Dzisiaj

Tak walczyli i ginęli Niezłomni. Świadkowie o batalii w Puszczy Knyszyńskiej i okrucieństwie UB

(Oprac. PCh24.pl)

Starcie żołnierzy WiN z grupą operacyjną UB na terenie wsi Międzyrzecze (ówczesne województwo białostockie) w styczniu roku 1947 jest wydarzeniem prawie nieznanym. Jednak była to jedna z największych batalii Niezłomnych w Puszczy Knyszyńskiej, wówczas zwanej Grodzieńską. Dramatyczny przebieg starcia miałem szczęście poznać z relacji świadków, dzięki czemu zdążyli oni podzielić się szerzej swoją cenną wiedzą niedługo przed odejściem z tego świata. Szczególnie ważna jest relacja człowieka, który oglądał męczeństwo Niezłomnych w białostockich katowniach UB.       

Był styczeń roku 1947. Dla Żołnierzy Niezłomnych bardzo trudny okres, nie tylko z powodu siarczystych mrozów i śnieżyc, ale jeszcze bardziej z racji ogromnego nasilenia akcji sił komunistycznych przeciwko niepodległościowemu podziemiu. Szanse na przetrwanie miały jedynie te oddziały, które operowały w rozległych lasach czy puszczach. Takich obszarów nie brakło na terenach ówczesnego województwa białostockiego. Na początku roku 1947 najwięcej partyzanckich grup stacjonowało w Puszczy Knyszyńskiej. Z leżącej na północy województwa Puszczy Augustowskiej w lipcu roku 1945 tak zwane oddziały poakowskie wymiotła krwawa sowiecka akcja pacyfikacyjna znana jako obława augustowska. Natomiast, ciągnąca się na południu prastara Puszcza Białowieska straciła swoich Niezłomnych już w roku 1945 i 1946. Wówczas to zmasowane ataki sił komunistycznych doprowadziły do konieczności rozwiązania operujących tam – najpierw 5. Wileńskiej Brygady AK, a potem oddziałów Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.

Oddziały podziemia niepodległościowego z Puszczy Knyszyńskiej, należące wówczas do organizacji Wolność i Niezawisłość, na początku 1947 roku postanowiły przeprowadzić zgrupowanie we wsi Międzyrzecze. Leżała ona w głębi puszczy, z dala od większych miast, takich jak Białystok czy Sokółka. Pierwszy patrol pod dowództwem Wincentego Krutula ps. „Lancet” przybył na miejsce 15 stycznia.  Później do wsi zaczęły wchodzić z różnych stron kolejne oddziały. Wśród nich żołnierze WiN dowodzeni przez Jana Galicza, ps. „Wichura”. Byli to Niezłomni zaprawieni w bojach z siłami bezpieki. Mieli na koncie rozbicie kilku posterunków MO oraz grupy operacyjnej UB-MO-WP.

Wesprzyj nas już teraz!

Przyprowadzili ze sobą komendanta milicyjnego posterunku w Krynkach, którego wcześniej porwali, aby go przesłuchać. Chcieli się od niego dowiedzieć, jak władze komunistyczne chcą w regionie przeprowadzić wybory do tzw. Sejmu Ustawodawczego. Po zakończeniu przesłuchania jeńca pozostawiono pod strażą w jednym z domów.  Rozstawione zostały warty, reszta żołnierzy, a było ich wówczas we wsi około 30, rozeszła się po kwaterach. Międzyrzecze zapadło w sen.

Nie spali natomiast funkcjonariusze UB z Sokółki. Kiedy tylko nieznany do dziś konfident opowiedział im o porwaniu komendanta MO i miejscu jego przetrzymywania, momentalnie zaczęli organizować grupę operacyjną. W jej skład weszli ubecy, milicjanci i żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Ludowego Wojska Polskiego. W sumie ponad 50 uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy i żołnierzy. Do tego grupę operacyjną UB wspomagała pancerna tankietka. Komuniści leśnymi drogami podeszli pod Międzyrzecze od strony Sokółki. Był wczesny ranek, około godziny 6:00, kiedy otoczono wieś. Wartownik słysząc skrzypienie zamarzniętego śniegu pod butami komunistów, zaalarmował śpiących w chatach kolegów. Ci zaczęli wybiegać przez drzwi lub skakać przez okna. Szybko ruszyli do akcji, gdyż swoim zwyczajem spali w mundurach, w butach i blisko broni. 

Zaraz rozpoczęła się kanonada. Komuniści skierowali gęsty ogień wprost na domy i budynki gospodarcze, w których znajdowali się Niezłomni, ale i miejscowe rodziny. Tak było m.in. w domu Kazimierza Szuchnickiego, który był żołnierzem Armii gen. Andersa i niedawno wrócił w swoje rodzinne strony.

To było 17 stycznia 1947 roku. Dokładnie zapamiętałem tę datę, choć miałem wówczas zaledwie 9 lat. Zapisałem ją nawet, na gorąco, w kalendarzu. Ojciec jak to zobaczył, kazał mi tę datę wykreślić, bo bał się, że ten kalendarz może wpaść w ręce UB. Od rana słychać było huk wystrzałów. Leżeliśmy na podłodze, bo pociski wlatywały do domu jednym oknem, a wylatywały drugim. Szkło z rozbitych szyb leciało nam na głowy – opowiadał mi Cezary Szuchnicki, syn Kazimierza.

Na terenie wsi trwała regularna strzelanina, słychać też było huk rozrywających się granatów. Niewiele było widać, bo o tej porze roku słońce wstawało późno. Część najmłodszych i jeszcze nie doświadczonych w boju żołnierzy podziemia, widząc że wieś jest okrążona, biegało panicznie tam i z powrotem. Ci Leśni, którzy już nie raz byli w podobnych opałach, zachowali zimną krew. Kryli się za węgły domów czy grube sosny, których kilka stało na polu, i ostrzeliwali atakujących ubeków. Na białą pierzynę śniegu padli pierwsi ranni i zabici.

Komuniści realizowali swój podstępny plan. Funkcjonariusze UB oraz MO atakowali wieś ze wszystkich stron, poza tą, po której stała ściana lasu. W lesie ukryci byli bowiem  żołnierze KBW. Czekali tam na pojedynczych Leśnych, których mieli naganiać na nich inni uczestnicy obławy. Na szczęście Bóg czuwał nad Niezłomnymi. Zrozumieli oni, że jeżeli nie salwują się ucieczką do lasu, to wszyscy zginą. Ruszyli więc „na hurra” w stronę puszczy, zupełnie nie wiedząc, iż czekają tam na nich żołnierze KBW. Tymczasem dowódca oddziału bezpieczniaków, nijaki podporucznik Lubelski, widząc pędzących na ich stanowisko Niezłomnych, pomyślał że to nie ucieczka, ale atak. Lęk wzbudził w nim widok ciemnych postaci, walących prosto na nich, których w mrokach zimowego poranka nie sposób było zliczyć. Wydało mu się, że na jego oddział pędzą setki „upiorów”. W panice zaczął uciekać, a za nim podążyli jego podkomendni.

Niezłomni wpadli między drzewa, rozproszyli się i znikli jak kamień rzucony w wodę.  Na polu bitwy zostało jedynie trzech Leśnych. Nie mogli uciec – leżeli martwi.

Największe walki były na odkrytym polu w Międzyrzeczu, na którym stało kilka sosen.  Kiedy następnego dnia szedłem do szkoły, na tym polu leżały trzy ciała mężczyzn w polskich, przedwojennych mundurach. Pamiętam że nie mieli butów, ktoś im je zabrał. Jeszcze jeden obraz utkwił mi w pamięci, bo był szczególnie drastyczny. Na jednej z sosen wisiała ludzka ręka, najwidoczniej oderwana od korpusu siłą jakiegoś wybuchu, być może granatu, gdyż pod tą sosną był wyrwany przez eksplozję spory lej – opowiadał mi z przejęciem nieżyjący już Cezary Szuchnicki, kiedy siedzieliśmy na werandzie jego pięknego, drewnianego domu w Międzyrzeczu.

Grupa operacyjna UB również odniosła straty w ludziach. Jak duże, o tym oczywiście w raporcie nie wspomniano. Można więc domniemywać, że były znaczne, bo o takich nie pisano. Jedyną pewną rzeczą jest śmierć komendanta MO z Krynek, który był więziony i przesłuchiwany przez Leśnych w Międzyrzeczu. Tu jednak również mamy do dziś nie rozwiązaną zagadkę. Od czyjej kuli zginął? Równie dobrze jak pocisk z broni Niezłomnego mogła go dosięgnąć zabłąkana kula wystrzelona z karabinu ubeka.

Na drugi dzień po bitwie przyjechali bezpieczniacy z Sokółki i zabrali na przesłuchania do swojej krwawej siedziby wszystkich młodych mężczyzn z Międzyrzecza. Bili ich tam i maltretowali około miesiąca, potem ledwo żywych puścili do domów. Po bitwie międzyrzeckiej UB nie zaprzestało też ścigać żołnierzy WiN. Grupa operacyjna z Sokółki, wsparta 30 milicjantami ściągniętymi z Białegostoku, ruszyła w pogoń za oddziałem Wincentego Krutula, ps. „Lancet”. Ścigali Niezłomnego aż do skutku, którym było ujęcie go i jeszcze kilku Leśnych podczas obławy przeprowadzonej w okolicy puszczańskiej wsi Krasne.

Część z zatrzymanych trafiła do cieszącego się złą sławą aresztu UB w Białymstoku przy ulicy Mickiewicza. Ubecy urządzali tam dantejskie sceny. Niezłomnych katowali, rozstrzeliwali, wieszali. Później ciała wywożono samochodem dostawczym z krytą budą na peryferie miasta i tam je potajemnie zakopywano. Kilka lat temu białostocki IPN dzięki zeznaniom świadków odkrył jedno z takich miejsc pochówku, na terenie obecnej dzielnicy Pietrasze.

Tak się złożyło, że sąsiadem mojego znajomego był mężczyzna o imieniu Stanisław, który pracował w UB na Mickiewicza, jak mówił – na stanowisku kierowcy. Mój znajomy, z zamiłowania historyk, odwiedził któregoś razu starszego człowieka w tak zwanym dobrym momencie. Stanisław czuł że niedługo będzie musiał zdać sprawę ze swego życia przed Stwórcą. Ruszyło go sumienie i pozwolił mojemu znajomemu nagrać na dyktafon swoją relację.

Mój znajomy przekazał tę relację dla mnie i dla IPN. Przekazał mi też prośbę Stanisława, aby ten opis zdarzeń opublikować dopiero po jego śmierci. Obiecałem to i dotrzymałem słowa. 

W budynku UB było więzionych mnóstwo akowców, widziałem ich. Na podwórzu aresztu UB na Mickiewicza była postawiona drewniana buda, długa na jakieś 4 metry, a wysoka może na dwa. W środku wybita była grubą blachą. Kiedy UB złapało w lesie jakiegoś przeciwnika komunizmu, którego postanowiono zabić, to tam go wsadzali. Były też takie betonowe schodki na szubienicę. Skazańca ze skutymi rękami wprowadzali z tej budy na schodki, zakładali mu pętlę na szyję, a potem spychali z tych schodków widłami. Kilka minut i był martwy. Słyszałem, że wśród tych powieszonych było kilku księży, jeden z Niewodnicy – w relacji, po raz pierwszy podanej w tym tekście publicznie, opowiadał Stanisław.

W relacji są zawarte również inne fakty, nie mniej wstrząsające. W początkowym okresie ciała swoich ofiar ubecy ćwiartowali i palili w piecu. Jednak nieznośny odór, który roznosił się z komina po całym mieście sprawił, że zaprzestali tej nieludzkiej praktyki. Stanisław był świadkiem egzekucji Niezłomnych.

Wprowadzono kilkanaście osób na strzelnicę, która była w budynku UB. Na strzelnicę, żeby nie wzbudzić podejrzeń ludności, bo przecież jest normalne, że stamtąd odchodzą odgłosy wystrzałów. Potem zaczęli do nich strzelać. Wszystkich zabili. Ciała składano do dużej drewnianej skrzyni, ładowano je na samochód. Ja kilka razy byłem kierowcą takiego transportu, składającego się z kilku samochodów. Woziliśmy te ciała nocą m.in. na Pietrasze, wtedy tam były łąki, chowaliśmy je pod obstawą UB – wspominał Stanisław, kierowca bezpieki.

Adam Białous

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie