Amerykański oddział giganta motoryzacyjnego Toyota zamierza dopasować wielkość produkcji aut elektrycznych nie do sztucznych, pseudoekologicznych wymogów narzucanych przez władze państwowe, lecz do zapotrzebowania rynku.
„Sceptycyzm Toyoty wobec elektromobilności to nic nowego, ale prezes amerykańskiego oddziału marki jest jeszcze bardziej krytyczny niż jego japońscy czy europejscy koledzy” – czytamy na branżowym portalu Autokult.pl.
Według szacunków Teda Ogawy, szefa firmy Toyota Motor North America, wielkość sprzedaży tak zwanych elektryków na tamtejszym rynku samochodowym w 2030 roku wyniesie mniej więcej 30 procent. EPA, rządowa agencja zajmująca się środowiskiem wymaga osiągnięcia poziomu 60 procent.
Wesprzyj nas już teraz!
– O tym, jaki będzie procentowy udział elektryków w gamie marki, zdecydują przede wszystkim klienci – tak Ted Ogawa na łamach pisma „Automotive News Europe” tłumaczy filozofię Toyoty.
– Wiem, że EPA ponownie rozważa, jaki powinien być poziom regulacji. Jednak naszym punktem wyjścia jest zapotrzebowanie klientów. Na przykład przepisy na rok 2030 mówią, że ponad połowa rynku nowych samochodów powinna być elektryczna, ale nasz obecny plan zakłada około 30 procent – stwierdził. – Przestrzegamy przepisów, ale ważniejsze są wymagania klientów – zaznaczył szef japońskiej firmy.
Aby spełnić wymogi określone przez państwo, koncern rozważa między innymi wypłacanie haraczu za niedostosowanie się do surowych przepisów, czy też odkupywanie limitów (na podobieństwo systemu ETS i norm CO2 w Europie) od mniejszych przedsiębiorstw.
– Zmarnowana inwestycja jest gorsza niż zakup na kredyt – podkreślił Japończyk.
Możliwe też, że EPA odejdzie od dotychczasowych surowych norm, gdyż coraz więcej ekspertów podziela takie przypuszczenie.
– Biorąc pod uwagę, że miliard ludzi na świecie żyje bez prądu, ograniczanie ich wyborów i możliwości podróżowania poprzez produkcję drogich aut nie jest rozwiązaniem – powiedział kiedyś szef koncernu Akio Toyoda.
Źródło: autokult.pl
RoM