

Autorzy raportu cieszyli się z korzyści związanych z wyeliminowaniem kontroli i formalności administracyjno-celnych oraz barier technicznych (przede wszystkim konieczność uzyskiwania odrębnych certyfikatów dla produktów sprzedawanych na rynku polskim oraz rynku unijnym). Napisano, że „przystąpienie do UE będzie oznaczać eliminację ostatnich przeszkód w swobodnym przepływie towarów przemysłowych (natury pozataryfowej) i wprowadzenie wspólnej taryfy celnej. Wraz z akcesją nastąpi również pełna liberalizacja większości rynków usług”.

Niestety choć Polska weszła do wspólnego rynku, to wiele barier pozostało, a w szczególności pełnej liberalizacji rynku usług nie ma do tej pory. Sama Komisja Europejska przyznaje, że unijny rynek jest niedokończony i z wieloma niedociągnięciami. W aktualizacji badania Parlamentu Europejskiego pt. „Koszt braku Europy” wynika, że korzyści wynikające z usunięcia istniejących barier na rynku mogą wynieść 713 mld euro do końca 2029 roku. Niestety tego się nie robi. Co więcej, pojawiają się nowe przeszkody dla biznesu i na poziomie unijnym (np. pakiet mobilności), i na poziomie krajowym (bariery formalne, półformalne i nieformalne), co również opisałem w mojej książce.

Całkowicie błędnie prognozowano sytuację dotycząca emigracji zarobkowej Polaków. W raporcie czytamy, że „nie należy się jednak spodziewać, że w wyniku członkostwa Polski w Unii liczba pracowników polskich poszukujących zatrudnienia za granicą znacząco wzrośnie. Możemy mieć do czynienia ze zwiększeniem migracji maksymalnie o ok. 100 tys. osób rocznie. Wpłynie na to głównie malejący potencjał migracyjny (liczba faktycznych emigrantów, a więc osób zdolnych do podjęcia zatrudnienia za granicą, będzie się zmniejszać)”. Ponadto napisano, iż „w pierwszych latach członkostwa możemy mieć do czynienia z sytuacją odwrotną, czyli powrotami Polaków, którzy zdobyli doświadczenia zawodowe w krajach członkowskich UE i po uzyskaniu przez Polskę stabilizacji ekonomicznej decydują się na powrót do Polski w celu kontynuacji swojej kariery w kraju pochodzenia”. Nic takiego nie nastąpiło, a liczby Polaków, którzy po akcesji będą chcieli pracować w innych krajach Unii Europejskiej, tam, a nie w Polsce, budując dobrobyt, całkowicie w raporcie nie doszacowano. Według danych GUS już w 2004 roku emigracja wyniosła milion osób, a w rekordowych latach 2016 i 2017 było to już ponad 2,5 miliona. W okresie 2004–2020 na emigracji przebywało średnio ok. 2,1 mln Polaków.

Wzrosty cen

Wejście Polski do Unii Europejskiej miało też być rajem dla rolników m.in. dzięki Wspólnej Polityce Rolnej. Już w 2013 roku polscy farmerzy mieli otrzymywać pełne dopłaty bezpośrednie. Do dzisiaj tak się nie stało. W raporcie stwierdzono również, że „w perspektywie kilku lat akcesja umożliwi osiągnięcie dochodu rolniczego porównywalnego z niemieckim i konkurowanie na równych warunkach z gospodarstwami unijnymi”. Niech ktoś to teraz przypomni polskim rolnikom. Chyba tylko po to, żeby ich zdenerwować. Gdyby tak było, to nie byłoby masowych protestów rolnych skierowanych właśnie przeciwko polityce Brukseli.  Na przykład żeby kupić ciągnik, w 2004 roku rolnik musiał sprzedać 13,2 ton świń, a w 2022 roku – już 48,7 ton świń. To wzrost ceny o 269 procent! Z kolei w 2004 roku ciągnik miał wartość 63,6 tys. litrów mleka, a w 2022 roku – już 142 tys. litrów, czyli 123 procent więcej.

Analitycy omawianego raportu tak się zagalopowali, żer ogłosili nawet, iż dzięki wejściu Polski do Unii Europejskiej… będą spadać ceny: „Jednolity Rynek przynosi konsumentom korzyści obejmujące spadek cen, lepszą jakość oraz zakres dostępnych towarów i usług”. Ponadto „dostosowania do acquis środowiskowego nie wpłynie w istotnym stopniu na zmianę udziału wydatków na energię, wodę, odprowadzanie ścieków i wywóz odpadów w budżetach gospodarstw domowych. Stało się dokładnie odwrotnie. Ceny właściwie wszystkich towarów i usług poszybowały ostro w górę, a szczególnie dotyczy to właśnie odbioru odpadów, wody i odprowadzania ścieków oraz energii elektrycznej.

Same pozytywne skutki z członkostwa w Unii miały także płynąć do edukacji, szkolnictwa wyższego i nauki: „Integracja Polski z UE poprawi warunki działania szkolnictwa wyższego i badań naukowych w Polsce. Wpływ ten odczuwalny jest już obecnie, dzięki dostępowi Polski do szeregu programów wspólnotowych wspierających i stymulujących unowocześnianie szkolnictwa i nauki. Można oczekiwać, że w przyszłości korzyści te znacznie się zwiększą zwłaszcza, że w następstwie akcesji Polska zyska istotny wpływ na politykę edukacyjną i naukową Unii”. Dodano, że „potencjał polskiej nauki będzie lepiej wykorzystany dzięki instrumentom współpracy i finansowania w ramach UE co będzie stanowić znaczący czynnik rozwoju cywilizacyjnego Polski”. W rzeczywistości sytuacja jest taka, że marzeniem każdego studenta jest wyjazd na Erasmusa, żeby obijać się za pieniądze podatników, a każdego naukowca – żeby dostać grant na potwierdzenie tezy o antropogenicznych przyczynach zmian klimatu, bo na udowadnianie przeciwnych tez Unia pieniędzy nie daje. Co więcej, w porównaniu z rokiem 2003 pozycja polskich uniwersytetów spadła w Rankingu Szanghajskim. A teraz jeszcze Parlament Europejski w zakresie edukacji chce całkowicie przejąć kompetencje od krajów członkowskich, aby w ramach „Europejskiego obszaru edukacji” móc indoktrynować dzieci i młodzież do klimatyzmu i genderyzmu, porzucając jednocześnie wiedzę tożsamościową, taką jak historia czy literatura narodowa. Czy na tym polega ten cywilizacyjny rozwój i istotny wpływ Polski na unijną politykę edukacyjną i naukową?

W raporcie przewidywano, że Polska stanie się członkiem strefy euro w 2008 roku. Na szczęście to też się nie spełniło, bo oznaczałoby nie tylko straty polityczne – utratę wpływu na politykę monetarną, ale i gospodarcze – ograniczenie wzrostu, co wyraźnie pokazuje przykład Słowacji, która nieopatrznie euro przyjęła. Nie wiadomo, kto jest autorem raportu UKIE. Czy ci eksperci obawiali się go podpisać swoim nazwiskiem z uwagi na cały szereg nietrafionych prognoz i propagandowych tez? Niestety społeczeństwo omamione kłamliwą wizją szybkiego wzrostu dobrobytu po wejściu do UE, do czego przyczynili się tacy eksperci, w czerwcu 2003 roku – jak to stado przysłowiowych baranów idących na rzeź – zagłosowało za członkostwem.

Tomasz Cukiernik

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij