7 czerwca 2023

Od kilku lat widzę jak budzi się normalność. Jeszcze dekadę temu było tego, co kot napłakał. Jeszcze dekadę temu ludzie wierzyli w byle przedwyborcze obietnice; wierzyli, że wszystko będzie po nowemu, ale jednocześnie nic się nie zmieni z tego, co już polubili. Jednym słowem: demokratyczny elektorat wierzył w to, co przygotowały dla niego przetransformowane komunistyczne łże-elity. Anatomię tego kłamstwa opisuje „Encyklopedia antykultury”, która właśnie ukazała się na rynku.

 

Od kilku lat coś się zaczęło zmieniać. Społeczny organizm zaczął przytomnieć, budzić się z wszczepianego mu letargu. W osaczającym nas ideologicznym systemie zniewolenia zaczęły być widoczne szczeliny i dziury. Trochę tak jak w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, kiedy pojawił się w kulturze „drugi obieg”. Bo tak naprawdę istotą wszelakich zmian, które mogą dać człowiekowi szansę na dobro, jest kultura. Dobrze to zrozumieli marksiści, kiedy ostatecznie przegrali z kapitalistami wojnę o środki produkcji. Zrozumieli i „poszli w kulturę”, by rządzić nie tylko ludzkimi umysłami, ale w konsekwencji również materią. I to im się całkiem nieźle udało. Do czasu jednak. I my właśnie żyjemy w owym jakże ciekawym czasie, kiedy globalistyczny porządek świata chwieje się niczym biblijna wieża Babel. Kto wie, może nawet już niedługo zobaczymy jak z hukiem runie.

Wesprzyj nas już teraz!

Warunkiem koniecznym dla tej oczekiwanej przez ludzi „katastrofy” jest – jak za komuny – ów drugi obieg. Potrzeba więc emocji i wiedzy, które nie są skażone antyedukacją i antykulturą. Dostrzegam jednak istotną różnicę pomiędzy kiedyś a teraz: pięćdziesiąt lat temu zaczynem wolności była sztuka i w ogóle działania twórcze. Obecnie na pierwszym planie jest publicystyka popularna i naukowa, a więc, ogólnie rzecz ujmując – edukacja. Zaczęło się od Unii Polityki Realnej i jej programu wolnorynkowego. Dobre trzy dekady później ktoś skonstatował, że rynek to za mało, aby pozytywnie stymulować społeczną świadomość Polaków. Wtedy „odkryliśmy” narodowo-twórczą siłę dziejów powojennej konspiracji antykomunistycznej. Dopóki legenda Żołnierzy Wyklętych nie została użyta do doraźnych walk politycznych, spełniała swą rolę bardzo dobrze. Partyjne zawłaszczenie było możliwe, ponieważ tej jak najbardziej prawdziwej legendzie zabrakło podbudowy światopoglądowej i moralnej, którą charakteryzowali się Pilecki, Ciepliński czy Siedzikówna. Znów musiały minąć lata, aby pojawił się ktoś taki jak Krzysztof Karoń, który zaczął nauczać o tym, skąd systemowi wyrastają nogi. I to już jest ta fundamentalnie konieczna edukacja filozoficzna, bez której nie ma szans na skuteczną kontrrewolucję.

Oczywiście, benedyktyńska praca świętej pamięci Krzysztofa Karonia – „Historia antykultury” (pierwsze wydanie w roku 2018), nie była pierwszą próbą odbudowania świadomości społecznej w świecie z jednej strony postkomunistycznym, a z drugiej neomarksistowskim. Gdybym miał wskazać takie konkretne publikacje, to najpierw przywołałbym dwie kompilacje tekstów i esejów z roku 2004 – Stanisława Krajskiego „Granice kultury” i przede wszystkim Anny Pawełczyńskiej „Głowy hydry. O przewrotności współczesnego zła”. Sześć lat później ukazała się pozycja definiująca ideologie osaczające ludzi, czyli „Wojna kultur i inne wojny” autorstwa Agnieszki Kołakowskiej. Natomiast w tym samym roku co dzieło Karonia wydana została książka Dariusza Rozwadowskiego pt. „Marksizm kulturowy. 50 lat walki z cywilizacją Zachodu”. Ten zestaw lektur na pewno należy jeszcze uzupełnić o dwa tomy Łukasza Winiarskiego, publikującego od lat w sieci jako „Razprozak”. Obie jego książki ukazały się w roku 2022 – pierwsza nosi tytuł: „Manifest antykomunistyczny”, a druga to „Tresura. Kulisy lewicowej indoktrynacji”.

Jako swoista suma, a może raczej puenta wymienionych powyżej prac, jawi się wydana już w tym roku „Encyklopedia antykultury”. Jej autorzy, jak to definiuje Jakub Zgierski, redaktor oraz jeden ze współautorów, postawili sobie za cel uporządkowanie zagadnień , które „właściwie nadały kształt i charakter ludzkości, jaką znamy dzisiaj”. Dla mnie – i tutaj wracam niejako do pierwszych zdań tego tekstu – ta publikacja jest dowodem na to, że przestaliśmy błądzić w ciemnościach i jeżeli ktoś zachce, ma już azymut, kompas, a nawet mapę powrotu do normalności.

„Encyklopedia antykultury” nie jest jednym z tych wydawnictw, do jakich przyzwyczaiły nas encyklopedyczne kompendia wiedzy. To nie jest bowiem alfabetycznie ułożony zbiór informacji o pojęciach, postaciach czy zdarzeniach definiowalnych poprzez daty lub miejsca, choć i takowe informacje w tej książce odnajdziemy. Tutaj autorskim kluczem są wybrane tematy, których analiza, „krok po kroku”, stara się komplementarnie opisać marksizm jako ideologię, praktykę życia, ale również swoistą religię współczesności. Autorzy – jak najbardziej słusznie – ideologię marksizmu uznają nie za spiskową, ale realną siłę, która rządzi sporym kawałkiem świata. Również, jak najbardziej słusznie, skutki tych antyludzkich rządów definiują właśnie jako antykulturę. Bezcenną jest tutaj dowodna edukacja, która czytelnika (ucznia!) prowadzi od Karola Marksa do Klausa Schwaba, od bolszewizmu do genderyzmu. Bardzo dobrym pomysłem edytorskim są „Podsumowania” kończące każdy rozdział , a jeszcze lepszym w kontekście odbioru są tytuły tych rozdziałów, które odwołują się do potocznego definiowania rzeczywistości i to najczęściej rzeczywistości nierozumianej. Tytuł rozdziału zaintryguje niczym tabloidowe info, a podsumowanie utrwali konieczną, a jakże „niepoprawną” antysystemową wiedzę. Rozumiem te postmodernistyczne zabiegi pozwalające dotrzeć do „przytrutych” marksizmem ludzi, choć nie wszystkie zdają mi się być konieczne. Na przykład taką widzi mi się ikonografia książki – dobór ilustracji, ich makietowanie oraz aple i znaki graficzne będące prologiem czy epilogiem dla poszczególnych tematów. Może edukując treścią autorzy powinni również edukować formą.

Kiedy już mowa o krytycznych uwagach, to nieco mnie drażni „encyklopedyczny” obiektywizm autorów w opisywaniu draństwa czy w przedstawianiu łajdaków. Rzecz nie w tym, aby posługiwać się epitetami, ale w tym aby jednoznacznym było to, że na przykład tacy Gramsci czy Reich nie tworzyli swych antyludzkich teorii niejako obiektywnie i w oderwaniu od swych życiorysów, ale było to jak najbardziej konsekwencją ich niemoralnego życia. Ten aspekt jest niemniej ważny w zrozumieniu antykultury niż opisy skutków jej funkcjonowania. A z tym wiąże się problematyka kultury wyższej, w ogóle twórczości artystycznej. Marksizm od swych początków konsekwentnie „używał” artystów do swej promocji. Dzisiaj ma to wymiar wręcz totalny; jest najważniejszym orężem wojny kulturowej, a temu właśnie „Encyklopedia…” poświęciła jakże niewiele miejsca. Tymczasem również w tym przypadku istotnym byłoby odwołać się do konkretnych artystów, dzieł i w ogóle tego całego artystycznego antykulturowego decorum, które od lat „mebluje” świat brzydotą, ohydą i bluźnierstwem. Stwierdzenie, że antykultura to również antysztuka, to zdecydowanie za mało aby zrozumieć, że eurokomunizm jest prostą kontynuacją marksizmu.

Mam jeszcze jeden niedosyt – duchowy. „Encyklopedia…” niejednokrotnie odwołuje się do spraw wiary, jako tych, które stoją w kontrze do marksizmu. Czytamy o średniowieczu, o filozofii katolickiej, o katolickiej nauce społecznej, a nawet o rzezi Wandei, ale nie czytamy o roli II Soboru Watykańskiego w antykulturowym zmienianiu świata. Przywołanie „teologii wyzwolenia”, to ledwie epizod z pakietu konsekwencji tego, co zaczęło się z początkiem lat 60. XX wieku w Watykanie. Nie mamy więc w „Encyklopedii…” jednoznacznego przesłania, że to tradycja chrześcijańska jest tą siłą, która daje szansę na odrzucenie antykultury chcącej czerpać dzisiaj swą energię z satanizmu. I właśnie dlatego pokonanie takiego przeciwnika nie jest możliwe bez wiary w Boga w Trójcy Jedynego.

„Encyklopedia antykultury” to coś więcej niż kolejne antysystemowe wydawnictwo. W nim, jak sądzę, zaczyna się spełniać to, o czym pisała dwie dekady temu pani prof. Pawełczyńska:

„Mam głęboką nadzieję, ze wśród polskiej, europejskiej i światowej młodzieży, wyłonią się więzi współdziałania zdolne sprostać moralnym i intelektualnym wyzwaniom współczesności (…). Dominacja struktur zła stanowi zagrożenie powszechne i znacznie większe niż broń masowego rażenia”.

Natomiast ja, jeżeli miałbym jakoś krótko a dobitnie określić wielką pracę wykonaną przez autorów „Encyklopedii…”, to tę wiwisekcję marksizmu porównałbym do szczegółowego i źródłowego opisu zjawiska… grawitacji. W obu przypadkach chodzi przecież o „przyciąganie” i to ostatecznie takie, które staje się „przymusowe”. W efekcie podmiot przyciągania – nieważne czy jest to jabłko Newtona, planeta czy człowiek – staje się tylko „obiektem”. To uprzedmiotowienie wszystkiego, co jest przyciągane, to właśnie sedno antykultury jako takiej. Grawitacja bowiem jest zjawiskiem naturalnym, natomiast marksizm to twór sztuczny, który to wszystko co jest naturalne i normalne postanowił uczynić sztucznym. A przede wszystkim – chce to zrobić z człowiekiem.

 

Tomasz A. Żak

„Encyklopedia antykultury”. Pod redakcją Jakuba Zgierskiego. Autorzy: Karol Piekarz, Michał Pytel, Dariusz Rozwadowski, Marcin Świątkowski, Jakub Zgierski, Rainer Zybura, Stanisław Żuławski. Fundacja Cor Dei, Wrocław 2023.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(2)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie