Już wszyscy zaczęli powoli przyzwyczajać się do tego, że prezydentem USA będzie Donald Trump, ale zwolennicy demokracji kierowanej jeszcze nie składają broni. Oto okazało się, że 20 elektorów uzależniło na kogo będą głosowali 19 grudnia od tego, czy CIA oznajmi, że wybory prezydenckie zostały zmanipulowane przez złego Putina, czy nie.
Jeśli zmanipulowane, to znaczy – jeśli zły ruski czekista Putin ma tak rozbudowaną agenturę w USA, że na rozkaz z Kremla prezydentem może zostać nawet Incitatus, albo jeśli obywatele amerykańscy stali się tak podatni na ruską propagandę, że tańcują tak, jak im Putin zagra, to oni na Donalda Trumpa nie zagłosują. Gdyby jednak CIA uznała, że wybory były autentyczne, to może zagłosują. Warto zwrócić uwagę, że jeśli do tej dwudziestki przyłączyłoby się jeszcze 17 elektorów, to Donald Trump 19 grudnia nie otrzymałby 270 głosów wymaganych do objęcia urzędu prezydenta. Kto wówczas zostałby prezydentem USA? Czyżby nikt? Tego wykluczyć nie można, ale gdyby tak właśnie się stało, a Stany Zjednoczone nadal by istniały, jak gdyby nigdy nic, to byłby to nieomylny znak, że ci wszyscy prezydenci wcale nie są tacy niezastąpieni, że nie tylko słońce wschodzi i zachodzi bez ich pozwolenia, ale w ogóle świat, a nawet państwa mogą istnieć.
Wesprzyj nas już teraz!
Myślę jednak, że do tego nie dojdzie, że CIA nie dopuści do takiego skandalu. Wystarczy, ze na skutek niedyskrecji 20 elektorów świat dowiedział się, że to nie żadni tam „obywatele”, tylko CIA w ostatniej instancji decyduje, kto będzie, a kto nie będzie prezydentem. Zawsze tak podejrzewałem, ale nigdy nie przypuszczałem, że za mojego życia ta spiskowa teoria zostanie tak ostentacyjnie potwierdzona. Co tu dużo mówić; miał rację Aleksander Sołżenicyn twierdząc, że „z władzą radziecką nie będziesz się nudził”. Okazuje się, że nie tylko z radziecką. Z każdą inną też.
Dlaczego jednak zapanowało w USA takie zacietrzewienie, że doszło do aż tak poważnej niedyskrecji? Dlatego, że podczas ostatnich wyborów doszło do konfrontacji demokracji kierowanej z demokracją spontaniczną. Demokracja kierowana polega na tym, że obywatele głosują prawidłowo, to znaczy – zgodnie ze wskazaniami starszych i mądrzejszych, podczas gdy demokracja spontaniczna – że głosują tak, jak chcą. Ideał demokracji kierowanej został zrealizowany w Związku Sowieckim i PRL, a obecnie święci triumfy w Korei Północnej. Najwyraźniej starsi i mądrzejsi w Stanach Zjednoczonych zapatrzyli się na tamte ideały do tego stopnia, że posłuszeństwo obywateli wobec ich sugestii uznali za rodzaj „prawa nabytego”, a może nawet – naturalnego i kiedy okazało się, że znaczna część obywateli amerykańskich hołduje jednak demokracji spontanicznej, starsi i mądrzejsi nie mogli i do dzisiaj nie mogą ochłonąć ze zdumienia na widok tej zuchwałości.
Nie tylko nie mogą ochłonąć, ale próbują dyscyplinować zuchwalców przy pomocy rozmaitych środków dyscyplinujących, na przykład – pozbawiania pracy. Podczas krótkiego pobytu w USA przez Bożym Narodzeniem sam zetknąłem się z co najmniej trzema takimi przypadkami, gdzie jeden obywatel został zwolniony z pracy, bo zaangażował się w kampanię Donalda Trumpa na Florydzie, a dwóch – bo przyznali się, że na Trumpa głosowali. Przypuszczam, że takich przypadków musiało być znacznie więcej, bo starsi i mądrzejsi, a także pozostające pod ich kuratelą niezależne media głównego nurtu oraz celebryci ze zdominowanego przez starszych i mądrzejszych przemysłu rozrywkowego („posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę – kto mnie przyjmie?”) i środowisk opiniotwórczych, rozhuśtali emocjonalnie opinię publiczną, że ludzie skaczą sobie do oczu nie tylko w firmach, ale i w rodzinach. Pokazuje to, że nie można przesadzać z tolerancją wobec syfilitycznych krętków bladych pod pretekstem, że to „istoty żywe”, a może nawet „czujące”. Zgodnie ze staroświeckim obyczajem, syfilityków nie dopuszcza się do prac związanych z przygotowaniem żywności z obawy przez ryzykiem sprowadzenia niebezpieczeństwa powszechnego z postaci pandemii syfilisu. Myślę, że identyczna ostrożność powinna obowiązywać również przy przygotowywaniu strawy duchowej, bo akurat sfotografowałem się na Manhattanie pod wielkim bilboardem, ilustrującym liczbę ofiar w poszczególnych krajach objętych komunistycznym terrorem, który zaczyna się od przekonywania ludzi do naprawiania świata przy pomocy rozmaitych społecznych inżynierii, jakie starsi i mądrzejsi wymyślają średnio po jednej na kolejne pokolenie.
Jeśli tedy Donald Trump mimo wszystko po 20 stycznia obejmie urząd prezydenta USA, to w jakim kierunku poprowadzi to mocarstwo, a co za tym idzie – w jakim kierunku popchnie świat? Myślę, że on sam do końca tego jeszcze nie wie, bo zaraz po 8 listopada armia amerykańska i tutejsze tajne służby zaczęły zapoznawać go z tajnymi projektami, o których istnieniu mógł wcześniej nie mieć zielonego pojęcia. Z tego powodu obraz świata, jaki miał w głowie przed wyborami, może się do 20 stycznia istotnie się zmienić i dlatego uważam, że na stanowcze orzeczenia, iż prezydent Trump będzie robił, to czy tamto, jest jeszcze trochę za wcześnie. Ale chociaż za wcześnie na ocenę całościową, to niektóre elementy wydają się już teraz bardzo prawdopodobne. Przede wszystkim należy serio potraktować zapowiedzi prezydenta-elekta, że będzie starał się przywrócić Ameryce „wielkość”, a przede wszystkim – przemysł. Potwierdza to deklaracja o wystąpieniu USA z Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), bo „korzysta na tym głównie Azja” i doprowadzi do powrotu do Ameryki wytwórczości przeniesionej obecnie do Chin. Swoistym pendant do tych deklaracji było oświadczenie prezydenta-elekta, że nie czuje się związany doktryną „jednych Chin”, na co Pekin od razu zareagował niemal 456 poważnym ostrzeżeniem”. Podobnie serio trzeba chyba potraktować przypomnienie przez Trumpa zasad traktatu waszyngtońskiego o NATO – że każdy członek Paktu powinien wykonywać swoje zobowiązania w zakresie wydatków wojskowych. Ciekawe, że Niemcy zareagowały na to uwagą, że skoro tak, skoro każdy kraj członkowski NATO ma troszczyć się o swoje bezpieczeństwo, to Niemcy powinny mieć broń jądrową. Widać wyraźnie, że nie przepuszczają żadnej okazji, by anulować jakiś kolejny skutek wojny przegranej przez Adolfa Hitlera, a przy okazji uczynić kolejny krok na drodze do „europeizacji Europy”. Osobną sprawą jest Rosja, w związku z którą Donald Trump jest podejrzewany nie tyle może, że jest ruskim agentem, ale – że będzie szedł we wszystkim na rękę złowrogiemu Putinowi. Te oskarżenia nasiliły się zwłaszcza po nominacji na stanowisko sekretarza stanu prezesa Exxon Mobil Rexa Tillersona – że ten robił interesy z Gazpromem. Zapewne robił, ale jeśli na tych interesach nie tracił, tylko zarabiał, to znaczy, że Rosjanie nie zdołali go podejść. Jeśli nie zdołają go podejść również w polityce, to znaczy, że nominacja wcale nie musi oznaczać uległości wobec Putina, tylko przeciwnie – zapowiedź partnerstwa „szorstkiego”. Bo Stany Zjednoczone jako mocarstwo, siłą rzeczy muszą układać się z innymi mocarstwami, które mogą być albo wrogami, albo partnerami. Dlatego polityka prezydenta Trumpa, podobnie zresztą, jak wszystkich innych prezydentów, będzie się odbywała w przestrzeni wyznaczonej przez te linie graniczne.
I na koniec – Trump, a sprawa polska. Warto zwrócić uwagę, że Donald Trump jest pierwszym od czasów Franklina Delano Roosevelta prezydentem, który schylił się po polskie głosy. Może z tego nic nie wyniknąć, co zapowiada, najwyraźniej niechętnie do Trumpa usposobiony, pan red. Krzysztof Kłopotowski, ale niekoniecznie musi tak być. To czy będzie tak, czy inaczej, zależy w znacznym stopniu od zachowania Polonii Amerykańskiej – czy potrafi przekonać prezydenta Trumpa, że warto się z nią liczyć w polityce wewnętrznej, czy też nawet nie podejmie takiej próby. Może to uczynić tylko w ten sposób, że potencjał, jakim niewątpliwie dysponuje, uda się jej przekształcić w zauważalny ciężar gatunkowy w amerykańskiej polityce. Mówiąc wprost – czy uda się jej przekonać polityków amerykańskich, że polskich głosów nie będą dostawali za darmo, podobnie jak za darmo nie dostają głosów żydowskich. Gdyby tak się stało, to Polonia Amerykańska mogłaby oddać Polsce wielkie przysługi, nie uchybiając w niczym obywatelskiej lojalności wobec Stanów Zjednoczonych. Będąc w grudniu w Nowym Jorku i innych miastach, usilnie do tego tutejszych Polaków przekonywałem.
Stanisław Michalkiewicz