Konferencja Prawicy Wolnościowej albo w ogóle jakieś nocne Polaków rozmowy nader często puentują się wzdychaniem do „utraconych elit”. Rozmawiający, skądinąd jak najbardziej szczerze patriotyczni, jakby nie rozumieli, że to oni właśnie są dzisiaj elitą i to na nich właśnie spoczywa odpowiedzialność za ciąg dalszy kraju, nad którym się użalają. Bo jeżeli Polska nie daje im spać, to znaczy, że już dorośli do tego, aby od nadchodzącego poranka zacząć ją zmieniać. To znaczy, że od rana mają być prawdziwym ciągiem dalszym tych przywoływanych z przeszłości elit.
Ech, to genialne „Wesele” i Czepiec mówiący do Dziennikarza: A, jak myślę, że panowie duza by juz mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć! Tak, od ponad stu lat Stanisław Wyspiański mówi do nas wciąż to samo i wciąż jest w nas ten sam strach przed byciem odpowiedzialnym, po prostu dorosłym. Z jednej strony inteligenci – a używam tutaj tego określenia nie jako epitet – a więc, z jednej strony niewyspani po nocnych rozmowach inteligenci, którzy od rana profesjonalnie uprawiają mimikrę i wspierają swoją pracą oraz obecnością system, który jeszcze parę godzin wcześniej definiowali jako głupi, antyludzki, totalitarny. Z drugiej strony demokratyczny elektorat, który nie ma pojęcia, co się wokoło niego dzieje, o co zresztą dba nowa inteligencja (tutaj to już epitet), a dba według tego oto schematu – Dziennikarz do Czepca: Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna.
Efekt jest oczywisty, czyli oddanie władzy nad sobą, nad losem własnych dzieci w łapy kogoś, kto najgłośniej krzyczał, kto miał najbardziej niebieską koszulę, kto się popłakał przed kamerą, kogo popiera ulubiona aktorka, kogo poklepał po plecach jakiś bankier. Obojętnym jest to skąd się wzięli ci wybrańcy, co umieją, co w życiu zrobili. Większość głosujących nie tylko nie rozumie uwarunkowań prawnych ordynacji wyborczej, ani tego czym się różni parlament od rządu, ale nie jest w stanie pojąć wpływu polityki prowadzonej przez ich „wybrańców” na wysokość swoich zarobków czy cen paliwa na stacji benzynowej. A już na pewno nie dotrze do nich, dlaczego szkoły „produkują” coraz głupszych ludzi, a tzw. przemysł rozrywkowy schlebia coraz bardziej chamskim gustom.
Wesprzyj nas już teraz!
No a teraz wokoło, w naszych domach, biurach i zagrodach trwają te niekończące się komentarze o sojuszach, o rządowych personaliach nowej koalicji, o tym, co w Brukseli, co w Ameryce, a co (artykułowane znacznie ciszej) w Chinach. Liczy się co dzisiaj, co w tej godzinie powie ta lub inna telewizornia. Interes Polski? Niepodległość? Suwerenność? O co chodzi? I zagaja Pani Radczyni do Dziennikarza: – Pańska praca: rzecz serio, a pan takim przekreśla ją gestem, tak ją wspomina niemile (…) A on odpowiada: – Rzeczy serio nie ma; wszystko jest prowizoryczne: przekonania, opinie, twierdzenia. Pani Radczyni zdziwiona jest bardzo: – Jednak Prawda? I teraz ta cyniczna, jakże nam znana odpowiedź przedstawiciela elity: – Nawet Prawdy cienia!
W czas jeszcze przedwyborczy użalał się prof. Ryszard Zajączkowski, że ogłupieni ludzie pójdą do wyborów „i podejmą decyzje, które zaważą na losach całego narodu”. I konstatuje katastroficznie:
„Oni być może zagłosują przeciw samym sobie. Lepiej, żeby zostali w domu, przez to nic nie zrobili”. Jak wiemy było dokładnie odwrotnie i elektorat postarał się o rekordową frekwencję. Nie wiem, czy pan profesor swe myśli lepił ciemną nieprzespaną nocą, ale na pewno powtarza w nich tę inteligencką narrację z nocnych Polaków rozmów o naszej niemożności w „odzyskiwaniu własnego kraju”, o „odzyskaniu naszej narodowej podmiotowości”. A wszystko i tak najlepiej podsumowuje Chochoł: – Co się w duszy komu gra, co kto w swoich widzi snach.
Całe szeregi magistrów, redaktorów i profesorów takoż (wspomniany prof. Zajączkowski również, jak najbardziej) – oni wszyscy widzą przyszłe zwycięstwo, ale warunkiem jest, aby „Polacy odbudowali swoje elity”. Oczywiście, niektórzy nawet nader trzeźwo przypominają, że „czeka nas długi marsz”. Problem w tym, że od lat nie zrobili nawet kroku. Żyd tak komentuje takie dictum w rozmowie z Panem Młodym: – No, pan się narodowo bałamuci, (…) to już było.
No właśnie – było. Ciągłe próby politykowania za pomocą trumien, czy to Dmowskiego, czy Piłsudskiego, to anachronizm, puste decorum. Równie bezsensownym jest rzucanie w siebie argumentami zza nagrobków Jaruzelskiego czy Szyndzielorza. Ojcowie Niepodległości, zaprzańcy i bohaterowie mają mieć swe miejsce w naszej świadomości, ale nie jako „bagaż” i jednocześnie balast w tym „długim marszu”. Tak w tę pijaną weselną noc, a jakże trzeźwo widział to Poeta: My jesteśmy jak przeklęci, Że nas mara, dziwo nęci, Wytwór tęsknej wyobraźni Serce bierze, zmysły draźni; Że nam oczy zaszły mgłami; Pieścimy się jeno snami (…)
Tymczasem w ramach marksistowskiego marszu na instytucje (oni naprawdę maszerowali) elitarność została skutecznie zmutowana i zrelatywizowana, co pozwala „nowym elitom” na mówienie o „dwóch Polskach”. Nic dziwnego, bo każdy chce być upodmiotowiony, tak jak ci, których przywieziono kiedyś na czołgach, a więc również te dzisiejsze „lumpen elity”. Nawet jeżeli przyjąć ów podział, owo rozdarcie naszej Ojczyzny, to musimy twardo rozumieć, jak to kiedyś celnie spuentował Leszek Żebrowski, że „jedna Polska jest nasza, druga jest przeciwko nam. Wybór należy do nas”. No i znowu wracamy do owych nocnych rozmów, których efekt jest bardzo skromny. Powodem jest to, że rozmawiają elity, które tylko chcą przetrwać; które, jeżeli już mają umrzeć/zniknąć, to chcą aby to było bezbolesne, a najlepiej, aby umieranie trwało jak najdłużej. Dobrze bowiem jest być „patriotyczną elitą”, bo w ten sposób się w ogóle jest.
Zastanówmy się więc, jaka jest nasza powinność? Jakie są nasze obowiązki stanu? Co mamy czynić, gdy na wschodzie zacznie się różowić niebo? Odpowiada Wernyhora: Niech jadą we cztery strony! Bądź gotów, nim wstanie słońce. Czyli to, co w noc długą zostało wypłakane, wykrzyczane, przemyślane, to teraz ma iść do ludzi. To nic innego jak taki polski apostolat, z którym trzeba dotrzeć wszędzie. Bez względu na zmęczenie, zagrożenia no i liczne własne sprawy. Bo albo chcesz Polski, albo nie. Bo przyjdzie czas, a na pewno przyjdzie, kiedy „zagra róg” (każdy niech sobie tę metaforę przełoży na swoje uwarunkowania). I wtedy wszyscy wokoło mają nie tylko usłyszeć, ale i zrozumieć. I oby żaden Jasiek wówczas nie wystękał: Kajsim zabył złoty róg, Ostał mi się ino sznur. No to do roboty, elito. Już po Weselu.
Tomasz A. Żak