Po 11 latach wojny z terroryzmem w Afganistanie i Iraku, która kosztowała już prawie 1,5 miliarda dolarów i w której życie straciło setki tysięcy osób, Zachód otrzymał bolesną nauczkę – pisze magazyn „The Economist”. Przywódcy wojskowi i politycy przekonali się, że nawet najlepiej przygotowana interwencja zagraniczna w celu dopomożenia niewdzięcznej, lokalnej ludności, wiąże się z wciągnięciem własnych armii w niekończącą się wojnę z niewidzialnym wrogiem. Mimo to, zdaniem magazynu, w Mali interwencja Zachodu jest konieczna i ma ogromne szanse powodzenia.
Echa Afganistanu odezwały się głośno na początku tego miesiąca, gdy siły francuskie zdecydowały się na walkę z islamistami na Saharze, w Mali. I słychać je było ponownie kilka dni później, gdy grupa dżihadystów zamordowała dziesiątki przetrzymywanych cudzoziemców w rafinerii w sąsiedniej Algierii.
Wesprzyj nas już teraz!
„The Economist” zauważa, że globalna walka z terroryzmem właśnie przeniosła się do Afryki. Jednak nie można w niej zastosować rozwiązań z wojny w Iraku, czy Afganistanie. Każda wojna jest inna. Zważywszy na łuk niestabilności, rozciągający się od Somalii i Sudanu na wschodzie przez Czad do Mali na zachodzie, nie można sądzić, że jest to kolejny Irak czy Afganistan.
Sytuacja w Afryce jest inna. Magazyn, mimo złych doświadczeń z poprzednich wojen z islamistami, z optymizmem patrzy na interwencję Zachodu w Mali. „The Economist” przypomina, że konflikt w afrykańskim państwie ma charakter lokalny. Od niepamiętnych czasów, na Saharze panowało bezprawie i przemoc. W okolicach pustyni i terenu, który rozciąga się na wschód aż do Somalii w ostatnich latach anarchia jeszcze się pogłębiła. Poniekąd, z powodu upadku reżimu Muammara Kadafiego w Libii pod koniec 2011. Na Saharę zbiegli żołnierze armii libijskiej. Branie zakładników, żądanie pieniężnych okupów, przemyt, handel narkotykami i rozboje sprzyjały umocnieniu pozycji liderów lokalnych gangów. Niektóre z nich wykorzystując hasła islamskie zdestabilizowały do reszty sytuację w regionie, mordując miejscową ludność.
W północnej Nigerii w siłę urosła islamska organizacja Boko Haram, która rekrutuje w swoje szeregi niewykształconą, bezrobotną i zepsutą młodzież muzułmańską. Bezpardonowo morduje ona chrześcijan, porywa dzieci i gwałci kobiety.
W Mali dżihadyści przejęli ziemie koczowniczego plemienia Tuareg w północnej części kraju, od dawna zabiegającego o utworzenie własnego państwa. Islamiści w Etiopii i Kenii cynicznie wykorzystali dawne nieporozumienia między ludnością muzułmańską a chrześcijanami do zaostrzenia konfliktu, mimo że przez lata obie grupy zamieszkiwały obok siebie we względnym spokoju.
Dżihadyści z Afryki Północnej szukają inspiracji i kierunku działania. Mają ambicję stać się dżihadystami globalnymi, jak Al-Kaida. Niektóre grupy są sponsorowane przez Arabię Saudyjską i inne państwa Zatoki Perskiej bogatej w ropę.
Wszystkie grupy islamistów łączy wrogość wobec Zachodu i ich sojuszników. Do Afryki przenoszą się bojownicy Al-Kaidy, osaczonej na pograniczu Afganistanu i Pakistanu oraz w Jemenie i Somalii. Globalny dżihad radykalizuje młodych muzułmanów. Słabo wyszkolone służby bezpieczeństwa w krajach afrykańskich nie są w stanie poradzić sobie z nimi. Konflikt wszczynany w jednym kraju niesie ze sobą potencjalne zagrożenie rozprzestrzenienia się na sąsiednie państwa. Stąd istnieje obawa, że przez lata radykalne i uzbrojone rzesze islamistów mogą narobić poważnych szkód w tej części świata.
„The Economist” przypomina, że to co dzieje się w Mali i w ogóle na Saharze oraz w całym regionie ma istotne znaczenie dla biznesu. Region jest dużym producentem ropy naftowej i gazu. Wyłączenie firm zagranicznych ze znacznych obszarów Afryki Północnej przyniesie poważne straty państwom zachodnim. Z tego m.in. powodu François Hollande zdecydował się wysłać wojska do Mali, by chroniły one ponad 6 tys. obywateli francuskich, zamieszkujących ten kraj. Państwa zachodnie – nie bez powodu – obawiają się nasilenia ataków terrorystycznych dżihady stów północnoafrykańskich.
Magazyn znajduje jeszcze inne uzasadnienie dla interwencji zachodniej w Mali: może ona zmniejszyć nędzę milionów mieszkańców tego kraju. Podaje przykład interwencji francuskich spadochroniarzy, którzy pomogli zakończyć wojnę domową na Wybrzeżu Kości Słoniowej w 2011 roku i interwencję Brytyjczyków w Sierra Leone w 2000 roku. Gazeta krytykuje opieszałość Amerykanów. Uważa, że nie angażują się w akcję w wystarczającym stopniu.
Źródło: The Economist, AS.