21 grudnia Konferencja Episkopatu Polski przypomniała, że niedopuszczalne jest wspólne błogosławienie osób, które żyją w związkach opartych o grzechu, takich jak związki homoseksualne czy tzw. nieregularne. Pomimo tego portal „Deon.pl” tekstami Tomasza Terlikowskiego oraz o. Wojciecha Żmudzińskiego zachęca katolików do akceptacji praktyki błogosławienia par jednopłciowych. Krytykom błogosławienia grzesznych par wymienieni autorzy zarzucają „niezrozumienie chrześcijaństwa”, „homofobię”, a wreszcie „nienawiść” i „prześladowanie” Kościoła.
Znieważanie pasterzy
Tomasz Terlikowski poświęcił problemowi błogosławienia par homoseksualnych tekst pt. „Pastuszkowie i «Fiducia supplicans»”. Autor wychodzi w nim od obrażenia pasterzy, którzy oddali pokłon Chrystusowi. Pisze, że pastuszkowie, którzy przyszli do Pana Jezusa, nie byli bynajmniej uroczymi prostaczkami, ale „społecznymi wyrzutkami, marginesem, nieczystymi”. „Jeśli szukać analogii, to dziś byliby to alkoholicy narkomani, prostytutki (także męskie i transpłciowe), drobni złodziejaszkowie, osiedlowa żulerka” – twierdzi.
Czytelnik pozwoli, że zatrzymam się chwilę przy analogii, którą posłużył się Terlikowski. Zestawienie Ewangelicznych pasterzy z prostytutkami i osiedlową żulerką zasługuje, jak sądzę, na pewien komentarz.
Wesprzyj nas już teraz!
Objawienie się Anioła Bożego pasterzom oraz ich przyjście do Chrystusa opisuje św. Łukasz (2, 8-20). Ewangelista dla określenia pasterzy posługuje się tylko jednym rzeczownikiem: greckim οἱ ποιμένες, co znaczy po prostu „pasterze”.
W historii św. Łukasza nie ma nic, co wskazywałoby na nikczemność pasterzy. Jeżeli historycznie rzecz biorąc pasterze bywali niekiedy wyrzutkami społecznymi, Ewangelia to zupełnie pomija; przedstawia ich wyłącznie jako ludzi pracy – ciężkiej, bo przecież „trzymali straż nocną nad swoją trzodą”.
„Pasterz” jest zresztą pięknym biblijnym obrazem. W Ewangelii według św. Jana (10, 11) sam Pan Jezus Chrystus mówi o Sobie: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce”. Zbawiciel określa się tym samym słowem, którego dla opisania pasterzy użył Łukasz. Pan określa się greckim słowem, czyli tym samym, którym posługuje się Łukasz – pasterz. „Ja jestem dobrym ὁ ποιμὴν”, czyli właśnie „pasterzem”. Obraz Chrystusa – Pasterza powraca w Nowym Testamencie jeszcze wielokrotnie.
Pasterstwem zajmowali się też najwięksi w historii świętej, na przykład Mojżesz („Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia”…; Wj 3, 1) oraz Dawid („Przyślij mi twego syna, Dawida, który jest przy owcach…; 1Sm 16, 19). Stary Testament wielokrotnie przedstawia relację między Bogiem a Izraelem przez pryzmat pasterza i owiec, kilkukrotnie nazywając Stwórcę „pasterzem”.
W obrazie pasterzy, można, oczywiście, widzieć żuli, pijaków, narkomanów i prostytutki – kto zabroni Terlikowskiemu takich wyobrażeń? Wydaje się jednak, że zwykły chrześcijanin chętnie dostrzeże w Ewangelii tradycyjny obraz wiary objawianej ludziom prostym, albo zapowiedź nowego ukierunkowania całego Izraela – odtąd pasterze będą prowadzić Izraela, czyli swoje owce, ku Chrystusowi.
Chrześcijaństwo bez nawrócenia?
Terlikowski pisze dalej, że Anioł Boży objawiając się pasterzom nie wzywał ich do nawrócenia ani niczego od nich nie wymagał. „Ani słowa nie znajdziemy w jego przesłaniu o tym, że pasterze powinni natychmiast zmienić swoje życie, że powinni porzucić złe nawyki, że czas się ogarnąć, a jak już to zrobią, to wówczas będą mogli spotkać się z Panem” – twierdzi. Skąd Terlikowski wie, że historyczni pasterze, którzy zgodnie ze świadectwem Ewangelii przybyli do Chrystusa rzeczywiście byli takimi grzesznikami? To oczywiście ponownie czysta imaginacja. Jest autorowi potrzebna, żeby dokonać przeskoku do Fiducia supplicans i przekonać czytelnika: skoro sam Anioł Boga mówił do zatwardziałych grzeszników, ale nie chciał wcale ich nawracać, to tak samo dzisiaj mamy mówić do homoseksualistów żyjących w związkach – mamy pokazywać im Jezusa, ale niczego od nich nie wymagać. Terlikowski buduje zatem całkowicie fałszywą, opartą na własnej wyobraźni narrację, by wyciągać z niej wnioski duszpasterskie.
Według Terlikowskiego ci, którzy sprzeciwiają się błogosławieniu par homoseksualnych cechują się, po pierwsze, „brakiem zrozumienia” tego, czym jest chrześcijaństwo, a po drugie – „homofobią”. „Brakiem zrozumienia”, bo chrześcijaństwo byłoby w imaginacji Terlikowskiego propozycją ukazywania Jezusa bez wzywania do nawrócenia. „Homofobią”, bo, jak pisze Terlikowski, w przypadku homoseksualistów wzywamy do czystości, a na przykład w przypadku biznesmenów nie wzywamy ich do godziwego płacenia pracownikom zanim ci biznesmeni wejdą do jakiegoś duszpasterstwa. O tym, gdzie leży prawdziwy „brak zrozumienia”, już pisałem. W sprawie „homofobii” sprawa jest dość prosta: otóż Terlikowski posługuje się kolejną manipulacją intelektualną, sugerując, że skoro Kościół traktuje (rzekomo) pobłażliwie na przykład biznesmenów, to tak samo powinien traktować również sodomitów, a jeżeli jest inaczej – mamy do czynienia z problemem „homofobii”. Właściwe byłoby raczej sformułowanie odwrotnego postulatu: Kościół zawsze powinien wzywać do nawrócenia i poprawiać się w duszpasterstwie tam, gdzie robi to zbyt słabo. Czynienie normy z błędu czy niedoskonałości to, zdaje się, mało praktyczna rada.
Perwersja ojca Żmudzińskiego
Jezuita o. Wojciech Żmudziński z krytyków Fiducia supplicans robi tymczasem „największych wrogów ludu Bożego” i prześladowców Kościoła. Portal Deon.pl opublikował kazanie, jakie ów jezuita wygłosił 26 grudnia. „Dzisiaj rzadziej zdarza się, że osoby wierzące obrzucają drugiego człowieka kamieniami, ale już częściej zdarza się, że obrzucają go inwektywami, grożą mu, zaciskają pięści, szczękają zębami, a przy tym głośno wołają, że bronią prawdziwej wiary, prawdy i dobrych obyczajów” – stwierdził. „Szczepan nie chciał nawracać wyznawców Mojżesza na chrześcijaństwo. On jedynie chciał, aby wyznawcy wiary mojżeszowej przyjęli Chrystusa. Niczego nie chciał im odbierać. Chciał im dać. Chciał im dać nadzieję na prawdziwe zbawienie. Ale to było zbyt postępowe. Dlatego zginął. Nie zginął z rąk ateistów czy pogan. Zginął z rąk najpobożniejszych, z rąk wiernym tradycji przodków. Zginął z rąk konserwatystów” – powiedział w kazaniu jezuita. Następnie zestawił tych, którzy sprzeciwiają się błogosławieniu związków homoseksualnych z tymi, którzy chcą błogosławić „czołgi i armaty”. Zacytował wreszcie z Ewangelii św. Jana (16, 2-3): „Nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie”.
W narracji jezuity krytycy błogosławienia związków homoseksualnych stają się zatem nie tylko prześladowcami Kościoła; zostają wręcz ludźmi, którzy nie znają samego Chrystusa. Perwersja o. Żmudzińskiego sięga szczytów: katolicy, którzy nie chcą, aby w świat szło przesłanie o „błogosławieniu” ciężkiego grzechu sodomii zostają utożsamieni z przeciwnikami Boga, który ten grzech potępia – a ludzie, którzy wprowadzają progejowskie praktyki są właśnie prawdziwymi naśladowcami Chrystusa.
Mówią, że kto czyta, nie błądzi. To często prawda, ale powiedzenie nie dotyczy, niestety, czytelników portalu „Deon.pl”. W tym wypadku lektura prowadzi właśnie na manowce.
Paweł Chmielewski