Nieoczekiwane deklaracje a zarazem ostre wypowiedzi padły z ust prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana w wywiadzie dla „PBS NewsHour”. Kurdów Erdogan nazwał przyjaciółmi Turcji a Stanom Zjednoczonym zarzucił, że partyzantkę kurdyjską w Syrii obdarowują bronią, podczas gdy nie pozwoliły sprzedać wyposażenia osobistej ochronie prezydenta Turcji.
Największa mniejszość
Wesprzyj nas już teraz!
Wypowiadając się dla „PBS NewsHour” Recep Erdogan zaskoczył wszystkich ciepłymi słowami o Kurdach, stanowiących mniejszość narodową sprawiającą władzom w Ankarze najwięcej kłopotów. Kurdowie to najliczniejsza mniejszość narodowa w Turcji, licząca około 12 mln osób. To niemal połowa Kurdów zamieszkałych na Bliskim Wschodzie, gdzie – jak się szacuje – żyje około 25 mln osób narodowości kurdyjskiej. Jest to największa mniejszość narodowa w tej części świata, która nie ma swojego państwa. Walkę o utworzenie samodzielnego państwa na terenie Republiki Tureckiej partyzantka kurdyjska rozpoczęła w 1984 roku. Wobec silnej władzy w Ankarze i potencjału jednej z największych armii świata, oddziały partyzanckie, związane głównie z bazującą na ideologii maoistowskiej Partii Pracujących Kurdystanu, nie zdołały wywalczyć suwerenności. Stan wojny między Kurdami a Turkami trwa do dzisiaj a rodacy tureckich Kurdów w sąsiednich państwach (głównie w Iraku, Iranie i Syrii) także są w opozycji do władz państw, w których żyją.
Na fali osłabienia
Wykorzystując słabość Syrii i Iraku, pochłoniętych walkami wewnętrznymi i bojami toczonymi z Państwem Islamskim, Kurdowie ogłosili datę referendum, które chcą przeprowadzić na obszarach pozostających pod ich kontrolą (północne Irak i Syria). Zaplanowane na 25 września referendum może zaktywizować Kurdów także w innych państwach – Turcji i Iranie. Tym bardziej, że wynik referendum jest łatwy do przewidzenia, skoro zostanie ono przeprowadzone wśród społeczności kurdyjskiej.
Mając wokoło samych antagonistów i przeciwników niepodległości Kurdowie mogą wybrać drogę dalszej walki z bronią w ręku, mając moralne wsparcie wynikiem referendum. Mogą też podjąć negocjacje z osłabionymi Irakiem i Syrią. W przypadku Turcji nie należy bowiem oczekiwać większych ustępstw.
Ocieplić wizerunek
Niemniej wobec ostrego kursu wobec Zachodu, a szczególnie USA i Niemiec, obranego przez Recepa Erdogana rok temu, złagodzenie napięć wewnątrz kraju może być korzystne także dla Ankary. Tak też można zrozumieć ciepłe słowa wypowiedziane przez tureckiego prezydenta w medium, które gwarantowało szeroki rezonans międzynarodowy. W swojej wypowiedzi Recep Erdogan wyraźnie podzielił społeczność kurdyjską na „terrorystyczną organizację”, której Turcja jest wrogiem, oraz na Kurdów jako naród, który jest „przyjacielem Turcji”.
Na ile jest to wysłanie sygnału zmiany kursu Ankary do zmęczonego wieloletnią walką narodu, a na ile zabieg propagandowy głowy państwa tureckiego, trudno ocenić. W niespełna tydzień do referendum złożenie takiej deklaracji przez Erdogana może też być uwerturą przed atakiem wojsk tureckich na pozycje partyzantów kurdyjskich w północnej Syrii, który może odbyć się niejako „przy okazji” ofensywy tureckiej przeciw Państwu Islamskiemu na terenach syryjskich.
W opozycji do Waszyngtonu
Swoją ciepłą wypowiedzią o samym narodzie kurdyjskim i negatywną o organizacji terrorystycznej, jak kwalifikuje Erdogan siły zbrojne Partii Pracujących Kurdystanu, szef Turcji chciał jednocześnie pokazać dwuznaczną rolę Stanów Zjednoczonych. Waszyngtonowi Erdogan ma za złe nie tylko wspieranie opozycji, oskarżanej o próbę dokonania zamachu z 15 na 16 lipca ubiegłego roku, ale także prowadzenie dostaw broni z USA dla Kurdów w Syrii. Przy nieszczelności granic na Bliskim Wschodzie Erdogan obawia się, że broń, która trafi w ręce Kurdów w Syrii bardzo szybko może zostać przesłana do ich rodaków w Turcji, gdzie prowadzą walkę partyzancką. Jak pisał w maju tego roku portal „Korrespondent.net”, dostawy broni amerykańskiej dla antybaszszarowskiej opozycji i Kurdów w Syrii, przeznaczone na walki z ISIS, wicepremier Turcji Nurettin Canikli określił jako nieprzyjazne wobec Ankary. Wcześniej, w marcu tego roku, oskarżył on o wspieranie marksistowskiej opozycji w Turcji takie kraje jak Niemcy, Holandię i Austrię.
Za to ze strony sąsiednich krajów arabskich oraz sekretarza generalnego ONZ António Guterresa Kurdowie nie mogą liczyć na żadne poparcie w zbliżającym się referendum. Sąsiedzi Turcji i szef ONZ wiedzą, że zmiana granic na Bliskim Wschodzie oraz powstanie nawet zaczynu państwowości Kurdów, doprowadzi do jeszcze większego zaognienia sytuacji w tej części świata, w której pokoju po II wojnie światowej nie zaznało żadne państwo. Zdaje sobie z tego sprawę także część Kurdów, do której miały trafić niespodziewane słowa Recepa Erdogana.
Jan Bereza