Kiedyś było takie powiedzenie: „No to porozmawiajmy o kobietach”. Tak próbowali złapać ze sobą kontakt mężczyźni, którym rozmowa się nie kleiła. Panie pewnie rozmawiały w takiej sytuacji o facetach. Świat był poukładany wedle prawa naturalnego, a więc i konwersacje podtrzymywały tę normalność. Czynownicy nowego i wspaniałego świata muszą tę normalność zniszczyć, aby zaprowadzić ludzi do przygotowanego dla nich łagru. W efekcie coraz częściej na ulicach widzimy takie „cosie” – ni to chłop, ni to baba.
Uważany za jednego z ojców współczesnej socjologii Émile Durkheim pisał, że każde społeczeństwo ma zbiorową świadomość, a z tym związany pakiet wspólnych przekonań, postaw i idei. To wszystko jest przez kolejne pokolenia przyjmowane jako pewnik, aksjomat życia, niczym oczywistość, jaką jest wschód i zachód słońca albo pory roku. Zbiorowa świadomość to nic innego jak poczucie tożsamości, o którym tak wiele się obecnie mówi, choćby w kontekście dzielenia naszego narodu na „dwie Polski”. Niespecjalnie upraszczając można by rzec, że jedna Polska jest nasza, tradycyjna co do tego tożsamościowego kodu, a druga jemu przeciwna, z niego „wyzwolona”, czyli wedle obowiązującej nomenklatury – liberalna. „Wyzwolenie” do „nowoczesności” polega przede wszystkim na relatywizacji norm moralnych, a bazuje na obsesyjnym stymulowaniu namiętności, głównie seksualizmu. W efekcie podstawową cechą „wyzwolonych” jest ich nienawiść do każdego z zachowań tradycyjnych, które przecież mogłyby im przypominać, że żyją w matriksie. Nienawidzą więc nie tylko wiary i Kościoła, nie tylko własnej ojcowizny – narodu i kraju, w którym żyją, ale również rodziny i tożsamości płciowej.
Dzisiejszy świat liberalny stanowią głównie postkobiety i postmężczyźni. Ta ideologia burzy skutecznie pojęcia dobra i zła, a tym samym tego, co jest akceptowalne, czyli normalne, a czego tolerować nie wolno pod groźbą utraty… życia. Droga od „wolnej miłości” do transhumanizmu okazała się bardzo krótka – wystarczyło dwa pokolenia, aby „wyprodukować” postczłowieka. Niektórzy zwą ten produkt pokoleniem „Z”; być może od słowa – zombie. Inżynierowie tej cywilizacyjnej degeneracji wszystko co normalne konsekwentnie zastępują nienormalnym, a obecne najważniejsze narzędzia do tego celu to ekologizm i wokeizm, legendowanie sodomitów oraz kolejne mutacje gender.
Wesprzyj nas już teraz!
Całe to zwyrodnienie jest suflowane i narzucane ludziom przez globalne elity finansowe i artystyczne. Jest rozpowszechniane przez ponadnarodowe fundacje i organizacje polityczne (w tym rządy i parlamenty), przez sieci społecznościowe i narkotyki. Najskuteczniejszą zaś do tego platformą okazał się tzw. urbanizm (miejski styl życia), gdzie nawet prostytucja jest cool (fajna), jest glamour (modna) i określa się ją szlachetnym mianem „sponsoringu”. Stąd już tylko krok do diabelskiego podszeptu, aby każdy sam mógł decydować, z jaką seksualną tożsamością chce się identyfikować, zamiast bycia „niewolnikiem kolektywistycznej binarności” mężczyzn i kobiet.
Zaprzeczanie naturze (jeżeli już ktoś nie chce mówić o buncie przeciwko Stwórcy) zawsze kończy się tragicznie. Kiedy mężczyzna przestaje być mężczyzną (bo tak mu się wydaje), nie staje się kobietą. Kiedy kobieta postanawia być mężczyzną (bo tak właśnie poczuła), to za żadne pieniądze mężczyzną nie będzie. Gdy człowiek przestaje być człowiekiem, nie staje się elfem, nie staje się również zwierzęciem – on po prostu przestaje istnieć, choć formalnie jeszcze żyje. Każde zwierzę – i takie, które nam się podoba, i takie, którego się boimy – każde zwierzę jest harmonijne w swej organiczności. To jest ich piękno, nawet kiedy mogą być zagrożeniem. Postczłowiek nie może zachować niewinności przyrodzonej każdemu zwierzęciu. Dlatego postludzie zaprzeczają istocie człowieczeństwa, są perwersyjnymi potworami. Dawno temu takie coś nazywano chimerą.
Kulturowa płeć zrywa z ludzkim archetypem. Wszystko to dzieje się w ramach ideologii preferującej fałszywy kult indywidualizmu oraz wolności słowa, co połączone jest z obowiązkowym oddzieleniem Kościoła od państwa, a samo państwo musi być w tym systemie oczywiście „demokratyczne” i „liberalne”. Takie jest sedno współczesnego Zachodu, który swoje dziedzictwo (duchowe, artystyczne, filozoficzne i naukowe) po prostu odrzucił lub ewentualnie przekonstruował. Dopóki społeczeństwa zachodnie będą tak liberalne, nie są w stanie nic zrobić, aby przeciwstawić się rugowaniu własnej tradycji, swojej tożsamości. Tym bardziej, że ideologia, w którą uwierzono, żąda od każdego bezwzględnego podporządkowania się. A tolerować można tylko tych, którzy myślą tak samo.
Szansą na wyrwanie się z tego obłędu jest kobieta. W odróżnieniu od mężczyzny jest dużo bardziej i po ludzku definiowalna hormonalnie i to w wymiarze kreatywnym, czyli poprzez macierzyństwo. Feminizm wobec tego jest ledwie nieudolnym eksperymentem, który rzeczywiście kaleczy naturę kobiety, ale nie jest w stanie zniszczyć w niej rudymentarnej potrzeby bycia matką. Tak, mamy wokoło siebie całe ulice i plaże tych wytatuowanych niewiast, które usiłują walczyć z tym, co je stanowi. Niemniej, to mężczyzna jest łatwiejszym łupem dla zła. A kiedy zabita zostanie w nim duchowość, to już nie ma on tego kobiecego hamulca, który mógłby uchronić go przed degeneracją. Kiedy takie „zgenderowane” osobniki występowały gdzieś na marginesach, niejako ekscentrycznie, mogły być nawet kulturową „inspirującą” mniejszością – inspirującą artystycznie, ale również społecznie i naukowo. Kiedy jednak postmężczyzna został usankcjonowany jako kulturowy wzorzec, a jego postegzystencja otrzymała wsparcie w oficjalnej polityce państwa, wówczas toto stało się śmiertelnym wirusem, który przestanie się rozprzestrzeniać dopiero wtedy, gdy zniszczy wszystko wokoło, ze sobą włącznie.
Najskuteczniejszą bronią przeciwko temu antycywilizacyjnemu trendowi jest apologia męskości, której globalistyczna rewolucja nienawidzi najbardziej. Męskość prawdziwa to rycerskość, to odpowiedzialność ojcowska, to szacunek dla kobiety. I to jest prawdziwie potrzebny program polityczny dla nas na dzisiaj. Współczesne łże-elity sabotują jak mogą taką możliwość, taki powrót do normalności. Wiedzą, że męskość bardzo szybko połączy się z kobiecością i stworzą rodzinę, a ta za chwilę stanie się zaczynem kraju, za który warto umrzeć, ale przede wszystkim, dla którego chce się żyć, i to z myślą o tych, co przyjdą po nas, ale i z myślą o sobie – tak, aby znów patrzeć w Niebo, a nie na to, co płynie rynsztokiem.
Tomasz A. Żak