9 marca 2022

Tomasz A. Żak: Wojna w czas Wielkiego Postu

(Fot. Pixabay)

Jak pamiętam, ładnych parę lat trwało, aby o „Orkiestrze” zbierającej pieniądze pod hasłem „świątecznej pomocy”, można było mówić krytycznie. Niepisany przymus „miłosierdzia” wykluczał możliwość jakiejkolwiek refleksji i wykluczał personalnie każdego, kto taką refleksję upublicznił. A jak jest dzisiaj? Wojna za naszą wschodnią granicą skończy się przecież, a o tej, którą nam wypowiedziano już dawno, jakby zapomnieliśmy, a ona „jeńców nie bierze”.

Mówienie o wojnie kulturowej (a do niej nawiązuję we wstępie) jest dzisiaj nieco trudniejsze, niż przedwczoraj. A to dlatego, że wojnę znów pozwolono nam kojarzyć z prawdziwym strzelaniem ludzi do siebie, a nie na przykład z grą komputerową. Czy powodem jest to, że strzelają bliżej niż w Syrii czy w Palestynie? W każdym bądź razie różne „wojny” straciły legitymację do używania militarnego języka. Na przykład „wojna klimatyczna” alba ta o prawa nienormatywnych mniejszości  seksualnych. Podobnie blado wypada do niedawna najważniejsza z „wojen” jaką ludzkość toczyła w swych dziejach, czyli „wojna z covidem”. Czy wobec tego kulturową wojnę również powinniśmy wziąć w cudzysłów?

Otóż nie. Bo również ocena tego kto do kogo strzela, dlaczego strzela i co z tego wynika, jest uwarunkowana konkretną świadomością kulturową albo… antykulturową.

Wesprzyj nas już teraz!

Prolog

Biskup Innsbrucku, Hermann Glettler, umieścił w ołtarzu kościoła uniwersyteckiego pw. św. Jana ogromne zdjęcie nagiego wytatuowanego mężczyzny. Ów katolicki (?) hierarcha tak tłumaczy tę fotograficzną prowokację: Wielki Post to czas refleksji, oczyszczenia, uwrażliwienia na potrzeby innych i „odrodzenia” z mocy wiary. Dodaje do tej narracji kontekst ukraiński, sugerując, że oto widzimy „pół-Ukraińca” „demonstrującego w tych dniach przeciwko szaleństwu wojny”. Austriacki biskup nie powiedział prawdy. Zdjęcie wykonane rok temu przedstawia gruzińskiego pederastę, który faktycznie protestował, ale przeciwko zamknięciu w stolicy Gruzji homoseksualnego klubu nocnego. A tak w ogóle i to działanie, i to „dzieło” jest oczywistym bluźnierstwem realizowanym przy pomocy skrajnie nieestetycznego fotogramu.

W stolicy Polski, pod kuratelą władz tego miasta, od lat kilkunastu organizowany jest duży interdyscyplinarny festiwal sztuki o nazwie odwołującej się do wiary chrześcijańskiej – „Epifania”.  Mamy działania teatralne, muzyczne, wizualne (w tym sztuki plastyczne), ale też kulinarne i inne towarzyszące (np. panele dyskusyjne). Już poprzednie edycje wzbudziły we mnie istotne wątpliwości, co do formy tych wydarzeń, jak i do samego  ideowego przesłania całej imprezy odbywającej się w czas Wielkiego Postu. Tegoroczny program upewnił mnie co do tego, że „Epifania” warszawskie są jednym ze sztandarowych przedsięwzięć promujących antykulturę w Polsce.

Ateizacja, jako czynnik libertyńskiej indoktrynacji społeczeństw niegdyś katolickich, bardzo skutecznie posługuje się sztuką. W Polsce te działania „przyspieszyły” w ostatniej dekadzie wraz z kolejnymi obrazoburczymi wystawami plastycznymi (w Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta” czy w Centrum Sztuki Współczesnej) oraz bluźnierczymi przedstawieniami teatralnymi (np. „Nasza przemoc i wasza przemoc” w Bydgoszczy czy „Betlejem polskie” w Wałbrzychu). Kolejne szafoty, na których uśmiercano polską kulturę powstają w każdym zakątku kraju. To tak przyspieszyło, że już niewiele osób pamięta te choćby najbardziej nagłośnione „egzekucje” na naszej tożsamości. Przypomnijmy co nieco: lansowana w całej Polsce „Golgota Picnic”; „Wróg się rodzi” w Toruniu; „Zakonnice odchodzą po cichu” w Opolu; „Klątwa” w Warszawie;  „ #chybanieja” w Rzeszowie;  niedawno „Kora. Boska” w Krakowie i „Radio Mariia” w Warszawie (to w osławionym Teatrze Powszechnym) czy „Śmierć Jana Pawła II” w Poznaniu. To oczywiście tylko wybór tych „jadących po bandzie” spektakli, które są bez wątpienia bardzo skuteczne w tworzeniu subkultury „czarnych protestów” i ogólnie stymulujące rewolucyjną ultra nienawiść do Kościoła.

Równolegle prowadzona jest w tym zakresie indoktrynacja „kulturalna” na „wyższym poziomie”, odwołująca się formacji tzw. „otwartych katolików” oraz do praktyki modernizmu wykreowanego  na i po II Soborze Watykańskim.  Kluczem jest tutaj oddziaływanie na odbiorcę poprzez emocje relatywizujące dogmaty wiary i podstawy Katechizmu. Mamy więc skrojone po protestancku „ Boże miłosierdzie”, który wybaczy wszystko i każdemu, a przy tym mamy, tzn. nie mamy już piekła („jest puste”).  Mamy „zbawienie dla każdego”, bez względu na wiarę, którą wyznaje, a także i wtedy, kiedy w nic nie wierzy. Mamy ministrantki i biskupki, które w ten sposób naprawiają odwieczny błąd antyfeminizmu w Kościele… I wszystko to ubrane w kostium działań artystycznych, które już dawno przekroczyły w swych przesłaniach granicę herezji i religijnego zaprzaństwa. Bo tak właśnie wygląda kulturowa wojna, której hasłem przewodnim może być  wypowiedź z 2019 r. prof. Todda Greena, wykładowcy uniwersyteckiego, doradcy ds. Islamofobii w Departamencie Stanu USA w okresie prezydentury Obamy: „chrześcijaństwo jest opresyjnym systemem politycznym, nastawionym na dyskryminację”.

A „Epifanie” Roku Pańskiego 2022? Ten patchwork przyciąga tęczowymi obrazkami odwołującymi się do różnych religijno-sentymentalnych kontekstów. Najlepiej opisze nam to dyrektor festiwalu, Paweł Dobrowolski: „Blisko nam do idei Jana Pawła II, by odnowić dialog sztuki z religią, ale na warunkach, które pozwolą artystom czuć się bezpiecznie”. Bezpiecznie, czyli bez żadnego obyczajowego czy religijnego tabu, jak należy domniemywać (dodajmy, że chodzi o tabu tylko w obszarze chrześcijaństwa). Dobrowolski kontynuuje tak: „Jako festiwal próbujemy przywrócić tę kategorię sztuce i w tym być poszukiwaczami epifanii, rozbłysków piękna. Jednak to, co na nim pokazujemy, nie ma wcale uroku łatwego piękna. Ono nie opiera się na symetrii, harmonii, ani tym bardziej kiczu. Podejmujemy trudne tematy (…) Poszukujemy przede wszystkim czegoś, co okaże się mocne. To nie musi wszystkim się podobać, ważne, by wytrącało nas z bezpiecznych ram, w obrębie których na co dzień się poruszamy”. Trochę to bełkotliwe, ale przecież takim językiem posługuje się postmodernizm. No i w sumie pan dyrektor przecież niczego nie ukrywa.

I faktycznie, kiedy przyjrzymy się z bliska ofercie programowej tego festiwalu, to spełnia ona dokładnie założenie wyartykułowane przez Dobrowolskiego: są „trudne tematy”, jest „mocno”, zostajemy „wytrąceni z bezpiecznych ram”. Żeby było treściwie i dowodnie, opowiem co nieco, „pochylając się” nad ofertą teatralną, czyli nad tym, co jest mi zawodowo najbliższe. 

Odsłona pierwsza

Festiwal projekt  zatytułowany „Obraz/y uczuć”, na który składają się pokaz teatralny w reżyserii Krzysztofa Popiołka (z udziałem aktorów Teatru Ludowego z Krakowa) oraz „spotkania ze współczesnymi autorytetami myśli i idei.” Wszystko skupia się wokoło „współczesnego sporu toczącego się wokół wiary, pojawiających się narracji o profanacjach, bluźnierstwie i obrażaniu uczuć religijnych” oraz „zarzutów o powierzchowność praktyk religijnych, kłamstwo i hipokryzję”. I pomimo plakatowej deklaracji o „potrzebie platformy dialogu, która umożliwiłaby nowe spojrzenie”, owo spojrzenie jest a priori zdefiniowane bez dialogu. Bo według twórców „Obraz/y uczuć” po pierwsze „rozmawiać o Jezusie” to rozmawiać o tym, gdzie znaleźliśmy się z naszym humanizmem w XXI wieku, obojętnie czy określamy siebie jako wierzący, postwierzący, niewierzący czy ateiści?” Po drugie: „Gdzie jest nasze chrześcijaństwo, kiedy na naszej granicy umierają ludzie?” (Trochę przestrzelona teza wobec sytuacji z ukraińskim uchodźcami). Po trzecie: „Największą zniewagą, jaką możemy popełnić w stosunku do wiary, to wyobrażać sobie, że kiedykolwiek mogłaby potrzebować pomocy państwa”. I dodatkowo  mamy przyjąć do wiadomości demagogiczne stwierdzenie, że „im bardziej religia potrzebuje policji, tym bardziej ujawnia swoją słabość, swoją fałszywość”. Kompiluje te idee Krzysztof Popiołek, reżyser po krakowskiej PWST. Był asystentem m.in. Krystiana Lupy i Michała Zadary. Reżyserował w Teatrze Kana w Szczecinie i w Teatrze Żydowskim w Warszawie.

No i do tego jeszcze te „autorytety myśli i idei”. Któż to? Pytanie dobre, bo są to persony – przynajmniej dla mnie – zupełnie nie znane. Jest ich dwie. Zacznijmy od kobiety, choć istnieje ryzyko, że osoba ta mogłaby to potraktować, jako przejaw szowinizmu.  Bowiem pani doktor Katarzyna Kasia przedstawiona jest następująco: „Filozofka, kierowniczka Katedry Teorii Kultury, prodziekanka Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, dziennikarka radiowo-telewizyjna, publicystka”. Drugim autorytetem w tym projekcie jest Ignacy Dudkiewicz – „filozof, bioetyk, publicysta i dziennikarz. Członek zarządu Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie”. Jest też red. naczelnym „Magazynu Kontakt”, który w podtytule definiuje się, jako „Magazyn lewicy katolickiej”.

Odsłona druga

Twórcy spektaklu „Filoktet ex machina” nawiązują się do mitu o łuczniku spod Troi – Filoktecie. Nie jest to jednak, jakby można domniemywać, inscenizacja tragedii Sofoklesa. Tekst napisał Arkadiusz Nosal, kolejny z licznych asystentów Krystiana Lupy, uznawanego za guru polskiego współczesnego teatru. Za reżyserię odpowiada Agata Koszulińska. W ub. roku była tzw. rezydentem w „Dream Adoption Society”, w Teatrze Powszechnym w Warszawie. W ramach  owego „adoptowania snów” (?) rezydenci pracują nad „rozwijaniem języka sztuk cyfrowych – wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości w przestrzeni teatru i sztuki performance”, korzystając  z takich rozwiązań jak „skanowanie i implementacja aktorów do wirtualnego środowiska 3D”. Koszulińska ponadto od wielu lat działa w grupach pracujących na rzecz zmiany standardów w instytucjach kultury (co by to nie znaczyło). Jak sama o sobie mówi, jest „wielbicielką interdyscyplinarności sztuki oraz spotkań ludzi i nie-ludzi”.

W spektaklu wykorzystano osobiste doświadczenia  oraz obecność artystki chorej na nieuleczalną chorobę. Ta sceniczna wiwisekcja posłużyła do zbudowania narracji, wedle której współczesny człowiek dąży do „pełnej kontroli nad tym, co wcześniej nazywaliśmy losem”. Celem tego ma być „stanie się współczesnymi herosami” i „nieśmiertelność”.

Odsłona trzecia

Jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś „staroświeckie” przekonania o relacji ojca i syna, to taneczny spektakl Kieleckiego Teatru Tańca pt. „SM. Masochistyczne obrazy ojciec – syn” skutecznie go reedukuje.  Wedle intencji twórców  „rozwibrowane w tańcu współczesnym ciało” wyraża – i tu dajmy nieco dłuższy cytat – „słabości syna w stosunku do figury ojca, słabości męskiej, dziecięcej miłości syna do ojca określanej przez Zygmunta Freuda miłością erotyczną oraz symbolicznym „zabójstwem” ojca jako aktem wejścia w dorosłość”. Uff!

Dodajmy do tej krótkiej charakterystyki przedstawienia, że za choreografię odpowiada nieznany mi zupełnie Tobiasz Sebastian Berg, a za dramaturgię (to taka nowa pozycja na liście płac)  Beniamin M. Bukowski. Może niewiele wiemy o osiągnięciach twórczych tego pana, ale przecież w jego osobie odnajdujemy zastępcę dyrektora do spraw artystycznych w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie.  I właśnie w „Starym” Bukowski wyreżyserował w ubiegłym roku spektakl „Arianie” (według własnego tekstu). Przedstawienie stawia modne pytania o tolerancję wobec inaczej rozumiejących wiarę i religię. W sumie poprzez wodewilową formę bagatelizuje herezję i wyrażą tęsknotę za nieobecnością tej wyklętej przez Kościół sekty.

Odsłona czwarta

Po próbie rehabilitacji religijnego odstępstwa od dogmatów i Magisterium, organizatorzy festiwalu podejmują próbę nobilitacji antyestetyki, zdefiniowanej w sztukach plastycznych przez symboliczny obraz czarnego kwadratu na białym tle. Dokładnie dzieło o takim tytule namalował w roku 1915 abstrakcjonista Kazimierz Malewicz, uznawany za twórcę suprematyzmu, czyli  całkowitego oderwania sztuki od rzeczywistości. Po rewolucji bolszewickiej został komisarzem ludowym Sowietów ds. kultury. Tę właśnie postać autorzy spektaklu „Kierunek zwiedzania” uczynili podmiotową dla swego dzieła, definiując jego przesłanie hasłem: „Każda rewolucja wymaga jednak ofiary”.

Autorką scenariusza i reżyserem  przedstawienia jest Aleksandra Bielewicz, studentka reżyserii w warszawskiej Akademii Teatralnej i absolwentka Uniwersytetu Paris 3 Sorbonne Nouvelle. Jej doświadczenia zawodowe to bycie asystentką Radosława Rychcika i Natalii Korczakowskiej. Jej autorskim dziełem był plenerowy spektakl pt. „Momik”, pokazany na  18. Festiwalu Warszawa Singera, organizowanym przez Fundację Shalom.

Odsłona piąta

Po zrelatywizowaniu podstaw wiary i podstaw estetyki nadszedł czas na bezpośredni atak na Kościół. Nie da się bowiem inaczej rozumieć spektaklu „Umiłowane” w reż. Michała Zdunika. Sam plakat tego przedstawienia mówi wiele. Otóż widzimy klasyczny motyw ikonografii religijnej, czyli Chrystusa Pantokratora, ale z twarzą kobiety. Treść spektaklu „twórczo” rozwija tę ikonę.  Bohaterem jest charyzmatyczny i uwielbiany przez ludzi kapłan, który jednak „ukrywa mroczną tajemnicę”. No i są pokazane ofiary owego księdza – lekceważone, wyśmiewane i przemilczane.

Zaraz potem pojawia się kobieta, dla której- według autorów – „często nie ma miejsca w kościele”, która jest „poza dyskursem i głównym opisem”. Co więc proponuje nam autor tekstu i reżyser? Mamy „wreszcie dać im głos, pozwolić mówić. Niech one przedstawią swoją historię. Muszą dać rozgrzeszenie nam wszystkim”.

Odsłona szósta

To kolejne na tym festiwalu spotkanie z dramatopisarzem Arkadiuszem Nosalem, który tym razem przysposobił tekst do przedstawienia „Pasolini. Sny przed końcem” (produkcja Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu). Reżyserem jest Judyta Berłowska, definiująca się zawodowo, jako „pedagożka teatralna” nastawiona na realizację spektakli dla dzieci i młodzieży. Jej reżyserskim debiutem było przedstawienie  „Hotel Kijów” w osławionym Teatrze Barakah w Krakowie.

Pier Paolo Pasolini, „poeta, dramaturg, dziennikarz, komunista i reżyser filmowy, enfant terrible włoskiej kultury lat 60” – tak mniej więcej jest przedstawiany w internecie. Czasami pojawia się jeszcze określenie: „skandalista”, które w przypadku Pasoliniego jest współczesnym politpoprawnym synonimem dla jego homoseksualizmu. Zresztą, ta przypadłość doprowadziła go do tragicznej śmierci na plaży w Ostii, gdzie niefortunnie dobrał sobie partnera. 17—letni Giusseppe nie tylko nie zaakceptował „zalotów” starszego pana, ale go skatował i ostatecznie uśmiercił.

Śmierć pisarza zakochanego w Marksie, reżysera walczącego z katolicyzmem, okazuje się pretekstem dla autorów spektaklu, aby w osobie Pasoliniego przedstawić nam człowieka, który według nich „przez całe życie zabierał głos w imieniu tych, którzy tkwili na marginesach systemu”.  Czy chodzi tutaj o wykreowanie kolejnego patrona dla Ruchu LGBT+? To nader prawdopodobne wobec takiego oto podsumowania dokonań artystycznych Pasoliniego: „Swoją sztuką próbował nie tylko krzewić piękno, ale też przeciwstawiać się systemowej opresji”.

Odsłona siódma

Z tą propozycją (spektakl „W siebie wstąpienie”) mam niejaki problem, bo niewiele o niej wiadomo, choć reklama przedstawienia werbalnie już ślizga się po granicy bluźnierstwa. Posłuchajmy:  „Trójka bohaterów poszukuje sensu życia pomiędzy odgrzewaną zupą, a ekranem komputera. O czwartej nad ranem, gdy noc styka się z dniem, a życie ze śmiercią, przeżywają cyfrowe zmartwychwstania, jedzą instant wieczerzę i modlą się w Ogrójcu nad kubkiem kawy”. Jest to dość paskudne, niczym onegdajsze chamskie żarty jednego aktora na temat tu-polewa. Podobne odczucia wywołuje plakat z nagim kobiecym torsem przeciętym dwuznacznie paskiem liternictwa. Powtórzmy – jest to paskudne i śliskie.

Autorkami spektaklu są dwie panie: Ewa Mikuła odpowiada za tekst, a Marta Streker za reżyserię. Ta druga, co na pewno jest ważną informacją, praktyczne nauki zawodu pobierała u Michała Zadary, czołowego reprezentanta antykultrowego salonu (m.in. asystując przy jego „Dziadach” zrealizowanych we Wrocławiu).

 

Odsłona ósma

A na koniec Centrum Kultury im. Jana Pawła II, czyli organizator festiwalu, postanowiło iść na całość i zaprasza na spektakl „jezus”. Mała litera w mieniu Drugiej Osoby Boskiej, nie jest błędem – tak to zapisali twórcy przedstawienia:  autor tekstu – Mateusz Górniak oraz duet reżyserski – Olga Ciężkowska i Jan Kanty Zienko. Proweniencja światopoglądowa twórców jest bardzo podobna do już tutaj przedstawianych person. Pani Olga praktykę teatralną realizowała asystując przy spektaklach Grzegorza Jarzyny i Mai Kleczewskiej. Pan Jan Kanty, to także asystent Jarzyny przy realizacji spektaklu dyplomowego na krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Jego dorobek, jak dotąd, jest w zasadzie żaden, natomiast  koleżanka ma już na swym koncie spektakl zatytułowany „Piekła nie ma”, pokazany w ub.r. na. Forum Młodej Reżyserii w Łodzi.

Świat „bez piekła” Ciężkowskiej, to świat, w którym kobiety „odrzucają systemowo wkodowane sądy moralne, skupiając się na uprawomocnionej walce o indywidualnie rozumiane szczęście, spełnienie i miłość”. A szczęście to, według tej pani, „prawo do samostanowienia o własnym ciele”, rozumianym najprymitywniej, czyli poprzez jego funkcje seksualne.

Tacy twórcy opowiedzą w swym festiwalowym spektaklu o „małżeństwie jako narzędziu biopolitycznej władzy”. Co to ma wspólnego z Panem Jezusem? Ano to, że „Pan Jezus po weselach chadzał i wino pijał”, a „władzy zależy na utrzymywaniu porządku w strukturach pokrewieństwa. Hierarchia drzewa genealogicznego, która odnawia się w chwili ślubu, to system polityczny. Rodziny to większość, a być w większości to ulga, szansa na przetrwanie i reprodukcję”. Ot i tyle.

Kurtyna

Centrum Myśli Jana Pawła II, autor i organizator festiwalu „Epifania”,  pozycjonuje swoją działalność  „w obszarze kultury, edukacji i budowania zaangażowanego i odpowiedzialnego społeczeństwa”.  To co powyżej starałem się pokazać dość jednoznacznie, jak myślę, zaprzecza  „dętej” deklaracji Centrum, że oto ta ich działalność jest „miejscem spotkań i dialogu” oraz „tworzy przestrzeń współpracy ze środowiskiem naukowym i artystycznym ponad podziałami kulturowymi i ideologicznymi”. Jesteśmy w przestrzeni jednorodnej ideologicznie i niewiele mającej wspólnego z wiarą katolicką.

Dyrektor Centrum, pan Dobrowolski, nawet mówiąc o wierze w czasie Wielkiego Postu, co marketingowo kojarzy ze swoim festiwalem, stwierdza, że czas ten tylko „niektórzy z nas przeżywają religijnie”. I zaraz potem, na jednym oddechu, przenosi całą ideę festiwalu w sferę profanum:  „ale nawet nie będąc wierzącymi, przednówek często traktujemy jako okres zmian, porządków, nowych aktywności”. Wynika z tego, że chodzi o te „porządki” i „nowe aktywności” przedstawione powyżej. Bo, według Dobrowolskiego, „artyści, aby spojrzeć na prawdy wiary z większym dystansem i przefiltrować je przez własną wrażliwość, muszą być wolni i nieskrępowani żadną doktryną”.

Wydarzenia tegorocznego festiwalu wpisano w kontekst „wiodącego toposu sztuki europejskiej”, jak nazywają organizatorzy postać Jezusa. Znamienne słowa Chrystusa – „Czemuś mnie opuścił?”, wypowiedziane na krzyżu, uczyniono hasłem festiwalu. My możemy mieć tylko nadzieję, że jednak Pan Bóg nas nie zostawi na pastwę takiej sztuki i takich jej reprezentantów. 

Tomasz A. Żak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij