11 kwietnia 2024

Tomasz A. Żak: Dzień międzynarodówki teatralnej

(Oprac. GS/PCh24.pl)

W kwestii teatralnego orędzia – ja marzę o tym,

by teatr wreszcie przestał być narzędziem lewicowej ideologii.

Ania Rakowska, aktorka

Wesprzyj nas już teraz!

Być może moje dzisiejsze pisanie usatysfakcjonuje tych, którzy pytają, dlaczego przestałem mówić i pisać o teatrze. Ja faktycznie przestałem się zajmować teatrem, ale tym, który jest koncesjonowany przez marksistowską antykulturę, natomiast teatr kultywujący w treści, jak i w formie artystyczne dążenie do piękna, dobra i prawdy interesuje mnie bardzo i niezmiennie. Nie tak dawny Międzynarodowy Dzień Teatru i towarzyszące mu tzw. orędzia, sprowokowały mnie jednak do jeszcze jednej analizy tego, co płynie rynsztokiem.

Pewnie już o tym mówiłem, że nurzanie się w coraz bardziej śmierdzącym szambie, ani nie jest przyjemne dla zmysłów, ani za grosz kreatywne dla umysłu. Sceny publiczne w Polsce (łącznie z narodowymi) najpierw zamieniono w teatrzyki bulwarowe, a potem w miejsca, gdzie lokuje się produkty narzucanego nam bezalternatywnego światopoglądu. W tym procederze wciąż jest wykorzystywany autorytet sztuki wyższej wypracowany przez poprzednie pokolenia. A nauczyciele wciąż za nobilitujące uważają „doprowadzanie” uczniów na przedstawienia, co odbywa się w ramach obowiązkowych godzin szkolnych. Bardzo to podobne do zabijających wiarę zmian posoborowych w Kościele katolickim, co jest jak najbardziej uprawnionym porównaniem, gdyż i tu, i tu mamy do czynienia z operacją na człowieczej duchowości.  

Grzeszne życie, co oczywiste, otwiera ludzi na coraz większe zło. Fałszywy przekaz zmienia nadawcę – tak powstają fałszywe elity. Co w alkowie oraz dyrektywach i konspektach programowych, to  w głowie, co w głowie, to na języku (swoją ścieżką twarz też się zmienia). Popatrzmy więc, jak to wygląda w owych teatralnych orędziach, które – jakby nie było – są wykładnią współczesnej „sztuki scenicznej”.

Komintern obowiązkowo za pokojem

Patronem światowego orędzia teatralnego jest Międzynarodowy Instytut Teatralny (ITI) z siedzibą w Paryżu. Na autora tegorocznego expose wybrano norweskiego postdramaturga, Jon’a Fosse’a, rok wcześniej laureata nagrody wciąż sygnującej się nazwiskiem wynalazcy dynamitu. Przesłanie człowieka, którego „wielkość” ma polegać na posługiwaniu się językiem „nynorsk” oszałamia swą prostotą (to eufemizm). Zaczyna on od tego, że w jednym zdaniu sam sobie zaprzecza: „Każdy człowiek jest niepowtarzalny, a jednocześnie taki sam jak wszyscy inni ludzie”. Potem jest już tylko gorzej, bo każde stwierdzenie wygląda jak żywcem wyjęte z kołonotatnika jakiegoś komsomolca, a dodatkowo jest „dowyjaśnione” poprawnościową mantrą. Bo jeżeli mamy być „różni”, to jednocześnie „sobie równi”. A jeżeli sztuka potrafi sprawić, by pokazać coś „niepowtarzalnego” i „obcego”, to jednocześnie tak to powinna zrobić, by „stało się powszechne, uniwersalne”. Jest i definicja „dobrej sztuki”, „która musi w sobie mieć” ,to „co obce, to, czego w pełni nie rozumiemy” i do tego właśnie sztuka „musi prowadzić”.

Finał krótkiego wypracowania towarzysza Fosse’a jest już typowo bolszewicki, kiedy pozycjonuje myślących o ochronie „własnej egzystencji”,  jako groźne „zwierzęta napędzane instynktem” inspirowanym „równością kolektywną” oraz jako osobniki odrzucające „niepowtarzalność i uniwersalnie pojmowaną różnorodność”. Orędzie kończy się komunałem. Bo czymże innym jest „błyskotliwa”, a jakże nieprawdziwa  myśl, że „sztuka to pokój”.

Głos rewolucji w „tym kraju”

Tekst norweskiego aktywisty nie zawierał (mimo wszystko) prymitywnej rytualnej nowomowy europejskich łże elit. Być może zawdzięczamy to tłumaczeniu. Niestety, w przypadku polskojęzycznej agendy ITI nie zostało nam to oszczędzone. Dzisiaj już nawet trudno się śmiać z kabaretowej (w normalnym świecie) zamiany klasycznego przywitania: „Szanowni Państwo”, na supozycję: „Drogie Osoby, Widzowie i Widzki”, a tak właśnie zaczyna tutejszy wybraniec wpuszczony na trybunę. Jakub Skrzywanek to powielaczowy „hunwejbin” od kilku lat wykonujący zawód reżysera teatralnego, a od ubiegłego roku dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie. Osławiony obrazoburczymi i wulgarnymi inscenizacjami, skądinąd – co nie dziwi – nagradzanymi przez tzw. salon.  

O ile okolicznościowe orędzie Norwega było nijakie, to infantylne gimnazjalne egzaltacje Skrzywanka są po prostu o niczym. Odmienianie przez przypadki słowa „marzenie” zawstydza chyba nawet „widzkę i widza”, bo jest tak pozbawione intelektu, że aż boli. Marzeniowych przypadków jest ileś tam–dziesiąt, co pewnie odpowiada ilości płci kulturowych. Jest i obowiązkowa mantra pacyfistyczna z Ukrainą w tle; jest niemniej obowiązkowa celebracja różnorodności, z rasową i płciową na frontonie; jest nowa Europa, jest fundament i spoiwo. No i są te Skrzywankowe mrzonki… przepraszam – marzenia. Czyli, jak postuluje dyrektor-reżyser: „Świętujcie!

Towarzysze stowarzyszeni

Krzysztof Szuster, urzędowy prezes Związku Artystów Scen Polskich, hodowca koni, a niegdyś aktor, również dał głos na okoliczność wiadomego święta i – nie ukrywam – zaskoczył mnie swym europejsko sierioznym świata przedstawieniem. W swym wystąpieniu za najważniejsze uznał, aby już na wstępie powiedzieć nie o Polakach w polskich teatrach, a o Ukraińcach w Polsce i o Ukraińcach za naszą wschodnią granicą. A ja myślałem, że ten, jakby nie było, doświadczony i niemłody już  mężczyzna, da sobie szansę na milczenie w tak skrajnie wątpliwych kwestiach jak np. „pandemia covidowa” czy owa wojna pomiędzy dwoma słowiańskimi nacjami „za naszą wschodnią granicą”. W kontekście tej wojny i wojny w ogóle mamy takie oto zdanie Szustera: „Doceniajmy więc i szanujmy warunki, w jakich sami żyjemy, wolność, wolność słowa, możliwość godnego, niezakłóconego, spokojnego życia, pracy i odpoczynku”. Prawda, że to do bólu poprawnie skrojone?

Pan Prezes zakończył jak najbardziej w języku polskim, choć norweską frazą o pokoju: „Wojna i sztuka to przeciwieństwa. Wojna i pokój to przeciwieństwa. Sztuka to pokój. Niech zatem zawsze Państwu towarzyszy”. Mógł równie dobrze zaśpiewać refren słynnej rosyjskiej piosenki z czasów swojej młodości: „Zawsze niech – będzie słońce / Zawsze niech – będzie niebo / Zawsze niech – będzie mama / Zawsze niech – będę ja”. To byłby dopiero teatr.

Kultura dla zniewolonych krajowców

Polskie marzenia pani Ani z motta tego tekstu tylko potwierdzają to, co było oczywiste już dwie dekady temu, a o czym w 2007 roku pisał zmarły niespodziewanie w lutym Rafał Węgrzyniak, być może „ostatni Mohikanin” polskiej krytyki teatralnej: „Niewątpliwie jesteśmy świadkami próby zaanektowania młodego teatru przez nową lewicę, uczynienia z niego instrumentu walki politycznej i perswazji ideologicznej”. I to się stało.

Jakże w tym kontekście złowieszczo, a jednocześnie profetycznie brzmi Okólnik Wydziału Propagandy Generalnego Gubernatorstwa z 1940 r., zgodnie z którym funkcjonowanie kultury ograniczono do najbardziej prymitywnych form i zalecano: „Przy występach artystów polskich nie ma żadnych zastrzeżeń co do obniżania i erotyzowania programów”. A kiedy już mówimy o okupacji naszego kraju, to warto również przypomnieć lwowską Rezolucję polskich zaprzańców z listopada 1939 r.: „Pisarze i artyści bez względu na swoją narodowość mają przed sobą otwarte podwoje wielkiej sztuki socjalistycznej, sztuki szczerze służącej kulturalnym i moralnym ideałom ludzkości”.

John C. Rao, emerytowany profesor historii na nowojorskim Uniwersytecie św. Jana, twierdzi, że obecny porządek rzeczy w kulturze definiowany jest przez kult brzydoty, co oznacza koniec całej cywilizacji zachodniej. Zacytujmy: „Dzieje się tak dlatego, że cywilizacja ta, w jej najszerszym znaczeniu, rozpoczęła swoją wędrówkę przez historię ze świadomością starożytnych Greków, że sens życia mogą odnaleźć jedynie poprzez „Piękno”, a następnie osobiście urzeczywistnić ten sens w swoim życiu. Kościół katolicki doceniał to naturalne dążenie, ale dał jasno do zrozumienia, że jedynie członkostwo w Ciele Chrystusa może dokończyć to, co zaczęli Grecy, a ostateczną konsekwencją będzie wieczne posiadanie Piękna”.

Brzydota i zło, po zwycięskim marszu marksistów na instytucje, stały się „państwową religią” świata zachodniego, któremu już nie wystarcza nasze milczenie w sprawach narzucanego światopoglądu. Profesor Rao tak to konstatuje: „Nie wystarczy im umieszczanie w witrynach domów towarowych modeli rażąco zdeformowanych i okaleczonych mężczyzn i kobiet ubranych w stroje, które chcą narzucić plebsowi. Oczekują, że będziemy przed nimi mdleć i uważać je za „piękne”. Ich bożek wymaga od nas tej ofiary wraz z całkowitym odrzuceniem Prawa Bożego i Naturalnego”.

Appendix

Jeżeli ktoś się zastanawia, skąd u mnie tam powyżej sarkazm i kpina, to śpieszę wytłumaczyć, że to najlepszy sposób na „odczarowanie złego”, na uświadomienie sobie, że tak naprawdę mamy do czynienia z potworem na glinianych nogach, który jest mocny tylko „w kupie”, a bez wsparcia „władzy” i zagranicy, to ledwie karakan, który zawsze ucieka przed światłem. Proszę włączyć światło, proszę odsłonić okna.

Tomasz A. Żak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(4)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie