1 stycznia 2025

To będzie trudny rok. Czy stać nas, Polaków, na obronę wiary?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Rok 2025 przyniesie Kościołowi katolickiemu kolejne zmiany. Wszystko za sprawą nakazu implementowania synodalności, jaki wydał papież Franciszek. Najważniejsze są jednak prace watykańskich komisji, które przygotowują gruntowną reformę Kościoła. Polska musi wziąć się do walki o prawdę wiary.

W Kościele katolickim od 2013 roku trwa nieustanny ferment. Wszystko zaczęło się wraz z deklaracją rezygnacyjną Benedykta XVI, a po konklawe w marcu tamtego roku było już tylko „ciekawiej”. W ciągu najbliższych dwunastu miesięcy również nie będziemy się nudzić – i to bynajmniej nie za sprawą Roku Świętego. Owszem, znaczna część wiernych zajmie organizowaniem pielgrzymek do Rzymu i odwiedzaniem czterech rzymskich bazylik papieskich; na omawianiu związanych z tym inicjatyw skupi się też najpewniej większa część uwagi katolickich mediów. Jeżeli interesuje nas przyszłość katolicyzmu powinniśmy skoncentrować się – niestety – na czymś zupełnie innym, a mianowicie na postępach procesu synodalnego.

Rewolucja komitetów

Wesprzyj nas już teraz!

Opublikowany 26 października „Dokument Finalny” Synodu o Synodalności zawiera szereg wskazań co do tego, jak budować synodalność na różnych płaszczyznach życia kościelnego. Wskazania te nie są wprawdzie zbyt konkretne, ale wyznaczają dość jasno ogólny kierunek: większa partycypacja świeckich i decentralizacja sposobu rozumienia doktryny i moralności. W związku z tym można spodziewać się najrozmaitszych inicjatyw lokalnych nakierowanych na „usynodalnianie” Kościoła. W Niemczech, na przykład, po ogłoszeniu dokumentu pełną parą ruszyły prace Komitetu Synodalnego, który stawia sobie za cel szczegółowe opracowanie norm decydujących o sposobie rządzenia Kościołem w tym kraju. W Polsce biskupi są zainteresowani rozbudową sieci szkół świeckich katechistów oraz ożywianiem funkcjonowania rad diecezjalnych i parafialnych. W Austrii ruszyła specjalna jednostka akademicka do opracowania synodalności, która stawia sobie za zadanie wypracowania „europejskiego modelu” Kościoła synodalnego. W jednej z diecezji Belgii w modlitwie eucharystycznej zaczęto wymieniać imię kobiety, która jako „delegat” zastępuje biskupa pomocniczego. W innych regionach świata synodaliści również nie próżnują: wypowiedzi kardynałów z obu Ameryk czy Afryki Północnej wskazują, że zamierzają wykorzystywać impet synodalny do tego, by przeprowadzać różne progresywne zmiany, na przykład w kwestii udzielania Komunii świętej rozwodnikom (o tym mówił Jean-Paul Vesco z Algierii), symulowania udzielania święceń diakonatu kobietom (Ulrich Steiner z Brazylii) czy zwalczania tradycyjnej pobożności eucharystycznej (Blase Cupich z USA). Te wszystkie rzeczy, choć same w sobie bardzo ważne, to zarazem tylko drobiazgi w obliczu tego, co Rzym dopiero szykuje.

Rewolucja jest przygotowywana przez specjalne watykańskie komitety. W październiku 2023 papież powołał do życia dwie pierwsze komisje synodalne, które trudzą się nad opracowaniem reformy. W lutym dołączył do nich dziesięć kolejnych. Sesja synodalna z października 2024 wezwała do utworzenia jeszcze kilku. Komitety pracują poza wszelkim radarem kardynałów, biskupów i zwykłych wiernych. Mają papieski mandat – i to musi Kościołowi wystarczyć. Prawdopodobnie usłyszymy w przyszłości, że zmiany proponowane przez te komitety wynikają z „uważnego wsłuchiwania się w głos Ludu Bożego”. Trzeba będzie wtedy pamiętać, że to nieprawda – bo jedyny głos, jakiego słuchają stworzone przez papieża komisje, to głosy: Jorge Mario Bergoglia, kilku wpływowych kurialistów oraz oczywiście ich własny.

Czy stać nas na walkę o prawdę?

Zgodnie z zapowiedziami papieża wyrażonymi w jego „Nocie” dołączonej do „Dokumentu Finalnego” Synodu o Synodalności naczelnym zadaniem komitetów ma być opracowanie szczegółowych ram dla Kościoła zdecentralizowanego, w tym w prawie kanonicznym. W związku z tym, zdawałoby się, istnieje pilna potrzeba opracowania polskiej odpowiedzi na te plany. Piszę: zdawałoby się, bo trudno mówić o rzeczywistej potrzebie w sytuacji, w której prawie nikogo to nie interesuje. O tym, że Kościół katolicki zmierza drogą decentralizacji piszemy w PCh24.pl od lat. Nasz portal jest czytany przez teologów, księży, ba, nawet przez biskupów.

Panuje jednak powszechne przekonanie, że – mimo wszystko – nie ma sensu się tym zajmować, tak, jakby synodalna rewolucja w ogóle nas nie dotyczyła, bo ostatecznie i tak będzie trzeba przyjąć to, co przyjdzie z Rzymu. Problem w tym, że zmiany, choć są dekretowane przez Rzym, zostają wcześniej opracowane w innych miejscach – przede wszystkim w takich krajach jak Niemcy, Belgia, Austria, Szwajcaria i Brazylia; dzieje się tak ze względu na osobiste otoczenie papieża i charakter środowiska, które go popiera. Nie oznacza to jednak, że Polska jest odgórnie skazana na rolę podporządkowaną. Przydałoby się trochę więcej wiary w naszą sprawczość w Kościele. Nie trzeba sięgać aż do Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji; również w bliższej historii wielokrotnie udawało się  Polakom odgrywać istotną rolę w Kościele powszechnym. Potrzebna jest jednak wola i starania. Kompletne désintéressement panujące w naszym kraju wokół procesu synodalnego jest nie tylko niezrozumiałe, ale również niegodne wielkiej historii polskiego katolicyzmu. Nie dziwię się, że sprawami synodalnymi niewiele interesuje się Kościół na Litwie, Słowacji albo w Rumunii. Polska ma jednak zupełnie inną wagę. Ma – albo miała, bo dziś, przez milczenie, dobrowolnie ją wytraca.

Naszego głosu w ogóle nie słychać. Starał się to zmieniać były przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki, włączając się w kluczową dla przyszłości Kościoła dyskusję w Niemczech, kontaktując się z biskupami z innych krajów, między innymi z kardynałem Dominikiem Duką z Czech. Starania jednego człowieka, nawet jeżeli znaczące, to jednak za mało w konfrontacji ze skalą problemów. Kiedy zresztą abp Gądecki odszedł z funkcji w Episkopacie, nikt nie zastąpił go w roli polskiego głosu w przestrzeni międzynarodowej. Na najważniejsze tematy dyskutowane dziś w Kościele po prostu nie zwracamy uwagi. Nie zajmują się nimi biskupi, chyba, że w rozmowie z jakimś dziennikarzem padnie pytanie o procesy synodalne – wtedy, nie ma rady, trzeba coś powiedzieć; zwykle jednak odpowiedź ogranicza się do urzędowego optymizmu i powtarzania watykańskich sloganów.

Nie ma tymczasem żadnej konieczności ich powtarzania. Watykan nie jest właścicielem Kościoła w Polsce, a tym mniej jest nim Sekretariat Synodu kierowany przez kardynałów z Malty i Luksemburga. Stać nas, Polaków, na to, by mieć własną ocenę takich skrajnie niekatolickich absurdów jak błogosławienie związków jednopłciowych czy dopuszczanie do Komunii świętej protestantów; stać nas na wypracowanie rzetelnej teologicznej odpowiedzi na pytania o kapłaństwo kobiet albo wyświęcanie żonatych. Niestety, dyskusje na te tematy nie toczą się nawet w tych mediach katolickich, które są niezależne od pieniędzy kurialnych – trochę tak, jakby nawet progresiści w ogóle nie byli zainteresowani przyszłością Kościoła w Polsce! Z ich perspektywy taktyka jest może słuszna: inercja spowoduje konieczność przyjęcia obcych wzorców…

Przyobleczmy zbroję wiary

Polska polityka w 2025 roku będzie bardzo wroga Kościołowi. Minister edukacji Barbara Nowacka wypowiedziała katolicyzmowi wojnę: usuwa ze szkół lekcje religii, nie chce na poważnie negocjować z biskupami. Wiarę w Chrystusa próbuje zastąpić wiarą w rewolucję seksualną i dekretuje wprowadzenie tzw. edukacji zdrowotnej. Rząd planuje też wprowadzić związki partnerskie, ułatwić swobodę zabijania dzieci nienarodzonych, być może postara się jeszcze o inne zmiany w tym duchu – jeżeli kandydat KO wygra wybory prezydenckie, rewolucja zostanie z łatwością przeprowadzona. W tej sytuacji katolicy będą mieli pełne ręce roboty, stając przed koniecznością głębokiego zaangażowania się w życie polityczne. Dotyczy to zarówno biskupów oraz księży jak i świeckich. Mam pewną nadzieję, że brutalna konfrontacja z liberalną polityką doprowadzi do ożywienia polskiego katolicyzmu. Dotąd względnie łatwo było spać: państwo stworzyło Kościołowi cieplarniane warunki i nawet jeżeli niekiedy się pogarszały, w sumie nie było specjalnie o co się bić. W takim klimacie gnuśności łatwo o utratę mięśni – dotyczy to, podkreślam, wszystkich.

Nadszedł teraz czas przywdziania zbroi. Pierwszy rok rządów KO pokazał, że idzie to dość opornie; bo zbroja ciasna, a i na konia wsiąść trudno. Mam jednak nadzieję, że z biegiem czasu – i to raczej szybciej niż później – ciężka konieczność wymusi na nas wszystkich utwardzenie postawy. Walcząc o własną tożsamość z wrogim rządem możemy na tyle przywyknąć do rozdawania ciosów, że nabierzemy odwagi również do zmagań wewnątrzkościelnych.

Te zmagania są przecież najważniejsze. Jeżeli udałoby się nawet odsunąć wszystkie złe ustawy Tuska na bok, to jaki będzie z tego pożytek, jeżeli katolicyzm w Polsce zwietrzeje i utraci swój ewangeliczny zapach pod wpływem liberalnego, lewicowego ducha niby synodalnego? Tymczasem, odwrotnie, niechby nawet rząd przeforsował antykatolicką politykę; wiedząc, w co wierzymy i mając siły do obrony tej wiary – nie będziemy przegrani. Tego dynamizmu życzę sobie i wszystkim Czytelnikom.

Daj nam, Boże, przepasać biodra prawdą i przyoblec pancerz, którym jest sprawiedliwość.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij