O ile od jesieni ubiegłego roku nastroje na rynkach finansowych poprawiły się, gospodarka Zachodu praktycznie się od tego czasu nie zmieniła, informują i zarazem ostrzegają autorzy raportu z prognozami na II kwartał 2012 roku ekonomiści HSBC, międzynarodowej instytucji bankowo-finansowej, cytowani przez dzisiejszą „Rzeczpospolitą”.
„Pojawiające się tu i ówdzie zielone pędy gospodarczej wiosny stwarzają pokusę, aby uwierzyć, że powróciliśmy do normalności. Tej pokusie trzeba się oprzeć”, apelują. Według ekonomistów HSBC, kondycja światowej gospodarki wcale się w ostatnich miesiącach mocno nie zmieniła, choć na rynkach przygnębienie ustąpiło miejsca euforii. Zwłaszcza Zachód wydaje się podążać w ślady Japonii, która przez dwie tak zwane „stracone dekady” zmagała się z gospodarczą stagnacją.
„W ubiegłym roku ekonomiści i inwestorzy też byli optymistami jeśli chodzi o prognozy dla zachodnich gospodarek i rynków finansowych, ale szybko odkryli, że rzeczywistość kuleje. Prognozy zostały obcięte, ryzykowne aktywa przecenione, a obawy przed powrotem recesji powróciły. Banki centralne odkręciły więc kurki z pieniędzmi, co dało rynkom kolejny zastrzyk adrenaliny. Ale przecież w ten sposób gospodarki zostały tylko podpięte do pieniężnej aparatury podtrzymującej życie. W zachodnich, uprzemysłowionych gospodarkach, ten wzorzec powtórzy się także w tym roku” – piszą autorzy raportu.
Wesprzyj nas już teraz!
Stephen King, Karen Ward i Madhur Jha z HBSC wyliczają w raporcie czynniki, które hamują trwałe i wyraźne ożywienie gospodarcze na Zachodzie. Należą do nich na wysoki poziom zadłużenia sektora prywatnego i publicznego, niemoc decyzyjna demokratycznych polityków związana z nieuchronnością wyborów oraz niedomagający nadal sektor bankowy. Ożywieniu nie sprzyjają też wysokie ceny surowców, utrzymujące się na tym poziomie dzięki zapotrzebowaniu gospodarek rozwijających się, gdzie koniunktura jest znacznie lepsza.
Mimo to, bieżące prognozy dla zachodnich gospodarek są nieco bardziej optymistyczne, niż były pod koniec 2011 roku. Dla przykładu, PKB Stanów Zjednoczonych ma w tym roku wzrosnąć o 1,7%, zamiast 1,5%, zaś PKB strefy euro ma się skurczyć o 0,6%, zamiast 1%. Nie jest to wiadomość wszelako suprocentowo optymistyczna dla kraju, który do tej ostatniej zobowiązał się przystąpić – na szczęście bez podania konkretnej daty. Powinna być ona jak najodleglejsza, a najlepiej w ogóle odrzucić ten absurdalny projekt, zresztą niespodziewanym sojusznikiem w tej sprawie okazał się ostatnio… prezes NBP, o czym pisał niedawno na tej stronie Tomasz Tokarski w swoim tekście. A rozwiązaniem kryzysu nie jest ciągłe „dofinansowywanie” pustymi, niewiele wartymi pieniędzmi, tylko najprostsze z możliwych – zaryzykowanie dania ludziom wolności, także gospodarowania. Który jednak rząd upadającej strefy euro zdecyduje się na tak „szaleńczy” pomysł?
Piotr Toboła
Źródło: „Rzeczpospolita”