Komisja Europejska spieszy się z wprowadzeniem unii bankowej oraz waluty euro w całej Unii Europejskiej, chcąc zdążyć przed kolejnymi potężnymi wstrząsami w strefie euro. Pogarsza się sytuacja w Hiszpanii, a Europejski Bank Centralny ma coraz mniejsze możliwości ingerencji w system finansowy. KE szuka więc możliwości zadłużania całej UE w celu ratowania projektu europejskiego. Odpowiedzią na kryzys jest ściślejsza integracja i euro-podatki. Więcej ekonomicznej władzy w rękach Unii Europejskiej oznacza, że Polacy musieliby zapomnieć o programie Rodzina 500 Plus.
W poniedziałek niemiecki „Frankfurter Allgemeine Zaitung” podał, ze KE chce do roku 2025 wprowadzić wspólną walutę w całej UE. Potem wiceszef KE Valdis Dombrovskis komentował w Brukseli, że to „nieporozumienie”. Faktem jest jednak, że komisarz prowadzi intensywne zabiegi, by w szybkim tempie ustanowić unię bankową. Dombrovskis naciska na państwa członkowskie, by zaakceptowały propozycję KE w sprawie ustanowienia wspólnego systemu gwarancji depozytów.
Wesprzyj nas już teraz!
W poniedziałek rano niemiecki dziennik poinformował, że Komisja Europejska chce do 2025 roku wprowadzić wspólną walutę euro we wszystkich 27 krajach Unii Europejskiej, powołując się na stanowisko Dombrovskisa i Pierre’a Moscoviciego.
– Prawdopodobnie doszło do pewnego nieporozumienia. Omawialiśmy spełnienie warunków unii walutowo-gospodarczej do roku 2025. Pod koniec miesiąca powstanie na ten temat dokument, ale to nie oznacza, że wszystkie państwa UE do tego czasu muszą być w strefie euro – powiedział wiceszef KE na poniedziałkowej konferencji prasowej w Brukseli.
Kilka dni wcześniej, 19 maja, ten sam komisarz mówił, że „osiągnięcie unii bankowej jest naszym priorytetem”. W celu jej realizacji konieczne jest przyjęcie europejskiego systemu gwarancji depozytów. Jest to bowiem trzeci filar unii bankowej i jednolitego mechanizmu nadzoru oraz rozstrzygania sporów.
Przyjęcie tego systemu ma z założenia uchronić europejski system finansowy przed wstrząsami zewnętrznymi. Przeciwni jego wdrożeniu są m.in. Niemcy czy Holendrzy, którym nie uśmiecha się w tej chwili ponoszenie ryzyka z tytułu niedomagań systemu bankowego w niektórych państwach członkowskich.
Prawie dziesięć lat po upadku systemu kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych, co spowodowało globalny kryzys finansowy, europejskie banki wciąż nie są w stanie uporać się z problemami, wynikającymi z udzielenia tzw. złych kredytów.
Szczególnie zła sytuacja istnieje we włoskim systemie bankowym, gdzie jest bardzo wysoki poziom kredytów zagrożonych (NPL). Także Niemcy mają problem z Deutsche Bankiem, który poratowali ostatnio Chińczycy.
Włoski bank Monte Paschi, mający niedobór kapitału w wysokości co najmniej 8,8 mld euro, zwrócił się o pomoc publiczną. Pomoc nie została jeszcze zatwierdzona przez władze europejskie.
Problemy pojawiły się ostatnio w Hiszpanii, której system bankowy otrzymał od Europejskiego Mechanizmu Stabilności 41 miliardów euro. Banco Popular posiada 37 mld euro w „złych kredytach” związanych z bańką spekulacyjną na rynku nieruchomości. 22 maja europejscy decydenci rozmawiali o trudnej sytuacji finansowej Hiszpanii, która mimo znacznej pomocy, wciąż nie może uporać się z problemami.
W ubiegłym tygodniu Marco Buty, Dyrektor Generalny ds. Gospodarczych i Finansowych Komisji Europejskiej, ostrzegał przed bardzo złą sytuacją w niektórych państwach członkowskich. Banki mają nie tylko niską rentowność, ale coraz gorzej radzą sobie z nowymi technologiami finansowymi. Możliwości ingerencji na rynku Europejskiego Banku Centralnego powoli wyczerpują się. UE czeka większe bezrobocie i załamanie systemu finansowego.
Unia bankowa pozwoli na większe zadłużanie całej UE
KE forsuje więc przyspieszenie tworzenia unii bankowej, czyli systemu nadzoru banków oraz ich restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji. Unia bankowa składa się z 3 elementów: jednolitego zbioru przepisów, jednolitego mechanizmu nadzorczego (EBC) oraz jednolitego mechanizmu restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji.
W praktyce oznaczałoby to możliwość dalszego zadłużania wszystkich krajów UE, ponieważ unia przewiduje, że w razie kryzysu w jednym kraju, nie można by było np. wypłacać środków i przenosić ich do innego państwa. Teoretycznie wciąż miały by być gwarantowane depozyty do 100 tys. euro, ale nie można by ich było jednorazowo i natychmiast wycofać z instytucji finansowych. W kontekście szybko postępującej polityki wycofywania gotówki z obiegu – zgodnie z ideą Agendy 2030 – widać wyraźnie z jakim zagrożeniem możemy mieć do czynienia.
Z powodu narastających problemów, ściślejsza Unia zgodnie z ideą Manifestu z Ventotene i wizją euroentuzjastów, jest koniecznością, warunkiem niezbędnym do przetrwania projektu europejskiego w ogóle.
Ciekawa prognoza „The Daily Telegraph”
Jeszcze w roku 2014 brytyjski „The Telegraph” pisał, że do 2020 wszyscy członkowie UE będą musieli przyjąć euro. „Unia polityczna w strefie euro jest egzystencjalną, ekonomiczną koniecznością, a nie jakąś ambicją kilku starszych wizjonerów. To oficjalny cel premiera Włoch, prezydenta Francji, kanclerz Niemiec, obecnych i przyszłych przewodniczących Komisji Europejskiej, przewodniczącego Rady Europejskiej, a także niemal każdej znaczącej postaci politycznej w strefie euro” – można przeczytać w analizie.
Brytyjska gazeta wyjaśniała, iż wspólna waluta nie jest postrzegana jedynie jako cel kulturowy i polityczny, lecz jako „konieczność egzystencjalna, warunek sine qua non dla dobrobytu gospodarczego i odpowiedź na eurosceptycyzm, jaki miał miejsce w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roki”. Dziennik już wtedy zasugerował, że Wielka Brytania powinna opuścić UE.
Gazeta wyjaśniała, że ścisła integracja wynika z konieczności ekonomicznej. „Powody są ekonomiczne” – czytamy. „Jak szeroko dyskutowano o tym w brytyjskiej debacie na temat euro w latach dziewięćdziesiątych i później, aby utworzyć wspólną walutę, potrzebna jest odpowiednia kombinacja integracji handlowej, podobieństwo cykli ekonomicznych, mobilności kapitału i pracy (w celu wyeliminowania „asymetrii” w szokach gospodarczych – to jest wstrząsów gospodarczych, które uderzały w niektóre części strefy euro bardziej niż inne) i transfery fiskalne (aby zrekompensować długoterminową różnicę wyników, które nie są zrównoważone przez mobilność kapitału i pracy)”.
Gazeta wyjaśniła, że aby strefa euro działała w dłuższym horyzoncie, konieczne będą znacznie większe przesunięcia podatkowe między regionami, znaczne zwiększenie opodatkowania obywateli UE, a także przejęcie przez Brukselę kompetencji państw członkowskich w zakresie ustalania, pobierania i zarządzania podatkami.
Unia ma skromny budżet w stosunku do celów, jakie sobie wyznaczyła. Fundusze strukturalne i spójności w owym czasie wyniosły 60 mld euro i większość z nich trafiała do państw spoza strefy euro.
Kraj taki jak Wielka Brytania ma wewnętrzne transfery fiskalne między regionami (np. Londyn – Liverpool) w wysokości około 3 procent PKB. W strefie euro, gdyby chciano osiągnąć taki pułap, konieczne byłoby nie 60, a 300 mld euro.
Jedna więc z opcji dotyczy reformy UE, która pozwoli działać strefie euro bez znacznego zwiększenia budżetu, przewiduje stworzenie scentralizowanego systemu transferów fiskalnych, w którym centralne ministerstwo finansów UE rozdzielałoby fundusze. „The Telegraph” już wtedy obawiał się, że państwa euro byłyby w stanie, nawet w tej sytuacji przetransferować co najwyżej 100 mld euro. A co z resztą środków?
Strefa euro nadal potrzebowałaby strumienia dochodów, aby sfinansować takie transfery. Dlatego przewiduje się wprowadzenie nowych podatków. Na tym nie koniec. KE chce, by nowe podatki były nakładane i pobierane bezpośrednio przez organy podatkowe strefy euro, a nie otrzymywane jako „składki” ze skarbców państw członkowskich.
Dzięki własnemu strumieniowi podatkowemu, strefa euro mogłaby dalej zadłużać się i obsługą tego długu zajmowałaby się Europejski Bank Centralny. Państwa członkowskie nie mogłyby tego długu powiększać na „własną rękę”. Co więcej, straciłyby możliwość kreowania własnej polityki fiskalnej. O programach typu Rodzina 500 Plus Polacy mogliby zapomnieć.
Bruksela obawia się pogłębienia kryzysu w strefie euro i narastania eurosceptycyzmu, „w niektórych przypadkach rasizmu i innych form ekstremizmu politycznego”. Większość polityków popierających integrację europejską uważa, że jeśli nie zostaną wprowadzone odpowiednie mechanizmy gospodarcze i unia polityczna, kryzys w strefie euro pogłębi się, doprowadzając do ostatecznego pogrzebania wspólnej waluty i projektu UE jako całości.
Wymownym sygnałem był eurosceptycyzm widoczny w wyborach do Parlamentu Europejskiego w roku 2014. Już wtedy ustalono, że do roku 2020, a nie nawet do 2025, wszystkie kraje UE powinny należeć do strefy euro. Brytyjski dziennik sugerował w 2014, że Polska przystąpi do strefy euro najpóźniej do 2020.
Źródło: euractiv.com, telegraph.co.uk
Agnieszka Stelmach