6 lipca 2022

Ten jeden argument aborcjonistów powinniśmy wziąć pod uwagę

(Fot. Pixabay)

Zakaz aborcji. W porządku prawnym nie ma wątpliwości, że zabijanie dzieci nienarodzonych powinno być całkowicie zakazane. Ale jak sprawa wygląda w porządku miłosierdzia?

Zakazaliście aborcji, a co z kobietami, które i tak zechcą zabić swoje dzieci? Tak można by streścić argument, który – wyłowiony z mgły wszystkich kłamstw aborcyjnych – wymaga poważnego potraktowania. Jak podkreślają sami proliferzy w USA – delegalizacja aborcji w konserwatywnych stanach do dopiero początek właściwej pracy po wygranej bitwie…

Zostawmy aspekt obiektywny, bo ten jest – a przynajmniej powinien być – oczywisty. Istotny jest aspekt subiektywny, czyli to, co tak czy inaczej się wydarzy, ponieważ spora część osób nie zechce przyjąć rzeczywistości stojącej za wyrokiem Sądu Najwyższego, który unieważnił aborcyjny precedens Roe vs. Wade.

Wesprzyj nas już teraz!

Proaborcyjna kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez napisała na Twitterze po ogłoszeniu wyroku w sprawie Dobbsa: Unieważnienie Roe i zakazanie aborcji nigdy nie sprawi, że one znikną. To tylko czyni je bardziej niebezpiecznymi, zwłaszcza dla biednych + zmarginalizowanych. Z powodu tej decyzji ludzie będą umierać. I nigdy nie spoczniemy, dopóki w Stanach Zjednoczonych nie zostanie przywrócone prawo do aborcji.

 

Dlaczego kobiety uciekają się do aborcji?

Jak ujawniają byłe aborcjonistki, które pracowały na kierowniczych stanowiskach u giganta dzieciobójczego Planned Parenthood, przemysł aborcyjny bynajmniej nie podchodzi do kobiet z poszanowaniem wolności ich wyboru. W bezwzględnych trybach tej machiny ekonomicznej nie liczy się dobro kobiety. Zgadzać muszą się liczby w rachunkach, a nie czyjeś sumienie czy trauma po dokonaniu mordu na własnym dziecku. Dlatego – zamiast informować o dostępnych opcjach pomocy – aborcjoniści budują narrację, wedle której dla dzieciobójstwa nie ma alternatywy. Nielegalne imigrantki są straszone deportacją, która miałaby nastąpić, gdyby urodziły dziecko etc.

Nietrudno zrozumieć, jak dramatyczna musi być decyzja o zabiciu własnego dziecka. Poza przypadkami psychopatycznych feministek z ich „aborcją na życzenie” lub osób na tyle niewykształconych i zmanipulowanych, że naprawdę uwierzyły, iż „płód nie jest człowiekiem”, trudno sobie wyobrazić, by kobieta z lekkim sercem „pozbywała” się własnego potomstwa.

Dają w tym temacie do myślenia amerykańskie statystyki, wedle których za sporą część aborcji odpowiadają czynniki takie jak bieda, brak odpowiedzialnego ojca czy innego rodzaju lęki związane z macierzyństwem.

Dodajmy tu gwoli zadośćuczynienia prawdzie, że nawet w świetle badań proaborcyjnych instytutów aborcje w okolicznościach zagrożenia życia czy gwałtu stanowią znikomy odsetek wszystkich mordów prenatalnych (w porywach do niecałych dwóch procent). Zespół lekarzy, którzy podpisali się pod tzw. Deklaracją Dublińską stwierdził jasno, że aborcja nigdy nie jest potrzebna dla ratowania życia matki. Kłamstwo na temat rzekomego „ratowania” kobiet jest bezdyskusyjnie oczywiste – również w świetle faktu, że wszystkie stany w epoce post-Roe mają wyjątek dla zagrożenia życia matki.

Ale tu przywołajmy znów narrację drugiej strony – tej, która popiera swobodę bezkarnego zabijania nienarodzonych. Zakazujecie aborcji, a czy pomyśleliście, jak czuje się kobieta, która została zgwałcona i musi urodzić niechciane dziecko? – słyszymy. Tu, trzeba przyznać, w sposób niewymownie dramatyczny spotykają się wspomniane porządki – de iuro de facto. Wedle prawa naturalnego nie możemy karać dziecka za to, że poczęło się bez woli matki (zresztą, jak już się urodzi, to czy będzie patrzyło na własną matkę z obrzydzeniem?). Ale faktycznie pozostają niewyobrażalna trauma i w pełni zrozumiała niechęć do macierzyństwa.

Jednak, jak zaświadczają kobiety, które dokonały aborcji, a następnie poznały całe zło tej zbrodni, nawet w przypadku gwałtu morderstwo pozostaje morderstwem, a niewinna istota traci życie, pozostawiając matkę z poczuciem winy i raną. Pojęta na sposób lewicowy „opieka reprodukcyjna” (czy raczej mordercza kontrola narodzin) próbuje każdą tragedię, każde nieszczęście i każdy dylemat rozwiązać w jeden tylko sposób – zabijając dziecko. Ale wraz z „usunięciem ciąży”, nie usuwa się przyczyn ani skutków tych tragicznych sytuacji. 

 

Czas Apostołów Miłości

Nie jest tajemnicą, że w porządku miłosierdzia Pan Bóg nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika. Rozumie ponadto, że człowiek może nie być w pełni świadomy zła, które czyni, ponieważ jego sumienie zostało niewłaściwie ukształtowane, a intelekt zwiedziony przez poważne błędy.

To jest porządek, który stanowi przestrzeń do działania dla ruchu pro-life w epoce post-Roe. I tu słyszymy kolejny zarzut zwolenników aborcji: Zakazujecie aborcji, a kto pomoże kobietom, które „zmusicie” do urodzenia dziecka?

Oczywiście, pytanie to nie jest wolne od przewrotnej retoryki, bo – poza przypadkiem gwałtu – nikt takiej kobiety nie zmuszał do zajścia w ciążę. Poza tym można odpowiedzieć pytaniem na pytanie: A ile domów pomocy dla kobiet w ciąży kryzysowej prowadzi jaśnie oświecona i rzekomo miłująca prawa człowieka lewica? Łatwiej bowiem zabić dziecko, niż pomóc kobiecie przyjąć życie, łatwiej skłamać, że aborcja to tylko „przerwanie ciąży”, niż zaoferować miłość i troskę. Łatwiej skasować jednorazowo za „zabieg” aborcyjny, niż zrobić zrzutkę, by przez pierwsze dwa lata życia dać matce wytchnienie i pomóc jej nie wykoleić się. A właśnie tym wszystkim zajmują się niezliczone organizacje i przychodnie pro-life, natomiast o ich lewicowych odpowiednikach jakoś nie słyszałem…

Niemniej wymieniony wyżej argument również powinniśmy wziąć pod uwagę. W zaledwie półtora tygodnia od ogłoszenia wyroku w sprawie Dobbs vs. Jackson w konserwatywnych stanach zamknięto już prawie 50 „klinik” aborcyjnych. Pytanie o los kobiet, które nadal będą chciały pozbawić życia swoje dzieci pozostaje jak nigdy aktualne.

Zaryzykowałbym nawet tezę, że w miejsce prawie każdej zamkniętej mordowni dzieci nienarodzonych powinna powstać jakaś inicjatywa albo jakieś centrum, gdzie kobiety znajdą pomoc, której nie wykupiłyby w pakiecie w placówkach Planned Parenthood.

Są tego świadomi proliferzy w USA. „Potrzebujemy teraz planu pro-life dla Ameryki post-Roe” – podkreśla senator Marco Rubio z Florydy. Republikanin przedstawił w Kongresie projekt ustawy, w której proponuje politykę prorodzinną obejmującą szerokie zwolnienia podatkowe dla rodzin z dziećmi, również adoptowanymi, zaostrzenie egzekucji alimentów od nieodpowiedzialnych ojców, a nawet finansowanie z publicznych środków centrów pomocy kobietom w niechcianej ciąży.

Ale największa praca jest do wykonania tam, gdzie nie docierają zapisy ustaw, w obszarach, których nie obejmują płatne bezpośrednio czy też z kasy państwa usługi.

„W centrum chrześcijańskich argumentów przeciwko aborcji musi być miłość” – podkreśla popularna amerykańska zakonnica, matka Miriam, komentując nastanie epoki post-Roe. Miłość to słowo bardzo często nadużywane, również – a może nawet szczególnie – w retoryce Kościoła „posoborowego” czy różnych sekt protestanckich.

W świetle dotkliwej nędzy materialnej i moralnej czy w przypadku gwałtu wszelka rada może wydawać się naiwna i trywialna, a nieraz nawet nie na miejscu. Są jednak na świecie ludzie, którzy potrafią w takich sytuacjach okazać wielkie serce i być pocieszeniem dla cierpiących. Są ludzie, którzy mają prawdziwe powołanie do pomocy potrzebującym, a ich największą siłą nie są takie czy inne kompetencje, ale właśnie miłość. Coś, do czego nie może zobowiązać żaden pracodawca, czego nie może zaoferować żaden pakiet medyczny.

Przyszłość ruchu pro-life należy teraz przede wszystkim do tych Apostołów Miłości, którzy nie zadowolą się zadośćuczynieniem sprawiedliwości, ale spożytkują swój czas, swoje pieniądze i swoją miłość na pomaganie zagrożonym kobietom, tak by – jak wyraziła nadzieję konserwatywna gubernator Dakoty Południowej – „aborcja była nie tylko nielegalna, ale nie do pomyślenia”.

Która kobieta zdecydowałaby się zabić własne potomstwo, gdyby była pewna, że przyjdą do niej ludzie, którzy nie zostawią jej w potrzebie, którzy okażą jej troskę, pomogą przetrwać najtrudniejszy okres, a nawet zajmą się jej dzieckiem? Odpowiedź wydaje się oczywista, ale w praktyce – by móc w pełni odeprzeć przytaczane tu argumenty zwolenników aborcji – ruch pro-life musi zwielokrotnić swoje szeregi, tak by żadna kobieta nie mogła powiedzieć, że nie wiedziała o alternatywach dla dzieciobójstwa i że nie mogła z nich skorzystać.

Filip Obara

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij