16 lipca 2013

To było ludobójstwo!

„Oni nas prześladowali i mordowali tylko ze względu na to, że byliśmy Polakami! To zdecydowanie było ludobójstwo.” – opowiada w rozmowie z portalem PCh24.pl Stanisław Dębiec, 84 – letni Kresowianin, naoczny świadek tragicznych prześladowań Polaków na Wschodzie.

 

Urodził się Pan w 1929r. w dawnym woj. tarnopolskim. Przeżył Pan mnóstwo ciężkich chwil. Przez wiele miesięcy był Pan świadkiem prześladowań ze strony OUN i UPA. Nierzadko musiał Pan uciekać i kryć się, aby ocalić swe zdrowie i życie. Proszę powiedzieć, jak wyglądały pierwsze prześladowania ze strony ukraińskich nacjonalistów?

Wesprzyj nas już teraz!

Na samym początku lipca 1943r. coraz częściej słyszeliśmy o atakach ze strony banderowców, którzy zastraszają, prześladują i mordują Polaków na Wołyniu. W naszej wsi było wtedy jeszcze całkiem spokojnie, chociaż coraz częściej można było spotkać zorganizowane bandy UPA, które chodziły po wsi, wybijały szyby i podpalały domy. Często też biły ich mieszkańców. Wszystko to działo się pod osłoną nocy. Gdy nastawał dzień mogliśmy podejrzewać, kto w nocy wybił nam szyby w oknach, czy zniszczył gospodarstwo. Jednak w ciągu dnia nasze relacje z Ukraińcami wyglądały poprawnie. Nie przyznawali się, że to oni grasują w nocy po okolicy i chcą wypędzić wszystkich Polaków. Te nocne animozje trwały aż do zimy 1943r. Boże Narodzenie spędziliśmy jeszcze spokojnie, ale już kilka dni po Świętach zwolennicy Bandery coraz bardziej dawali się nam we znaki. Zaczęli grasować po okolicy, już nie tylko w nocy, ale również i w dzień. Gdy sytuacja się pogarszała musieliśmy schronić się w kościele. Przez trzy miesiące mieszkaliśmy na poddaszu świątyni. Nie opuszczał nas w tym czasie nasz ksiądz proboszcz, który zawsze służył duchową pomocą. Zresztą on również mieszkał w tym kościele. To było jedyne bezpieczne miejsce. Przynajmniej tak nam się wówczas wydawało. Banderowcy nie tylko zabijali Polaków, ale również niszczyli gospodarstwa, prześladowali ludzi i zastraszali ich. Niszczyli również polskie książki. Jeden z moich znajomych miał bogata biblioteczkę, pełną patriotycznych książek. Pewnego razu banderowcy wkroczyli do jego domu, zabrali większość tych książek i bez wszelkich oporów spalili je.

 

Jak to się stało, że Polacy musieli tyle wycierpieć ze strony Ukraińców? Czy nikt nie był w stanie zaprowadzić porządku na Wołyniu?

Po przyjściu frontu radzieckiego i odparciu Niemców zaczęły tworzyć się polskie oddziały, które były włączane do nowopowstałych armii, choćby pod dowództwem generała Andersa. Wtedy wielu moich starszych kolegów chciało jechać na Wołyń, aby zagwarantować bezbronnym Polakom ochronę. Dużo słyszeliśmy o strasznych mordach i prześladowaniach. Mieliśmy nadzieję, że radzieccy oficerowie wesprą nas i pozwolą wyjechać na Wołyń, aby zaprowadzić tam porządek. Niestety powiedzieli nam, że z racji tego, iż nie byliśmy armią z prawdziwego zdarzenia nie pozwalają nam na to. Obiecali natomiast, że sami będą pilnować ładu i krzywda Polakom już dziać się nie będzie. Następne miesiące upłynęły w miarę spokojnie, gdyż banderowców faktycznie ścigali radzieccy żołnierze. Myślę, że tylko dlatego, iż sami obawiali się o siebie. Banderowcy byli bardzo dobrze przygotowani  i wyposażeni. Oprócz broni palnej stosowali różne narzędzia, które można było znaleźć w wiejskim gospodarstwie, takie jak siekiery czy widły.

 

Proszę opowiedzieć więcej o atakach ukraińskich nacjonalistów, które miały miejsce w Pana rodzinnych stronach.

Kolejne wielkie prześladowania rozpoczęły się w październiku 1944r. Pamiętam, jak jeden z moich starszych kolegów, który mieszkał w sąsiedztwie, przyjechał na przepustkę, aby ochrzcić swoje nowonarodzone dziecko. Gdy szedł przez wieś, został zaatakowany przez banderowców, którzy nakazali mu zabrać jeden ze stojących wozów i jechać do kolejnej miejscowości. Tam Ukraińcy związali czteroosobową rodzinę oraz dwójkę staruszków, których nazwisko pamiętam do dzisiaj – Kalwary. Następnie wywieźli ich pod las i brutalnie zamordowali. Mój kolega, który jechał wozem uszedł z życiem, ale nakazano mu bezwzględne milczenie. Tak się bał, że po raz pierwszy opowiedział tę historię dopiero w latach 60 – tych, gdy spotkaliśmy się we Wrocławiu. Represje nie ustawały. Kto mógł, wyjeżdżał ze wsi lub budował schronienia. Mój wujek, Leopold Szajna,zaproponował mi, abyśmy wyjechali do Husiatyna, gdyż tam było bezpieczniej.

 

Pomogła nam w tym rodzina. Pamiętam, że wyjechaliśmy dokładnie 19 grudnia. Już nigdy nie powróciłem do mojego rodzinnego Sidorowa. Została w nim moja mama, która ukrywała się wraz ze swoją siostrą. Bardzo bałem się o swoje życie, a jednocześnie martwiłem się o swoją matkę. Doskonale wiedzieliśmy, co wydarzyło się na Wołyniu. Znajomi opowiadali o brutalnych mordach dokonanych na członkach ich rodzin. Pamiętam również naszego parafialnego organistę, który ledwo uszedł z życiem. Został zaatakowany przez ukraińską milicję. Zaprowadzili go na komisariat i prawdopodobnie planowali go zamordować. Na szczęście w porę zorientował się i uciekł. Szczęśliwie w pobliżu mieszkał mój wujek, o którym już wcześniej wspominałem i pomógł organiście, który ukrył się za snopami siana. Po chwili przybiegli milicjanci, ale na szczęście nie odkryli gdzie schował się ów człowiek. Po wojnie, już w nowej Polsce, ten nasz znajomy organista odnalazł mojego wujka i odwdzięczył się. Był przekonany, że wujek uratował mu wtedy życie. Niestety tragicznych sytuacji było dużo więcej. Pewnego razu we wsi odbywało się wesele. Po pewnym czasie nadjechali banderowcy i postraszyli wszystkich gości weselnych. Zabawa natychmiast ustała. Wówczas nikogo jeszcze nie zabili, ale na drodze napotkali rodzinę Pana Młodego, która niestety już nie dotarła na kolejną część uroczystości. Zostali zaprowadzeni do lasu i tam dokonano egzekucji.

 

Czy ktoś z Pana rodziny lub najbliższych przyjaciół został zamordowany przez ukraińskich nacjonalistów?

Na całe szczęście w mojej rodzinie nikt nie zginął z rąk banderowców, jednak co najmniej kilku moich kolegów zostało brutalnie zamordowanych, podobnie jak wielu moich sąsiadów i mieszkańców okolic, których znałem z widzenia. Jeden z moich kolegów, niewiele starszy ode mnie, któregoś razu wrócił do domu z pobliskiego miasteczka, zwanego rejonem i zastał na swym podwórku banderowców, którzy wyciągnęli z domu jego ojca. Nakazali mu pójść za nimi. Na skraju wsi zamordowali ich obu. Mało zabrakło, aby banderowcy zabili również mojego wujka i ciocię. Pewnego razu bardzo ich pobili, ale na całe szczęście zostawili ich w kałuży krwi darując im życie. Pamiętam również tę tragiczną chwilę, gdy znaleźliśmy w swojej piwnicy ciało zamordowanej przez UPA kobiety. Prawdopodobnie zabili ją w nocy, a zwłoki chcieli ukryć. Okazało się, że była to nasza sąsiadka – Zosia Jankowska. W podobnym czasie ledwo uszła z życiem moja kuzynka, która pewnej nocy spała u swojej znajomej. Nad ranem do mieszkania wpadli banderowcy i wyciągnęli tę znajomą kuzynki. Na całe szczęście, ale też nieszczęście jeden z banderowców powiedział, aby zabrać tylko jedną z nich, a drugiej darować życie. Koleżanka kuzynki już nie wróciła do domu. Zamordowali ją obuchem siekiery. Po wielu latach moja kuzynka, wspominała, że została ocalona przez Matkę Bożą, gdyż w chwili najścia zaczęła gorąco się do Niej modlić.

 

Dzięki zdjęciom i przekazom uczestników tragicznych wydarzeń na Kresach, wiemy że banderowcy mordowali w sposób niezwykle brutalny. Bardzo często używali narzędzi używanych na co dzień w gospodarstwach. Czy może Pan to potwierdzić?

Oczywiście. Używano siekier, wideł i noży. Miały też miejsce szokujące zdarzenia, jak święcenie wszystkich narzędzi zbrodni przez prawosławnych kapłanów. Banderowcy mordowali w bestialski sposób. Małymi dziećmi rzucali o ścianę. Ukraińcom nie dość było, że odebrali życie Polakom. Bardzo często bezcześcili również ich ciała, rozcinając je na pół lub odcinając niektóre członki. Słyszałem również o tym, jak kobietę w ciąży zabito i rozkrojono jej brzuch, z którego wyciągnięto nienarodzone dziecię i rzucono nim o ścianę. To było niezwykłe bestialstwo. Jeśli ktoś tego nie widział na własne oczy to mógłby nie uwierzyć, ale to wszystko działo się naprawdę. Oni nas prześladowali i mordowali tylko ze względu na to, że byliśmy Polakami! To zdecydowanie było ludobójstwo.

 

Jak Pan, naoczny świadek wydarzeń na Kresach, przyjął decyzję polskiego Sejmu, który nie zdecydował się nazwać rzezi na Wołyniu mianem „ludobójstwa”, a jedynie „czystką etniczną o znamionach ludobójstwa”?

Czuję się oburzony decyzją polskich parlamentarzystów, którzy ulegli politycznej poprawności i zdecydowali, iż zbrodnia na Wołyniu nie będzie mogła być nazywana ludobójstwem. Na Wschodzie z rąk OUN i UPA zginęło co najmniej 100 tysięcy Polaków. Czyż to nie jest ludobójstwo? Polscy parlamentarzyści jako reprezentanci narodu, powinni czuć się w obowiązku, aby utrwalać pamięć o pomordowanych i zawsze mówić prawdę o polskiej historii. Te straszne chwile zapamiętam do końca swego życia. Politycy tłumaczą się chęcią utrzymania dobrych relacji z Ukrainą, a decyzja o nazwaniu rzezi na Wołyniu „ludobójstwem” rzekomo mogłaby na to wpłynąć negatywnie. Przecież my nie chcemy żyć w nieprzyjaźni z Ukraińcami. Można przebaczyć oprawcom, ale tylko wtedy, gdy przyznają się do swych czynów.

 

 

Rozmawiał Paweł Ozdoba

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij