Tajemnica Wielkiej Soboty nie jest z pewnością najbardziej kochaną z prawd naszej katolickiej wiary. Nie jest łatwo sobie poradzić z rzeczywistością tych cichych godzin. Oto Syn Boży, który stał się człowiekiem zostaje zabity, a jego ciało leży w grobie. Pytania o to, co działo się wtedy z Panem Jezusem są trudne do rozstrzygnięcia. Czy ciało to ulegało rozkładowi, co się stało z Jego duszą, z boską i ludzką naturą naszego Pana? Co to znaczy, że zstąpił do piekieł? Scholastycy mierzyli się z tymi pytaniami mając głębokie przekonanie, że obcują wydarzeniem prawdziwym, które domaga się poważnych odpowiedzi. Zmaganie z realnością Wielkiej Soboty może pobudzić wiarę tych z nas, którzy chętniej docierają do jej tajemnic poprzez poznanie rozumowe.
Jednak częściej tajemnicę Wielkiej Soboty, albo się pomija, albo “demitologizuje” traktując “zstąpienie do piekieł” niczym formułę retoryczną, łącznik pomiędzy śmiercią a Zmartwychwstaniem, metaforę. W polskiej tradycji ten “pusty” czas nieco “zagadujemy”, święcimy pokarmy, sprzątamy domy, jednym słowem szykujemy się na to czego już się spodziewamy, co wiemy, że nastąpi. Bowiem w nocy z soboty na niedzielę, nocy, “która światłem ognistego słupa rozproszyła ciemności grzechu” spodziewamy się wejść w radość Zmartwychwstania. Ta rytualna dynamika liturgii jest czymś słusznie oczywistym – chrześcijanie odnawiają w czasie Świętego Triduum a szczególnie w czasie Wigilii Paschalnej rozumienie swojego miejsca w świecie, swoją pozycję względem Boga, swoją misję. Obrzęd paschalny, obrzęd przejścia, liturgia Nocy Zmartwychwstania na jakiś czas wyłącza wierzących ze zwykłych struktur świata, z jego problemów, by przypomnieć im, poprzez czysty przekaz, dostępny w rytuale niczym w ikonie, czym jest powołanie chrześcijańskie, jego los, który faktycznie stanowi łaskę.
Wesprzyj nas już teraz!
Jednak dla bezpośrednich uczniów Pana Jezusa Wielka Sobota musiała być przecież jednym z najgorszych dni w życiu. Dniem trwogi, żalu, rozpaczy. Nie oczekiwali cudu, raczej spodziewali się aresztowania i przeznaczenia podobnego do tego, jakie spotkało ich Mistrza, który najwyraźniej poniósł klęskę. Czy z tego doświadczenia, które nie jest zbyt budujące może wyniknąć coś pouczającego dla nas na dziś, w Roku Pańskim 2021? Czy mówi nam ono jeszcze cokolwiek ważnego czy jest tylko minioną trwogą? Może wystarczy traktować Wielką Sobotę jako swego rodzaju rytualną pauzę, milczenie, które chętnie wypełnimy pracą w postaci przygotowań do świętowania lub może modlitwą przy Grobie Pańskim, w którym za welonem-całunem w monstrancji spoczywa Ciało Chrystusa. Skoro jednak Wielka Sobota i zstąpienie do piekieł znalazło się w wyznaniu wiary – w którym nie ma słów przypadkowych – to znaczy, że i tajemnica Wielkiej Soboty została nam dana do kontemplacji.
Wartą przypomnienia analizę prawdy wiary o zstąpieniu Chrystusa do piekieł przeprowadził przez laty ks. Joseph Ratzinger w swojej, zapewne najgłośniejszej książce, czyli “Wprowadzeniu w chrześcijaństwo”. Ksiądz Ratzinger zwracał tam uwagę, że dla współczesnego sekularnego świata to właśnie Wielka Sobota jest zwieńczeniem chrześcijaństwa. Świat bowiem bardziej niż Chrystusowi i Apostołom dziś wierzy w słowom Nietzschego, który sformułował swoiste credo nowoczesności: “Bóg umarł i myśmy go zabili”. W tej opowieści po śmierci Chrystusa nic już nie nastąpiło – człowiek został pozostawiony w samotności swojemu własnemu losowi, pozostawiony w szamotaninie bezładnych zmagań z przeciwnościami egzystencji.
Ratzinger wskazuje jednak także znaczący związek pomiędzy doświadczeniem Wielkiej Soboty a sytuacją dzisiejszych chrześcijan. Związek ten jest paradoksalny. Ratzinger zauważył, że wyznawcy Chrystusa w epoce nowoczesnej przypominają kapłanów Baala z Księgi Królewskiej, od których Eliasz wymagał znaków w swoistym pojedynku “na bóstwa”. Współcześni ateiści zdają się mówić słowami Eliasza: “Wołajcie głośniej, bo to bóg! Więc może rozmawia, albo jest zajęty, albo udaje się w drogę. Może on śpi, więc niech się obudzi” (3 Krl 18-27). To doświadczenie wyszydzenia jest dziś udziałem chrześcijan. Tylko w ostatnim roku w Polsce katolicy byli wielokrotnie atakowani publicznie z całkowicie nieskrywaną pogardą, byli lżeni z powodu wiary, przekonań etycznych czy sprzeciwu wobec projektu budowy nieludzkiego świata ufundowanego na krwi nienarodzonych.
Ks. Joseph Ratzinger dodał w swoich rozważaniach do opowieści o Eliaszu drugą historię, czyli znane z Nowego Testamentu wspomnienie o rozczarowaniu uczniów idących do Emaus spowodowanym ukrzyżowaniem Pana Jezusa. “A myśmy się spodziewali, że on wybawi Izraela”. Oto spodziewana niezwykła interwencja nie nastąpiła, lata podążania za Panem Jezusem wydają się pozbawione sensu. Egzystencjalna analogia pomiędzy drwinami jakimi ludzie obdarzyli umierającego na krzyżu Chrystusa z drwinami Eliasza wobec milczącego Baala jest uderzająca. Żaden ogień nie zstąpił z nieba, ludzie nie widząc znaków rozeszli się wzruszając ramionami na los ukrzyżowanego proroka, który nic nie zdziałał. Ratzinger pisze, że Bóg, w który, jak się zdawało, właśnie na nowo przemówił w dziejach Izraela znów zamilkł. Apostołowie mogli sobie przypomnieć, że bardzo podobnie czuli się wtedy, gdy Pan zasnął podczas burzy na jeziorze i wydawało im się, że spotka ich nieuchronny koniec (Mk 4, 35-41). Rozczarowanie kapłanów Baala, rozczarowanie uczniów, wreszcie rozczarowanie wielu współczesnych chrześcijan, które wprowadza ich w samotną rozpacz, ten przedsionek piekła, a potem w dojrzałą niewiarę. Powtarzają się w skali masowej słowa Nietzschego – “Bóg umarł i myśmy go zabili”. Zabili go ludzie Kościoła, grzech, zła filozofia, nauka uprawiana z wrogością do religii. Ten upadek ducha jest jednym z elementów piekła naszych czasów. Nasuwa się też pytanie – czy znaków nie ma, a może nie potrafimy ich rozpoznać? Nie da się też jednoznacznie odrzucić możliwości, że widzimy je, ale jednocześnie odrzucamy, ponieważ nie chcemy uznać możliwości interwencji Opatrzności.
“Syn trzyma się jeszcze wiary, gdy wydaje się, że wiara nie ma żadnego sensu, gdy ziemska rzeczywistość przeczy obecności Boga, o czym nie na próżno mówił pierwszy łotr i szydercze tłumy. Okrzyk Jego nie odnosi się ani do życia i przeżycia, ani do siebie samego, tylko do Ojca, przeciwstawia się rzeczywistości całego świata” – cytuje Ratzinger Ernsta Kasemann. Jednocześnie zwraca uwagę, że okrzyk Chrystusa “Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”, nie może być wyjaśniony po prostu jako wołanie powodowane rozpaczą. Tak często próbuje się te słowa interpretować. Zawołanie to jest bowiem początkiem Psalmu (Ps 22[21]), “który w sposób wstrząsający streszcza nieszczęścia i nadzieje tego ludu wybranego przez Boga, a pozornie tak zupełnie przezeń opuszczonego. Modlitwa ta z głębokiej ciemności opuszczenia przez Boga przechodzi w końcu w uwielbienie wielkości Boga”. Zatem choć Chrystus będąc Synem Bożym wiedział, że bliska jest chwila chwały i zwycięstwa nad szatanem, to równocześnie najrealniej w świecie przechodził przez grozę śmierci, także przez samotność, która potęguję w człowieku grozę bliskości zagłady. I jest to stan nie do zniesienia. Czy tym właśnie nie jest piekło?
Mówimy: “wstąpił do piekieł” łącząc ten akt Syna Bożego z wejściem w domenę szatana, miejsce, w którym przebywać będą potępieni po końcu czasów. Jednak Pismo Święte posługuje się starym żydowskim słowem sheol, które odpowiada raczej greckiemu Hadesowi. Nie było to dla Żydów zatem miejsce kary, duchowego więzienia, ale strefa cienia, w której przebywają dusze po śmierci. Ratzinger pisze, że użycie słowa “piekło” w znanym nam sensie jest być może w ogóle fałszywym tłumaczeniem sheolu. W sensie podstawowym, które mogło być bliskie Ewangelistom zdanie mówiące o tym, że Pan Jezus “zstąpił do piekieł” oznaczałoby po prostu, że umarł. Zstąpił do Szeolu. Czy to jednak cokolwiek ułatwia? “Myślę, że teraz dopiero otwiera się problem – pisał Ratzinger – czym właściwie jest śmierć i co się dzieje, gdy ktoś umiera, to znaczy gdy poddaje się losowi śmierci. Musimy przyznać, że wszyscy jesteśmy tym zakłopotani. Nikt tego naprawdę nie wie, gdyż wszyscy żyjemy po tej stronie życia i nie możemy śmierci doświadczyć. Ale może byśmy się trochę przybliżyli do prawdy wychodząc jeszcze raz od okrzyku Jezusa na krzyżu, który jak widzieliśmy wyrażał istotę tego, co oznacza zstąpienie Jezusa do piekieł i Jego uczestnictwo w losie człowieka podlegającego śmierci”.
Ks. Joseph Ratzinger przywołuje przykłady, które poprzez analogię mogą dać żyjącemu człowiekowi pewien smak wspominanej już piekielnej samotności dusz. Dziecko dławione lękiem, gdy musi przejść samotnie nocą przez las choć wie, że nic mu nie grozi, dopóki nie odczuje obecności jakiegoś kochającego dorosłego, nie potrafi uwolnić się od stanu przerażenia. Inna analogia, jaką podaje Ratzinger to samotne nocne czuwanie przy zmarłym, gdy cała ludzka natura wzdraga się przed bliską obecnością śmierci choć zmarły nie jest w żadnym stopniu realnym zagrożeniem. “Gdy bowiem człowiek znajdzie się w zupełnej samotności, nie boi się czegoś określonego, co można usunąć, tylko doświadcza lęku samotności, czegoś obcego, i zagrożenia swej własnej istoty, czego racjonalnie nie da się opanować.” Co przeżywa człowiek, który choć ma duszę nieśmiertelną, to jednak doświadcza realności śmierci własnego ciała i konsekwencji tej sytuacji? Rozpad pamięci związanej przecież z cielesnością naszą egzystencją, pamięci, która w naszym umyśle jest mapą relacji w jakich się znajdujemy w świecie. Być może ból, na pewno dezorientacja, która jest doświadczeniem powodującym w człowieku przerażenie.
Zatem “piekłem” możemy – jak zauważa ks. Ratzinger – nazwać stan takiego osamotnienia, zagrożenia, przez które nie przebija się już żadne słowo miłości, żaden promień nadziei. Być może z powodu powyższych doświadczeń tradycja Starego Testamentu nie odróżniała stanu śmierci od piekła. Możemy w tym kontekście dodać, że ludzie rzeczywiście okazali się zdolni by stworzyć swoiste piekło na ziemi w postaci systemów zagłady i zakłamania, i nie jest to w kontekście dziejów cywilizacji tylko mglista metafora. W dwudziestym wieku, jak pisze Ratzinger, także niektóre nurty filozofii egzystencjalnej przedstawiały człowieka, jako – co do zasady – całkowicie samotnego i tkwiącego w egzystencji porównywalnej do piekła.
Jaka jest konkluzja, którą znajdziemy we “Wprowadzeniu w chrześcijaństwo”? Jak ks. Ratzinger przybliża nas do prawdy wiary o “zstąpieniu do piekieł? Chrystus przeszedł przez bramę śmierci i przezwyciężył ją i dzięki temu śmierć, “która dotąd równała się piekłu, już nim nie jest”. Teraz by pozostać w piekle – w krainie umarłych, w Szeolu – trzeba się świadomie zamknąć na zbawczą interwencję Chrystusa (Ap 20,14). “Umieranie nie jest już przejściem do lodowatej samotności, bo brama Szeolu została otwarta”. Można zatem w podsumować dotychczasowe rozważanie myślą, że w Wielką Sobotę nasz Pan naprawdę był umarły i przebywał z innymi umarłymi tam, gdzie nieśmiertelne dusze przebywają w wielkiej trwodze, dezorientacji spowodowanej niewidzeniem Boga i utratą ciała. Oczywiście powodem tego stanu jest grzech, “który jest zawsze przede mną”. Śmierć Pana jest zatem podstawową prawdą, którą trzeba uznać. To nie jest ani śmierć pozorna, ani sen. Pan zstąpił do Szeolu, przeszedł przez dolinę Gehenny by powrócić do życia z innymi, którzy równie prawdziwie doświadczyli grozy śmierci. Jeśli Pan prawdziwie nie umarł, nie mógł też zmartwychwstać, nie mógł też naprawę zstąpić do strasznego świata nieśmiertelnych cieni.
Tomasz Rowiński