5 marca 2015

To straszne!!! Przypomnieli, że konkubinat to grzech!

(fot. Fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM)

Autorom kampanii „Konkubinat to grzech” oberwało się od liberalnych mediów i wspierających je tzw. autorytetów. Akcja nie spodobała się jednak także części środowisk katolickich, tym dla których najwidoczniej ważniejsze jest dobre samopoczucie niż troska o zbawienie. Dla nich zdecydowane przypominanie nauczania Kościoła to „straszenie i wrzask”.


Tego, że na kampanię „Konkubinat to grzech” rzucą się różnego autoramentu koryfeusze rewolucji obyczajowej a także zawodowi wrogowie Kościoła, można się było spodziewać. Doniesienia medialne o akcji nie mogły się zatem obyć bez cytowanych z nieskrywaną satysfakcją komentarzy dotyczących kampanii. W obiegu medialnym znalazły się m.in. opinie organizacji skupiających wojujących ateistów oraz przodującego w atakowaniu Kościoła prof. Jana Hartmana, jak również pseudożartobliwe docinki celebrytów, takich jak np. Filip Chajzer. Kampanii poświęcono także materiał wyemitowany w środowych Faktach, przypominający klasyczny „produkcyjniak” ze słusznie minionego okresu: piękni i młodzi żyjący w konkubinacie, mądry dominikanin, ekspert od medialnych produkcji oraz zły ks. Dariusz Oko. Nietrudno zgadnąć, kto jakie poglądy reprezentował.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Na uwagę zasługuje jednak wyraźne podkreślenie, że występujących w materiale młodych ludzi – krytykujących kampanię – określono mianem „wierzących”. Oczywiście nie jest to jedyny krytyczny głos płynący od „wierzących”, nagłośniony przez media. Okazało się bowiem, że akcja nie spodobała się nie tylko występującemu w Faktach ojcu Józefowi Puciłowskiemu OP, ale także części przedstawicieli tzw. katolickich mediów.

 

Bloger Mateusz K. Ochman określił kampanię… „zbrodnią przeciw ewangelizacji”! „Nie ewangelizujmy strachem i agresją, tylko miłością” – wzywa Ochman. Gdzie w tej kampanii bloger dopatrzył się agresji i strachu? Trudno dociec. Politpoprawna nowomowa oczywiście wyklucza mówienie wprost i nazywanie rzeczy po imieniu, ale dlaczego mieli by się nią posługiwać katolicy? Czy „radykalnie” i stanowczo sformułowany Dekalog także wzbudza strach? Argument „ad terrorem” stanowi niemal kanon dla wielu zewnętrznych krytyków Kościoła, co wydaje się tym dziwniejsze, że niezwykle rzadko słyszy się ze strony katolików język konfrontacji, zupełnie porzucony na rzecz „ugodowego” i „dialogicznego” języka, którym wielu duchownych i działaczy katolickich szafuje na granicy absurdu. Tymczasem pójście na ugodę ze światem to pułapka. Nie istnieje bowiem granica, po której przekroczeniu „światowcy” odpuszczają Kościołowi. Chodzi im bowiem, czego „naiwni” katolicy nie chcą zauważać, o Jego zniszczenie.

 

Cytowani przez portal Natemat.pl Mateusz K. Ochman oraz publicysta „Listu” Dawid Gospodarek, są przekonani, że katolicy znają naukę Kościoła dotyczącą życia w konkubinacie. Czy jednak można być tego aż tak pewnym? By udzielić sobie odpowiedzi na to pytanie warto skonstatować dwie kwestie: primo, wszelkie badania pokazują, że znajomość nauki Kościoła nie jest w naszych jakże oświeconych czasach mocną stroną wielu wierzących. Edukacja i formacja religijna niejednego polskiego katolika zakończyła się gdzieś w okolicach Pierwszej Komunii Świętej bądź zaraz po Bierzmowaniu. Łatwo też zauważyć horrendalny poziom infantylizmu w postrzeganiu spraw wiary – co przejawia się choćby w języku, jakim posługują się ludzie dorośli mówiąc o Bogu. Gdzie szukać winowajców tego stanu rzeczy? To osobne zagadnienie. Secundo: na opisany stan świadomości religijnej nakłada się – mówiąc oględnie – stosunkowo rzadkie przedstawianie zasad chrześcijańskiej w „prostych, żołnierskich słowach”. Coraz trudniej natrafić na kazanie oparte na paradygmacie słów Pana Jezusa Chrystusa: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”. Ta ewangeliczna prostota to zresztą jedna z głównych zalet atakowanej kampanii. To między innymi ona sprawia, że akcja ma sens.

 

Kolejnym głosem contra płynącym ze strony katolickiej jest opinia Natalii Białobrzeskej „z projektu tworzącego koszulki z ewangelizacyjnym przesłaniem”. Ją również oburza ponury charakter plakatu ze szczególnym uwzględnieniem pojawiającego się na nim węża oraz słowa „grzech”. Trzeba przyznać rację: bilboard jest mroczny i ponury. Tak jak i skutki grzechu, o którym przypomina. Jak mogłoby być inaczej?

 

Przed „straszeniem i wrzeszczeniem na ludzi” przestrzega także publicysta serwisu Deon.pl Piotr Żyłka. Również i on wydaje się wykazywać szczególny rodzaj nadwrażliwości. Okazuje się, że dla pewnej formacji intelektualno-duchowej każda pozbawiona niuansowania i zanurzenia w landrynkowym sosie fraza ma znamiona „krzyku i strachu”. Znakiem rozpoznawczym wspomnianej formacji stało się powtarzane jak mantra zaklęcie: byle tylko nikogo nie urazić, przecież mamy głosić „Dobrą Nowinę”! Ale czy Dobrą Nowinę da się głosić ludziom znieczulonym przez kulturę, w której są zanurzeni? Czy nie trzeba zacząć od wyrwania ich z somnabulicznego snu mocnym bodźcem, takim jak „szokujące” stwierdzenie na plakacie?

 

Bez wątpienia „wrażliwi” mają dobre intencje. To jednak zdecydowanie za mało. Rugowanie z własnej świadomości co „mocniejszych” fragmentów Magisterium i lukrowana dialogiczność to ślepy zaułek. Przekonuje się o tym boleśnie Kościół w wielu krajach Europy Zachodniej. Redukowanie Mistycznego Ciała Chrystusa do instytucji charytatywno-pomocowej, która o wszystkim, także o grzechu, mówi „fajnie” i tak, by nikogo nie zranić, kończy się pustoszeniem świątyń, które później stają się obiektem ataków rozmaitych barbarzyńców. Postulat „atrakcyjności” Kościoła dla człowieka – podkreślany tak często przez katolików „otwartych” – to droga donikąd.

 

 

Łukasz Karpiel


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij