3 września 2024

W dniach 24 i 25 sierpnia na krakowskiej Tauron Arenie miała miejsce kolejna edycja wydarzenia “ChwałaMU”, czyli gromadzącego tysiące ludzi koncertu religijnego. Jego celem – i marzeniem organizatorów – jest jak piszą “aby Polska napełniła się modlitwą uwielbienia, poprzez którą Bóg będzie dotykał nasze społeczeństwa”. Wydarzenia takie wpisały się w polski religijny krajobraz i to zapewne na stałe. Jednak fakt, że ich zwolennicy widzą w nich “przyszłość chrześcijaństwa” powoduje, że wciąż trzeba przywoływać wielokrotnie podnoszone zastrzeżenia.

Forma ma znaczenie

Niezawodny w takich sytuacjach jest Marcin Jakimowicz, dziennikarz “Gościa Niedzielnego”, który swoim komentarzem podsumował tegoroczne wydarzenie na Tauron Arenie w następujący sposób:

Wesprzyj nas już teraz!

„Pamiętam jaki wysyp negatywnych komentarzy towarzyszył przed laty słowom biskupa Edwarda Dajczaka, który powiedział mi, że być może w przyszłości zaniknie forma niedzielnych nieszporów, a ich miejsce zajmą coraz popularniejsze wieczory uwielbienia. Zmienia się jedynie forma, bo i w jednym i w drugim przypadku chodzi o oddanie czci Najwyższemu” – napisał Jakimowicz w mediach społecznościowych.

Trudno zgodzić się wymową tego wpisu. Forma jak najbardziej w wierze ma znaczenie. Gdyby tak nie było nie mielibyśmy w XX wieku wielkiej reformy liturgicznej. Sama doktryna wiary odnosząca się do kwestii nadprzyrodzonych, ale i nauczanie moralne oraz społeczne, jak również rytualna część życia religijnego jest rodzajem formy. Forma, to sposób bycia i życia, również sposób oddawania czci Bogu. Jeśli formą naszej religijności jest śpiewanie piosenek, to nasza religia staje się, ni mniej, ni więcej – śpiewaniem piosenek.

Gdyby koncerty miały zastąpić w Kościele liturgię godzin – np. wspomniane nieszpory – a może w ogóle liturgię, mielibyśmy do czynienia z trudną do wyobrażenia banalizacją wiary i religii. Co więcej, w wyniku takie podmiany, destrukcji musiałby ulec cały bogaty i złożony porządek liturgiczny. Tymczasem stanowi on wyraz żywej tradycji, a także żyjącej teologii. W liturgii, godzina po godzinie, Kościół wspomina i uczestniczy w dziejach zbawienia w powiązaniu z historią ludzką i zmianami jaki dotykają naturę. Nieustająca recytacja psalmów, kantyków, lektura różnych fragmentów Pisma Świętego czy modlitw świętych autorów, a także wspomnienia świętych bez wątpienia są działaniem pełnym Ducha. Czy te same kryteria spełniają chwytające za serce religijne piosenki wykonywane przy gitarze. Czy obecność Ducha to po prostu przyjemne emocje?

Rozumna służba boża

Wróćmy do problemu formy, która w teologii i publicystyce religijnej jest często traktowana jako nieistotna. Nieprzypadkowo pierwsi chrześcijanie, do których doświadczenia ruchy charyzmatyczne lubią się odwoływać, nie wybrali – jako formy uwielbienia – dionizyjskich metod wyrazu religijnego. Praktyka Kościoła podążyła drogą, którą, przyjmując starożytne kategorie, można określić mianem apollińskiej. Kult Boży ukierunkował się na poszukiwanie harmonii i wręcz kosmicznego ładu, jako rzeczywistości reprezentujących Bożą obecność. W znacznej mierze wynikało to z zalecenia świętego Pawła, by chrześcijaństwo było rozumną służbą Bożą. Do tego wezwania duch religii-rozrywki zdecydowanie nie pasował.

Co więcej jako dionizyjski, ludyczny, rozrywkowy został w Starym Testamencie opisany kult złotego cielca, którego Izrael stworzył podczas nieobecności Mojżesza. Gdy tymczasem kult prawdziwego Boga ukształtowany w życiu Izraela był zrytualizowany i hieratyczny – no właśnie, liturgiczny.

“A gdy lud widział, że Mojżesz opóźniał swój powrót z góry […] zdjął cały lud złote kolczyki, które miał w uszach, i zniósł je do Aarona. A wziąwszy je z ich rąk nakazał je przetopić i uczynić z tego posąg cielca ulany z metalu. I powiedzieli: «Izraelu, oto bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej». A widząc to Aaron kazał postawić ołtarz przed nim i powiedział: «Jutro będzie uroczystość ku czci Pana». Wstawszy wcześnie rano, dokonali całopalenia i złożyli ofiary biesiadne. I usiadł lud, aby jeść i pić, i wstali, żeby się bawić.” (Wj 32, 1, 3-6)

Koncerty zamiast nieszporów?

Nie zamierzam wyciągać z powyższego cytatu zbyt daleko idących wniosków, co do samej istoty religijnych koncertów uwielbieniowych, ale warto zwrócić uwagę, że jednym z powodów dionizyjskiego zwrotu w religijnych zachowaniach ludu wyprowadzonego z Egiptu było zniecierpliwienie, znużenie, poszukiwanie nowości. Jakiś rodzaj znużenia służbą Bożą znajduję w – pewnie mimowolnym – przeciwstawianiu liturgii i koncertów uwielbienia.

“Do dziś pamiętam komentarze: „A co złego jest w nieszporach?” Nic. Przyciągają one jedynie garstkę wiernych. Rozumując w ten sposób można absurdalnie zapytać: „A co złego jest w zakonach kontemplacyjnych, skoro pustoszeją, a pięćdziesięcioletnie mniszki zaniżają średnią wieku?”. Nic. Jeśli jednak powstają nowe inicjatywy i formy oddawania czci Bogu, to należy się jedynie cieszyć…” – pisze Marcin Jakimowicz.

Znajdujemy tu prostą logikę, zamiast zabiegać o ożywienie tradycji, które przez wieki były narzędziami uświęcenia i przekazywania wiary, cieszmy się z nowych form oddawania czci Bogu. Niestety analogia pomiędzy sytuacją, w której powstają nowe formy chrześcijańskiego życia wspólnego, a zastępowaniem liturgii przez koncerty nie jest trafna. Wyobrażam sobie, że Aaron pod górą Synaj także musiał prowadzić ze swoim ludem tego rodzaju rozmowy o kreatywności. Skoro Mojżesza nie ma, nie widać od tak dawna, wymyślmy sobie coś innego w to miejsce.

Dionizyjska służba Boża?

Forma dionizyjskiej religii jest bardziej problematyczna niż się zdaje. Pozbawiona logosu, a nastawiona na przeżycie z trudem może przekazać treść wiary. Wyznanie wiary Izraela koczującego pod górą Synaj można sprowadzić do hasła – “Jest bóg, jest zabawa”. Nie ma tam żadnej prawdziwej nauki poza radosnym doświadczeniem. Jestem przekonany, że zarówno organizatorom jak i uczestnikom koncertów uwielbieniowych naprawdę chodzi o Pana Jezusa, ale jednocześnie sądzę, że koncert jako forma religijna – np. zamiast nieszporów – na dłuższą metę oddaliłaby nas od Niego.

Organizatorzy i chwalący nowe kreatywne formy religijności w tym momencie podadzą mi zapewne usłużnie setki przykładów nawróceń jakie mogły mieć miejsce podczas tego rodzaju wydarzeń. A jednak Kościół, który miałby się stać wspólnotą koncertów i piosenek uwiebieniowych dość szybko musiałby zapytać: “Kim jest właściwie Bóg, którego uwielbiamy?” Jaka teologia bowiem wynika z tego rodzaju formy uwielbienia? Nieustanny kryzys doktrynalny dotykających wspólnoty ewangelikalne jest świadectwem tego problemu. A nam katolikom, to m.in. nudna tradycja starych mniszek wciąż podpowiada skąd i dokąd zmierzamy.

Kreatywność czy naśladownictwo?

W swoim felietonie Marcin Jakimowicz cytuje także bp. Edwarda Dajczaka, który mówił przed kilku laty, że “Duch Święty jest niezwykle kreatywny. Przywiązaliśmy się do pewnych form pobożności znanych przez lata i uznajemy je za dogmat wiary, ale udział nieszporach nie jest ani przykazaniem boskim, ani kościelnym”.

Problem w tym, że stadionowe uwielbienia, czy nawet skromne śpiewy uwielbienia, które może mają miejsce w parafiach nie są wcale czymś kreatywnym. Są przeszczepioną do zachowań religijnych formą kultury rozrywki, a w przypadku koncertów po prostu popkultury. Są mieszaniem porządków, szczególnie jeśli próbuje się je łączyć z liturgią lub jeśli liturgię mają zastępować. Tradycja wieczorów i koncertów uwielbienia, także w perspektywie religijnej pochodzi od wspólnot chrześcijańskich, które utraciły bardzo wiele z bliskości z naszym Panem. Bliskości, jaką daje Eucharystia. Tę utraconą bliskość w pewnym momencie zastąpiły estetycznym doświadczeniem wspólnego śpiewu i muzykowania. Substytuowanie sakramentów rozwinęło się w protestantyzmie na rozmaite sposoby, a to jest jeden z nich.

Pytania jakie postawiłem na łamach “Rzeczpospolitej” w 2013 roku przy okazji wielkiego wydarzenia na Stadionie Narodowym w Warszawie z udziałem ks. Johna Bashobory pozostają aktualne: “Jaką formację i obraz Kościoła wyniosły z tego spotkania osoby zewangelizowane stadionowo? Czy zobaczyły, że sakramenty są zwykłymi środkami zbawienia zostawionymi przez Pana Jezusa, a nie spotkania na stadionie, gdzie substytut nadprzyrodzoności mogą stanowić dobre samopoczucie i radosne uczestnictwo, plus nieco efektów specjalnych w postaci emanacji demonicznych lub domniemanych uzdrowień? Czy ewangelizacja stadionowa przełoży się na obecność i zaangażowanie w parafii, czy na poszukiwanie kolejnych spektakularnych wrażeń?”

Odpowiedzi indywidualne mogą być bardzo różne, ale w kraju, który w większości pozostaje chrześcijański musimy myśleć o tym, że na jeden dobry owoc naszych działań nie przypada znacznie więcej zepsutych. Niestety pobożność charyzmatyczna, rodząca się na koncertach często charakteryzuje się pogardliwym stosunkiem do tradycji. A przecież jak mówi Sobór Watykański II, tradycja jest częścią objawienia. 

Liturgia versus koncert

Liturgia Mszy jest uwielbieniem, a jednocześnie stanowi wykraczający poza proste opowiadanie przekaz wydarzeń zbawczych i ich uobecnienie. Msza jest centralną formą naszej wiary i pozostaje w napięciu z religijnością rozrywkową. Świadectwem tego napięcia był skandal z udziałem abp. Grzegorza Rysia, który miał miejsce w 2022 roku podczas wydarzenia Arena Młodych “Reset”. Wtedy to, w warunkach estradowych miała miejsce niegodna i lekceważąca reguły celebracja części Mszy Świętej. W efekcie doszło do niebywałej sytuacji, Komisja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów KEP wezwała arcybiskupa łódzkiego, wtedy jeszcze nie kardynała, do złożenia wyjaśnień, które ten złożył. To nie incydent, form nie da się łączyć bez duchowej szkody. Również ich podmiana niesie duchowe konsekwencje. Czytając komentarze pod wpisem Marcina Jakimowicza da się zauważyć rosnącą tendencję niezrozumienia jak ważna jest liturgia i że nie zastąpi jej nawet najwspanialszy koncert na stadionie.

Podsumowując, koncerty, czy wieczory uwielbienia, a także hybrydy liturgiczno-piosenkowe nie mogą zastąpić tradycji liturgicznej. Nie mogą zastąpić ich wymiaru nie tylko nadprzyrodzonego, ale też formacyjnego. Nie mogą zastąpić niedzielnych nieszporów, nawet jeśli odmawia je grono staruszek w kościele parafialnym czy klasztorze. Jeśli zamienimy nieszpory na koncerty i wieczory uwielbienia znajdziemy się w obszarze oddziaływania innej już religii niż katolickie chrześcijaństwo. Jeśli śpiewanie piosenek miałoby okazać się chrześcijaństwem przyszłości, to znaczy, że będzie to chrześcijaństwo niekoniecznie znające dobrze Pana Jezusa. Przecież chodzi w tym wszystkim o katolickie wyznanie wiary, a nie wyznanie jakiejkolwiek wiary w Jezusa.

Nie kwestionuję, że ludzie chcą spotykać się razem, żeby śpiewać i muzykować w imię Pana Jezusa. Wydarzenia takie mogą mieć pewien wymiar przygotowawczy dla prawdziwej ewangelizacji. Jednak pewne kwestie trzeba postawić jasno – ewangelizacja, a tym bardziej protoewangelizacja nie może zastąpić liturgii. Ona dopiero i to zwykle częściowo, doprowadza do poznania świętych tajemnic i misteriów ukrytych w świętej liturgii Kościoła.

Tomasz Rowiński

Charyzmatycy… Ruch katolicki – czy protestancki? Ks. prof. Bortkiewicz dla PCh24.pl

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij