26 czerwca 2023

Tomasz A. Żak: jak rząd w Warszawie wspiera promowanie „teatru LGBT”

(fot. Andrzej Hulimka / Forum)

Czy ktoś jeszcze pamięta tegoroczną odsłonę imprezy nazywaną przewrotnie „Sylwestrem marzeń”? A może został chociaż w naszej pamięci komentarz posła Janusza Kowalskiego, który mówił o „homopropagandzie w TVP za 1 milion dolarów”? Oj, nie pamięta się, bo są przecież kolejne „imprezy”… No i wypiera się, bo to nie pasuje do „radosnej” narracji definiującej Polskę, jako miejsce, gdzie – no właśnie – „spełniają się marzenia”.  Tymczasem, w kontekście tego nieszczęsnego „sylwestra”, chodzi o nasze życie, a może nawet jeszcze bardziej o życie naszych dzieci i wnuków.

Anglosascy szansoniści promujący na koncercie w Zakopanem środowiska seksualnych dewiantów, to jedynie odprysk systemu antykultury, dla którego osoby definiowane oficjalnie poprzez akronim „LGBT” stały się czymś w rodzaju populistycznej siekiery mającej porąbać normalne międzyludzkie relacje.  Równolegle ta rewolucja prowadzona jest tak w sferze politycznej (np. poprzez narzucane państwom brukselskie dyrektywy), jak i poprzez zaprzaństwo formatujące nowe elity. To ostatnie jest domena sztuki, skądinąd zawłaszczonej przez współczesnych marksistowskich czekistów, szczególnie tych skierowanych na „odcinek teatru”. Od lat to zawłaszczenie, które niektórzy jak najbardziej słusznie zwą okupacją, charakteryzuje  zideologizowana propaganda oferty repertuarowej. Funkcjonariusze nowej marksistowskiej rewolucji szybko przeszli od haseł „tolerancji dla różnych środowisk” do polityki wykluczania inaczej myślących. Trwająca kilka lat praktyka wprowadzania „niewinnych” epizodów do scenariuszy spektakli, gdzie drugoplanowa postać – homoseksualista, jest osoba delikatną, mądrą i w ogóle pozytywną, już się skończyła. Obecnie cały przedstawiany przez teatralny mainstream świat, stał się albo genderowy albo queerowy, a poza nim mamy jedynie „katolicki taliban” i „faszystów”.

 

Wesprzyj nas już teraz!

Teatr LGBT w Polsce

Chyba nie jest przypadkiem, że kreatorami tego teatru są artyści i sceny prowadzone przez ludzi o orientacjach seksualnych zbieżnych z tą odległą od głowy „mądrością etapu”. Jeżeli nawet pominiemy odsuniętego ostatnio od łask Krystiana Lupę, to powinniśmy wiedzieć, że istnieje Międzynarodowe Centrum Kultury Nowy Teatr w Warszawie z jego artystycznym szefem, Krzysztofem Warlikowskim. Że w „konserwatywnym” Krakowie działa wyjątkowo agresywny ideologicznie Teatru BARAKAH, założony przez Monikę Kufel i Annę Nowicką, przedstawiającą się jako Michał Ana Nowicki. I że w tymże Krakowie od lat kilkunastu funkcjonuje kierowana przez Piotra Siekluckiego scena o nazwie Teatr Nowy, która swój wizerunek oparła na obsesyjnym odwoływaniu się do LGBT.  Zresztą, większość scen, także instytucjonalnych, co najmniej „flirtuje” z tą tematyką.

Konkretny początek „tęczowego teatru” nad Wisłą to rok 2007 i ponad 5-godzinny spektakl „Anioły w Ameryce”, wspomnianego wyżej Warlikowskiego. Inscenizacja tekstu niejakiego Kushnera, to opowieść o życiu grupy nowojorskich gejów, będąca jednocześnie alegorią zła, które jest we wszystkich nie akceptujących „odmienności”. Rok później w stołecznym Teatrze Kwadrat mieliśmy premierę spektaklu „Berek, czyli upiór w moherze” (reżyser Andrzej Rozhin). Autor tekstu, Marcin Szczygielski, tak definiował swoje literackie intencje:  „Brakowało w naszej literaturze, filmach i teatrze wizerunku gejów stanowiących integralną część naszego społeczeństwa”. W roku 2011 geje byli już „zintegrowani” i to tak dalece, że Sieklucki pokazał spektakl „Lubiewo”, czyli lokalną „gejowską martyrologię”.  A potem, to już poooszło. Kto chciał należeć do „nowego” salonu musiał  tak czy inaczej hołubić LGBT. Jest to obecne w produkcjach Demirskiego i Strzępki (tak, tej Strzępki od „waginy w foyer”). Epatuje tym osławiony Jakub Skrzywanek, od ubiegłego roku artystyczny dyrektor Teatru Współczesnego w Szczecinie, który swe dyrektorowanie zaczął od jednoznacznej deklaracji: „W publicznym teatrze będziemy robić to, do czego w Polsce osoby LGBT nie mają prawa: damy przestrzeń do zaakceptowania miłości, orientacji wobec wszystkich”.  Ale może najbardziej przebojowo eksponuje to szefowa Teatru Polonia, Krystyna Janda, w której repertuarze można znaleźć wiele ról odwołujących się do genderyzmu i do queer. Na przykład lesbijka w „Gorzkich łzach Petry von Kant” w Teatrze Telewizji czy przyjaciółka poety homoseksualisty w spektaklu „Parę osób, mały czas”. W „Polonii” wystawiła jednoznaczne co do przesłania „Darkroom” i „Miss HIV” oraz przedstawienie „Matki i synowie”, gdzie zagrała matkę dyskryminującą swojego syna geja. Niektórzy środowiskowi krytycy nazywają Jandę „jedną z postaci ikonicznych dla teatru LGBT”.

Do tego wyboru „tęczowych latarników” dodajmy jeszcze onegdajszego męża Jandy, celebrytę Andrzeja Seweryna (przy okazji dyrektora Teatru Polskiego w Warszawie), który w produkcyjniaku Netflixa „z powodzeniem” zagrał rolę drag queen.

 

Tęczowe rewiry antykultury

Od niemal czterdziestu lat rządowe instytucje odpowiedzialne za kulturę organizują Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Intencja zdaje się być oczywista i szlachetna, chodzi bowiem o nagradzanie najciekawszych przedstawień oraz „wspomaganie rodzimej dramaturgii w jej scenicznych realizacjach”, a także – co zdaje się być kluczowe – popularyzację naszego dramatu współczesnego. Za ostatnią, 29., jak i wcześniejsze edycje konkursu, odpowiada Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz podległy mu Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Do finałowej 14-stki specjalnie powołana komisja artystyczna zakwalifikowała przedstawienia, które po pierwsze są opowieściami wyjętymi z jakiegoś intelektualnego getta, z jakieś zony, która reprezentuje ledwie margines tego, co wokoło nas jest naprawdę. Tam po prostu nie ma Polski. Po drugie są to dzieła z jednoznacznie marksistowskim „lokowanym produktem” światopoglądowym. 

Mamy więc: uczłowieczanie małpy; promocję eutanazji; wykład na temat wyższości szkoły i rodziny tzw. bezstresowej; oczywistą przy każdej okazji dekonstrukcję polskiej tożsamości; są i ukraińscy uchodźcy oraz konsekwentnie zakłamywana historia zniszczenia  teatru w Mariuopolu; a na dodatek pochwała wierzeń pogańskich. No i oczywiście temat obowiązkowy i w związku z tym coraz obficiej suflowany – LGBT+.

Ten poprawnościowy paradygmat w rządowym konkursie reprezentują dwa przedstawienia:

„Dobrze ułożony młodzieniec” autorstwa Jolanty Janiczak i w reżyserii Wiktora Rubina, z łódzkiego Teatru Nowego (znów nomen-omen jakiś „nowy teatr”) oraz produkcja Teatru Współczesnego ze Szczecina pt. „Spartakus. Miłość w czasach zarazy”, w reżyserii już wspominanego Skrzywanka, a na podstawie scenariusza tegoż Skrzywanka i Weroniki Murek.  Spektakl Rubina nawiązuje do historii transpłciowego mieszkańca Łodzi z czasów 20-lecia międzywojennego. Intencja jest oczywista – chodzi o pokazanie, że „nienormatywni seksualnie” byli zawsze i zawsze byli prześladowani przez Kościół katolicki i prawicę. Czyli taka teatralna antyedukacja w stylu bolszewickim.  Zdecydowanie dalej poszli w Szczecinie, gdzie pokazy tamtejszego „Spartakusa…” kończą się „performatywną ceremonią, podczas której prawdziwa jednopłciowa para (w każdym wieczorze inscenizowania spektaklu, inna) zawiera związek małżeński”. Tak burzy się porządek społeczny i deformuje psychikę widza.

Na portalu osób LGBT+ – QUEER (jest taki w Polsce i to już od wielu lat), homoseksualny aktywista pisze tak:  Dziś coraz trudniej w to uwierzyć (choć nadal się dzieje), ale gdy ulicami szła pierwsza w Polsce Parada Równości, bycie gejem oznaczało wstyd i jedynie wstydzący się gej miał szansę na względnie bezpieczne funkcjonowanie w naszym społeczeństwie (…) Tymczasem dziś jesteśmy państwem członkowskim Unii Europejskiej, państwem zamożnym i gotowym nie tylko na zaakceptowanie osób LGBT, ale także na zmiany w prawie, o które walczymy (…) Widziałem te zmiany na jednym obrazku kilka lat temu – ponownie na Marszu w Krakowie. Uwieczniłem ten moment na zdjęciu. Przede mną wyrosła nagle grupka młodych ludzi, którzy nie musieli doświadczać poczucia wstydu, albo przynajmniej bardzo szybko się go wyzbyli. Dla nich udział w tym marszu był czymś zupełnie oczywistym.

Prawda, że doganiamy już Zachód?

Tomasz A. Żak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(8)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie