18 marca 2014

Templariusze. Słudzy Kościoła walczącego

(fot.REUTERS/Alessandro Bianchi )

Kościół zawsze był instytucją wojującą ze złem przyjmującym różnoraką postać. Kościół odgrywał i wciąż musi odgrywać ogromną rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa moralnego. Tam bowiem gdzie nie ma ładu moralnego pojawia się zło. Przesłanie zjawiska, jakim były zakony rycerskie jest wciąż czytelne i jednoznaczne – podkreśla dr Marian Małecki, pracownik Katedry Historii Powszechnej Historii Państwa i Prawa UJ.

 

 

Mija siedem wieków od spalenia na stosie Wielkiego Mistrza Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona Jakuba De Molay. Jakie okoliczności doprowadziły przełożonego templariuszy na stos?

Wesprzyj nas już teraz!

Jak to zwykle w takich sytuacja bywa, chodziło o prawdę. Musimy się cofnąć siedem lat, do wydarzeń z 13 października 1307 roku. Wielki mistrz templariuszy wraz z zakonnikami został aresztowany. W trakcie procesu templariuszom postawiono wiele różnorakich zarzutów. Mówi się, że oskarżono ich o 137 czynów zabronionych, których rzekomo mieli się dopuścić. Owocem tego była decyzja o ostatecznej kasacie zakonu, podjęta podczas Soboru w Vienne mającego miejsce w latach 1311-1312. Warto nadmienić, że zakon skasowano w oparciu o złą opinię, a nie w oparciu o dowody. Przesądzono na drodze dekretu o kasacie zgromadzenia ale nie zdecydowano o losie poszczególnych dygnitarzy zakonnych. O nich miały zadecydować późniejsze trybunały i sądy.

                        

W ten sposób w 1314 roku odbył się na uniwersytecie Sorbonne w Paryżu sąd nad templariuszami. W trakcie posiedzenia trybunału wielki mistrz Jakub de Molay oraz mistrz Normandii, Geoffroy de Charnay będąc w sytuacji niezbyt komfortowej, gdy losy zakonu zostały przesądzone, odwołali wcześniejsze zeznania. Stwierdzili oni, że Zakon jest niewinny. W obradach zarządzono przerwę. Profesorowie sorbońskiej wszechnicy zadecydowali, iż o przyszłości Mistrza i pozostałych trzech dygnitarzy zakonnych powinien zadecydować papież.

 

Informacja o odwołaniu przez oskarżonych templariuszy zeznań dotarła na dwór króla Francji Filipa IV Pięknego. Zwołana przez niego rada królewska zadecydowała o skazaniu zakonników na karę śmierci jako przestępców popełniających czyny ścigane przez władzę świecką. Trzeba pamiętać o tym, że władza kościelna mogła wyznaczyć templariuszom pokutę i pewnie na tym by się sprawa skończyła. Jednak decyzję podjęła w tym przypadku władza świecka. Templariusze zostali uznani za nierokujących na poprawę „zatwardziałych heretyków” i w tym samym dniu zostali skazani na karę śmierci. Mieli spłonąć na stosie.

 

Potężni i wpływowi templariusze aresztowani? Komuś musieli się narazić.

O ich sile świadczy choćby to, że byli ministrami skarbu królestwa Francji. Nie ulega natomiast wątpliwości fakt bezprawności aresztowania przez władze świecką zakonników podlegających jurysdykcji kościelnej. Akt ten był dowodem na wzrost potęgi monarchii stanowej króla Filipa IV Pięknego. Można skonstatować, że władca najpierw zamykał, a potem szukał przepisów prawnych sankcjonujących tę decyzję. Dalsze postępowanie monarchy potwierdza taką opinię.

 

Wróćmy do postawionych templariuszom zarzutów. Było ich aż 137.

Większość z nich – może oprócz kilku – należało do stałego repertuaru oskarżeń pojawiających się w procesach o herezję. Filipowi IV chodziło o coś innego. Monarcha był bowiem zadłużony u templariuszy na dość pokaźną sumę. Udzieleniu tej pożyczki towarzyszyła atmosfera skandalu. Osoba odpowiedzialna za tę decyzję nie posiadała bowiem uprawnień do jej udzielenia. Po kontroli decyzją mistrza Jakuba de Molay, ów pożyczkodawca, żeby nie powiedzieć darczyńca, został wydalony z zakonu a został ponownie do niego przyjęty dopiero po interwencji samego papieża. Głosu króla w tej sprawie nie wysłuchano. Można zatem stwierdzić, że aresztowanie templariuszy miało podtekst zarówno ekonomiczny, jak i polityczny.

 

Polityczny?

Tak, z całą pewnością na uwagę spośród czynników politycznych zasługuje prośba króla Filipa, by jego „skromną osobę” przyjąć w poczet templariuszy. Monarcha miał bowiem ambicje stanąć na czele zakonu. Templariusze delikatnie odmówili monarsze. Dla niego był to poważny afront.

 

A co z ekonomicznymi? Dość popularny jest pogląd, że monarcha chciał położyć rękę na nieprzebranych, wręcz legendarnych skarbach zakonu i przejąć interesy, która templariusze prowadzili.

W kwestii legendarnego skarbu trudno się wypowiadać bowiem do dzisiejszego dnia go nie odkryto. Można się powołać na bullę przekazującą majątek templariuszy – po ich skasowaniu – zakonowi joannitów. Będący adwersarzami Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa joannici stwierdzili, że po przekazaniu im przez Filipa IV majątku templariuszy faktycznie… zubożeli. Można przypuszczać, że templariusze jakiegoś gigantycznego majątku po prostu nie posiadali.

 

Przyjęcie tezy, ze templariusze nie mieli co zrobić z pieniędzmi więc je gromadzili jest nadużyciem. Trzeba pamiętać, że np. utrzymywanie przez zakon zamków – także w Ziemi Świętej – generowało gigantyczne koszty. Można je porównać z budżetami dużych miast europejskich. Nie sądzę jednak, by Filip IV Piękny kierował się wyłącznie czynnikiem fiskalnym i ekonomicznym w celu kasaty zakonu.

 

Początki zakonu jednak były skromne.

Faktycznie były nawet bardzo skromne. Świadczy choćby o tym nazwa zgromadzenia – Ubogi Zakon Rycerzy Chrystusa. Został on założony po pierwszej wyprawie krzyżowej. Prawdopodobnie w 1119 r. Stworzyło go siedmiu rycerzy oraz dwóch cystersów. Do powstania zakonu przyczynił się rycerz Hugo de Payens mający swe posiadłości w Szampanii. O początkach templariuszy nie wiadomo wiele. Celem w jakim powstało to zgromadzenie była ochrona pielgrzymów przybywających do Ziemi Świętej. Chronili jeden ze szlaków wiodący z Jaffy do Jerozolimy. Kolejne informacje o templariuszach dotyczą nadania im, podczas synodu w Troyes (1129 r.), reguły. Zakon był bardzo ubogi. Fakt ten podkreślała pieczęć zakonu, na której widnieje dwóch rycerzy jadących na jednym koniu. Templariusze otrzymali wzgórze świątynne w Jerozolimie. Miejsce gdzie obecnie znajduje się meczet Al-Aksa. Tam w tzw. stajniach Salomona mieli swoją siedzibę. Z biegiem czasu, ze względu na ideę, którą tworzyli – rycerskości, walki w obronie krzyża – do zakonu przybywało coraz więcej osób, zarówno młodych, jak i starszych chcących dokonać żywota u templariuszy. Przekazywali oni na rzecz zakonu swoje majątki, jak np. hrabia Barcelony.

 

Trzeba wspomnieć o dokonaniach templariuszy na gruncie taktyki wojskowej. Uchodzili za prawdziwe „lwy chrześcijaństwa”. Walczyli z wielką odwagą nie ustępując miejsca- częściej ginąc. Straty, jakie ponosili, dochodziły czasami do 98 proc. stanu wyjściowego przed bitwą. Bronili krzyża nie tylko w Ziemi Świętej ale także np. pod Legnicą. Do legendy przeszły bitwy z ich udziałem pod Montgisard, u Źródeł Cresson czy na Rogach Hittinu. Byli fanatykami chrześcijaństwa, a na polu bitwy walczyli w szyku.

 

Jakie są początki legendy templariuszy?

W XIII wieku, już po IV wyprawie krzyżowej templariusze za sprawą swej rosnącej popularności obrośli w dumę rycerską. To nie wszystkim się podobało. Świadomość przewagi, zarówno w dziedzinie taktyki, jak i męstwa owocowała pojawiająca się wśród rycerstwa arogancją. Przyjmuje się, zgodnie z wynikami badań Barbary Frale, iż templariusze od lat 70 lub 80. XIII wieku posiadali Całun Turyński. Ponieważ była to relikwia uważana za zaginioną czy wręcz skradzioną podczas IV wyprawy krzyżowej, templariusze mogli czcić tę cenną relikwię jedynie potajemnie. To wszystko powodowało, że zakon obrastał legendą, w tym przypadku niekorzystną dla niego.

 

Sławę i nimb jaki otaczał templariuszy wykorzystali i wciąż wykorzystują także organizacje biegunowo dalekie od nauczania Kościoła. Jak do tego doszło?

Bardzo wielu przeciwników Kościoła utożsamiało się z krzywdą, którą ich zdaniem – niekoniecznie zdaniem samych templariuszy – wyrządzono zakonowi rękami papieża. Wrogowie Kościoła legitymizowali się osobą wielkiego mistrza, którego przecież zachowanie było zgoła odmienne od tego mu przypisywanego. O rzekomym przekleństwie rzuconym przez Jakuba de Molay na Filipa IV Pięknego i papieża Klemensa V mówią kroniki dużo późniejsze. Ta legenda pojawiła się w momencie, gdy zarówno francuski monarcha, jak i papież zmarli tego samego roku. Wcześniej o rzekomym przekleństwie nie ma ani słowa; kroniki z czasów procesu templariuszy mówią o czymś zgoła odmiennym. Skazańcy nie bluźnili i nie rzucali przekleństw, ale np. poprosili katów, by mogli się odwrócić w stronę katedry Notre-Dame i zmówić modlitwę. Prawdopodobnie ostatnimi słowami były słowa modlitwy maryjnej. Pamiętajmy, że patronką zakonu była Matka Boża, a jednym z demiurgów zgromadzenia był mariolog i filozof średniowiecza św. Bernard z Clairvaux.

 

W XVIII wieku pojawia się masoneria przypisująca sobie przynależność do zakonu templariuszy. Z racji wyjątkowości zakonu i pewnej tajemnicy go otaczającej wiele osób przypisywało sobie cesję po tym zgromadzeniu i uważali się bezprawnie za ich kontynuatorów.

 

Wyniki badań wspomnianej już Barbary Frale każą także zupełnie inaczej spojrzeć na mit uznania przez papieża templariuszy za heretyków i w ogóle na relacje zakonu z Ojcem Św. Klemensem V. Wszystko to dzięki pergaminowi z Chinon. Co zawiera – uznawany za zaginiony przez siedem wieków – dokument?

Zawierał prośbę o wybaczenie i oddanie się pod opiekę papieską przez dygnitarzy zakonnych.

 

Brazylijski historyk i działacz katolicki prof. Plinio Corrêa de Oliveira zwraca uwagę na dokonującą się w XIV wieku zmianę. „W XIV w. dała się zauważyć w chrześcijańskiej Europie zmiana mentalności, a w wieku XV stała się ona jeszcze bardziej widoczna. Pragnienie ziemskich przyjemności stało się palącą żądzą. Rozrywki stawały się coraz częstsze i coraz bardziej wystawne, pochłaniając nieustannie umysły. […] Wszystko zmierzało ku wesołości, powabowi i świętowaniu. Serca zaczęły się odrywać od umiłowania poświęcenia, autentycznej czci dla Krzyża oraz dążenia do świętości i życia wiecznego”- pisze prof. de Oliveira w „Rewolucji i Kontrrewolucji”. Czy templariusze nie padli ofiarą tej rodzącej się – posłużmy się znów terminologią brazylijskiego historyka – Rewolucji?

Przede wszystkim zmieniła się formacja ustrojowa. W miejsce monarchii patrymonialnej, dominującej w Europie a także na Bliskim Wschodzie, pojawiają się zupełnie nowe struktury. W Europie rodzi się monarchia stanowa. Dokonują się zmiany w społeczeństwie. Pojawia się nowy wizerunek władcy, mający swe rozwinięcie później w monarchii absolutnej. Zmienił się także sposób oglądu Kościoła, biorąc pod uwagę bullę Unnam Sanctam, w której papież próbuje ten stan rzeczy uporządkować przypominając królowi Filipowi IV koncepcję dwóch mieczy, gdzie depozytariuszem miecza świeckiego i kościelnego była głowa Kościoła. Na takie postrzeganie hierarchii król się nie zgadza, za jego przykładem idą inni władcy. To pokazuje, że faktycznie wiele się zaczyna zmieniać. Początek XIV wieku bywa nazywany „małym renesansem średniowiecza”. Dowodem tego niech będzie dość frywolna literatura tamtego czasu: „Listy do Laury” autorstwa Petrarki, „Dekameron” Boccaccia.

 

Można przypuszczać, że w tych zmieniających się strukturach zakon templariuszy prawdopodobnie by nie przetrwał lub musiałby się zasadniczo zmienić. Tak jak np. uczynili to joannici znajdując swoje miejsce najpierw na Rodos później na Malcie. Tendencje, by eliminować zbrojne ramię Kościoła były wśród władców świeckich bardzo silne.

 

Wielu współczesnych chrześcijan na sformułowanie „Kościół walczący” reaguje alergicznie.

Kościół zawsze był instytucją wojującą ze złem przyjmującym różnoraką postać. Kościół odgrywał i wciąż musi odgrywać ogromną rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa moralnego. Tam bowiem gdzie nie ma ładu moralnego pojawia się zło. Przesłanie zjawiska, jakim były zakony rycerskie jest wciąż czytelne i jednoznaczne. W średniowieczu świat chrześcijański wzięty był w kleszcze ekspansji islamu, zatem musiał się bronić. Siła zbrojna była dla papiestwa nieodzowna.

 

Dziedzictwa zakonów rycerskich nie należy się wstydzić. Zakony rycerskie były formą cywilizowania grup wojowników, dla których zabijanie i okrucieństwo było chlebem powszednim. Były formą narzucającą zasady rycerskie, dziś powiedzielibyśmy dżentelmeńskie, takich jak obrona słabszych czy szacunek dla kobiet. To są niektóre ideały zakonów rycerskich, choć uczciwie dodać należy nie wszyscy z nich korzystali. Przezwyciężanie własnych słabości i to kosztem życia świeckiego, osobiste uświęcanie się -to było remedium na trudny okres krucjat. Na kanwie rycerstwa zakonnego utworzyło się rycerstwo świeckie, wydające spośród siebie osoby także pokroju Zawiszy Czarnego.

 

Spoglądając ze smutkiem na tragiczną sytuację prześladowanych wyznawców Chrystusa nietrudno dostrzec palącą potrzebę udzielenia im pomocy. Jak zdaniem Pana Doktora mogłaby ta pomoc wyglądać?

Jestem daleki od twierdzenia, że ataki na Kościół i chrześcijan dokonujące się w innych krajach powinny być bezkarne, tak jak to obecnie bywa. W prawie międzynarodowym obowiązuje zasada wzajemności. Wobec osób dopuszczających się przemocy muszą być stosowane sankcje natury dyplomatycznej. W dzisiejszym rzekomo cywilizowanym świecie mamy do czynienia z ogromną falą przemocy i brak reakcji na nią jest dawaniem przyzwolenia na zło. A przecież chrześcijanin ma się złu przeciwstawiać. Nikt nie mówi o fizycznej przemocy – mowa raczej o sankcjach ekonomicznych i politycznych.

 

Chrześcijaństwu potrzebna jest konkretna obrona. Co kilkanaście minut giną ludzie tylko dla tego, że wierzą w Chrystusa. Możemy nazwać ich współczesnymi męczennikami za wiarę. Nie ulega wątpliwości konieczność zmierzenia się z tą sytuacją. Zlaicyzowany świat Zachodu nie chce osobom, którym z powodu ich wiary odmówiono prawa do życia, tej pomocy niestety udzielać. Zatem chrześcijaństwo musi wypracować jakąś bardzo konkretną formę swojej obrony.

 


Rozmawiał Łukasz Karpiel

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij