Jak mówi ekonomia, nie ma darmowych obiadów. Rozrośnięta do granic biurokracja, czternaste emerytury, tak zwana bezpłatna służba zdrowia, niezliczone instytuty i agencje, a wreszcie walka z najokropniejszą epidemią w dziejach świata, kosztują krocie. Można pusty pieniądz drukować i drukować, ale to nie wystarcza. Trzeba też „czesać” obywatela – czy to w sposób zamordystyczny, „na rympał”, czy też przebiegle. Zwłaszcza ta druga opcja jest wysoko ceniona wśród poborców podatkowych, jako skuteczniejsza bo wykorzystująca twórczo socjotechniczną metodę gotowania żaby.
Etatystyczna czy wręcz socjalistyczna władza potrzebuje wielu małych strumyków – nad- oraz podziemnych – by zasilić i zaspokoić chociaż w części nienasyconą rzekę potrzeb państwa, które chce wszystko kontrolować, wszystkich (zwłaszcza znajomych) osobiście wyżywić i uchodzić przy tym za dobrego wujka. Najlepszy zaś, najbardziej perspektywiczny skok na kasę to ten, którego ofiara nawet nie zauważy, albo odczuje w stopniu minimalnym. Esencja tej filozofii została zawarta w krążących po sieci popularnych memach przedstawiających niegdyś bankiera, a dziś premiera, który z ujmującym, szczerym uśmiechem zwraca się do narodu: „Lubicie niskie podatki? Świetnie się składa, mam dla was wiele nowych, niskich podatków”.
Sposobów na drenowanie naszych kieszeni jest co niemiara. Te nieograniczone możliwości rozpalają wyobraźnię urzędników Ministerstwa Finansów, a ich kreatywność jest godna swego rodzaju uznania: niepopularne słowo „podatki” można zastąpić „opłatami” i „daninami”; nowe zobowiązanie nałożyć poprzez niewielki dopisek do starszej ustawy; odroczyć wprowadzenie dotkliwego przepisu o dwa lata; przekierować na słuszne tory strumyk pieniędzy płynących dotychczas w innym, nie do końca pożądanym kierunku. I tak dalej…
Wesprzyj nas już teraz!
Właśnie tego typu pomysł wiąże się na przykład z kwestią kwot niewykorzystanych przez użytkowników telefonów nieobjętych abonamentem. Gdy upływał termin ważności kart, pieniądze przejmowali dotychczas operatorzy i można było ewentualnie ubiegać się o ich zwrot w całości lub części. Firmy telekomunikacyjne zostały nawet zobowiązane do informowania klientów, którzy ukończyli 65. rok życia, o możliwości odzyskania swoich złotówek.
Szykowana przez rząd ustawa Prawo komunikacji elektronicznej zakłada jednak, że po upływie pół roku należności za „niewydzwonione” minuty z przeterminowanych kart zasilać będą państwowy Fundusz Szerokopasmowy. Ma to być „wkład w inwestycje publiczne – dla nas wszystkich” – jak zapewnia rządowy profil powołany do zachwalania „Polskiego Ładu”. W grę wchodzi roczna kwota od kilkudziesięciu do ponad stu milionów złotych.
Jak nie od dzisiaj wiemy, giganci różnych branż, pompujących z Polski corocznie grube miliardy, nie kwapią się z płaceniem nad Wisłą podatków. Sztuczka zwana często „optymalizacją” pozwala im transferować zyski do swoich ojczyzn bądź w inne, dowolne miejsca, lecz nie przejmować się przy tym jakimikolwiek choćby korzyściami kraju, w którym osiągają tak wielkie profity. Trochę przyhamować ten proceder, uprawiany przecież od wielu lat z powodzeniem i bez przeszkód, miał podobno podatek od korporacji. Rządzący zamierzają wpisać go w projekt Polskiego Ładu. Na pierwszy rzut oka pomysł brzmi nieźle. Jednak okazuje się, że o ile pomysł ze sfery planów przejdzie do rzeczywistości, rykoszetem oberwie wielu innych przedsiębiorców. Także rozpoznawalne na krajowym rynku firmy z polskim kapitałem, w tym takie, które z tzw. optymalizacją podatkową nie mają wiele czy też cokolwiek wspólnego.
W sierpniu na etapie konsultacji społecznych znalazł się natomiast projekt ustawy o Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta (ROP). Jej ideą ma być oficjalnie partycypowanie fabryk opakowań w budowie i funkcjonowaniu systemu selektywnej zbiórki odpadów. Według pomysłu Ministerstwa Klimatu, udział ten ma się zmaterializować w formie tak zwanej opłaty opakowaniowej. Fabryki będą też zmuszone do produkowania, przynajmniej w części, a także do ponownego przetwarzania już zużytych kartonów, pudełek czy toreb z materiałów recyklingowanych. Z tytułu wspomnianej wcześniej kolejnej opłaty do skarbu państwa wpływać ma kilka lub kilkadziesiąt miliardów złotych zamiast dotychczasowych „skromnych” kilkudziesięciu milionów. Na końcu łańcuszka są jak zwykle konsumenci, którzy zapłacą za tę urzędniczą, ekologiczną inwencję.
Od początku roku płacimy większy podatek od nieruchomości. Wzrost maksymalnej stawki został ustalony przez ministra finansów na 4 procent. O tym, o ile konkretnie w danej gminie wzrosła należność, decydują już samorządy lokalne.
Także od stycznia, oprócz „standardowej” podwyżki cen prądu (około 3,5 procent) konsumenci ponoszą również koszty tak zwanej opłaty mocowej. Miała ona zagwarantować utrzymanie rezerw energetycznych z kopalni węgla oraz stałych dostaw energii elektrycznej. Szacunki mówią, że przeciętne gospodarstwo domowe z powodu opłaty mocowej będzie w ciągu roku uboższe o mniej więcej 150 złotych.
Rachunki za prąd są wyższe o 8 złotych rocznie także z powodu nowej opłaty OZE, mającej ponoć wspomóc tworzenie „zielonej energii”. Ta zaś w myśl idei decydentów, ma zwiększać swój udział w dostawach prądu do naszych mieszkań czy instytucji.
Wraz z początkiem 2021 roku zostaliśmy obciążeni opłatą depozytową od wymiany oleju o maksymalnej stawce wynoszącej 10 złotych za litr. Jeśli ktoś podejrzewał, że wprowadzając tę daninę ustawodawca kierował się czymś innym niż naszym dobrem, grubo się pomylił. Tak naprawdę bowiem chodziło o wykorzenienie zgubnego obyczaju wykorzystywania zużytego oleju w charakterze opału.
Podobne intencje – zdrowie i szczęście mieszkańców naszego pięknego kraju – przyświecały dosyć głośnemu podatkowi cukrowemu. Obłożone nim zostały napoje zawierające cukier, sztuczne słodziki oraz alkohol. Opłata składa się z dwóch części. Za każdy litr napoju państwo pobiera dodatkowo 50 groszy opłaty stałej. Na część zmienną przypada zaś 5 groszy od każdego grama cukru powyżej 5 g/100 ml – w przeliczeniu na jeden litr napoju. Podatek nie obejmuje jednak medykamentów, żywności przeznaczenia medycznego, suplementów dietetycznych czy napoi akcyzowanych.
Myśląca dzień i noc o nas i o naszym dobru władza postanowiła kolejny raz uszczknąć swoją „dolę” z przeniesienia reszty pieniędzy Polaków z Otwartych Funduszy Emerytalnych do IKE (Indywidualnych Kont Emerytalnych). Tym razem skromne 15 procent netto od wysokości zgromadzonych na znośną starość, która w ten sposób stanie się jeszcze bardziej ascetyczna. Alternatywą jest ZUS, cieszący się zasłużoną sławą niezawodnego strażnika narodowych dóbr. Jeśli zdecydowaliśmy o powierzeniu mu swych wypracowanych przez lata pracy zasobów, unikniemy wspomnianej „opłaty manipulacyjnej”. Ale czy mamy przywiązywać się do ziemskich bogactw? Oczywiście nie, i dlatego już za kilka lat każdy z nas spodziewać się może utworzenia, na przykład, Konta „Twoja Emerytura”, Spersonalizowanego Konta Emerytalnego, Twojego Funduszu Emerytalnego czy innego FE…
Wiele z wymienionych, nałożonych na nas zobowiązań to dzieło Unii Europejskiej, na którą wskazują palcem w przypadku naszych pretensji wszyscy administrujący państwem już od niemal dwóch dekad. Tak jest również w przypadku „nowego, niskiego” podatku od plastiku niepoddanego recyklingowi. I tutaj w rubryce „od kiedy” widnieje data: styczeń 2021. Nie należy mylić tego zobowiązania z nieco tylko starszą „opłatą recyklingową” w wysokości 20 groszy od każdej reklamówki wykonanej z tworzywa sztucznego.
Dziesięć wypunktowanych tutaj, funkcjonujących od niedawna bądź wprowadzanych dopiero pomysłów to tylko przykłady. Moglibyśmy wyliczać znacznie dłużej. Czytając o podatkach od deszczu albo kilka razy już obłożonych haraczem opakowaniach z plastiku, łatwo pójść w absurd i pomyśleć: a kiedy opodatkują nieistniejący recykling cudownych „maseczek” albo też obłożą akcyzą płyn do dezynfekcji? Ale lepiej nie podpowiadajmy, bo to, co powtarzamy w kategoriach żartu może okazać się dla naszych dobroczyńców znakomitą inspiracją…
Marcin Wisławski