23 maja 2023

Sprawa Kamilka z Częstochowy to nie jest tylko kwestia bezpośrednich sprawców tego bestialskiego czynu, czyli ojczyma i matki dziecka oraz osób, które na co dzień temu wszystkiemu się przyglądały. To również sprawa szeregu instytucji, których przedstawiciele nie mieli związanych rąk. Instytucji monitorujących tę rodzinę od dłuższego czasu. Instytucji, które nie zareagowały na dramatyczny krzyk tego dziecka o pomoc. Pomoc, jakiej żaden dorosły nie udzielił mu na czas i dlatego skończyło się to ogromną tragedią – mówi w rozmowie z PCh24.pl adwokat Magdalena Majkowska, członek zarządu Instytutu Ordo Iuris.

  

Co takiego stało się w Częstochowie? Dlaczego instytucje państwa polskiego, stworzone, aby interweniować w przypadkach, kiedy dzieciom dzieje się krzywda, nie kiwnęły palcem, przez co doszło do strasznej tragedii – zakatowania 8-letniego, niewinnego dziecka?

Wesprzyj nas już teraz!

Na to pytanie „po ludzku” trudno odpowiedzieć. Z pewnością po wnikliwej analizie sprawy powinny zrobić to organy ścigania oraz instytucje państwowe zaangażowane w sprawę. Były one zobowiązane do reagowania w sytuacji gdy – jak wychodzi na jaw – dziecku od wielu miesięcy działa się krzywda.

Z doniesień medialnych wynika, że sygnały świadczące o tym, iż w otoczeniu 8-letniego Kamilka dzieje się coś złego, docierały już wcześniej. Rodzinę monitorował szereg instytucji zobowiązanych by zareagować, a mimo wszystko tego nie zrobiły.

Media wiele miejsca poświęcają odpowiedzialności bezpośrednich sprawców, czyli ojczyma chłopca, matki oraz wujostwa, które razem z nimi mieszkało. Oczywiście nie budzi wątpliwości konieczność wyciągnięcia wobec nich konsekwencji prawnych za popełnione czyny. Nie można jednak zapominać o tym, że wszyscy, którzy mieli obowiązek pomóc, a tego nie zrobili, powinni również ponieść konsekwencje – czy to dyscyplinarne, czy to zawodowe, czy nawet karne, ponieważ nie zareagowali, mimo ciążącego na nich szczególnego obowiązku.

W tej sprawie instytucje monitorujące rodzinę zawiodły na wszystkich możliwych poziomach, skoro ostatecznie doszło do śmierci dziecka. Właśnie dlatego po przeanalizowaniu stanu faktycznego, Instytut Ordo Iuris składa szereg zawiadomień w tej sprawie. Chcemy, żeby wszystkie osoby odpowiedzialne za tę tragedię poniosły konsekwencje.

Przypomnę tylko, że w tej sprawie kilkukrotnie było wszczynane postępowanie rodzinne i sądy nie uznały, aby dochodziło do bezpośredniego zagrożenia dla życia i zdrowia dziecka; zagrożenia, które uzasadniałoby umieszczenie chłopca w pieczy zastępczej, i to pomimo faktu, że były sygnały od pracowników socjalnych, że w domu dziecku może dziać się krzywda.

Sądy ustalając krzywdę dziecka mają obowiązek zareagować w sposób zgodny z dobrem dziecka. Decyzja o pomocy dziecku w razie krzywdy nie jest uznaniowa.

Zatrważające jest również to, że za każdym razem gdy chłopiec był znajdowany sam poza miejscem zamieszkania, policja odprowadzała go do matki. Również nikt w szkole nie zareagował, kiedy przyszedł ze złamaną rączką i śladami pobicia, jak opuchnięta twarz i rozcięta warga.

Te wszystkie instytucje, o których tutaj mówimy, miały możliwość i obowiązek zareagowania, a mimo tego nie zapobiegły tragedii, do jakiej doszło. Dlaczego tak się stało? Tego nie wiem. Na pewno na to pytanie w najbliższym czasie będą musiały odpowiedzieć organy badające tę sprawę.

 

Ale media lewicowo-liberalne mają odpowiedź na to pytanie: ponieważ wszyscy bali się Ordo Iuris. Nawet nie wie Pani, ile razy w ostatnim czasie słyszałem bądź czytałem, że sędzia nie nakazał odebrać dziecka rodzicom, bo bał się, iż zostanie „zniszczony” przez Panią bądź innego prawnika Ordo Iuris. Przepraszam, ale jeśli w tak patologicznych przypadkach, jak ten, o którym rozmawiamy, nie wolno odbierać dzieci, aby je ratować, to na jakim my świecie żyjemy?

W pierwszej kolejności, Panie redaktorze: nie jest tak, że dzieci nie są obecnie odbierane rodzicom. Kiedy śledziłam tę sprawę, najbardziej niepojęte było dla mnie właśnie to, że w wielu sprawach prowadzonych przez Instytut Ordo Iuris z bardzo błahych powodów dzieci są odbierane rodzicom, bez rzetelnego zweryfikowania prawdziwości niepokojących sygnałów zgłaszanych do sądu. Instytucje do tego upoważnione idą, niestety, nieraz najkrótszą i najprostszą drogą. Do takiej ingerencji dochodzi często z dnia na dzień, bez umożliwienia rodzicom odniesienia się do stawianych im zarzutów. Spotykamy się niekiedy wręcz z beztroską i brakiem jakiejkolwiek empatii przy decydowaniu o losach rodziny. Kiedyś usłyszałam w ustnych motywach sądu, gdy zmieniał swoją decyzję i orzekał o powrocie dzieci, że „czasami dzieci trzeba odebrać tylko po to, aby móc je później oddać rodzicowi…”. Należy zaś sobie powiedzieć jasno, że niezasadne odebranie dziecka z kochającej rodziny jest dla niego ogromną traumą i cierpieniem, które rzutuje na późniejsze lata jego życia.

Twierdzenie, iż sędzia bał się prawników z Ordo Iuris, jest zatem kuriozalne, zdumiewające i po prostu śmieszne. Przez Instytut od początku jego istnienia przetoczyło się ponad 400 spraw rodzinnych, w których interweniowaliśmy z uwagi na bezpodstawne, zbyt pochopne próby ingerencji w rodzinę. Jakie były ich powody? Na przykład sprzeczki nastolatki z rodzicami, samowola budowlana, niewywiązywanie się z obowiązku szkolnego, odprowadzanie wnuczka do szkoły przez babcię, katolickie wychowanie dzieci, etc.

Ostatnio po naszej interwencji do domu wróciło pięcioro dzieci. Wcześniej dwójka z nich niezgodnie z prawdą powiedziała, że są źle traktowane w domu. Do rozdzielenia rodziny doszło zanim samotnie matka miała możliwość ustosunkowania się do tych zarzutów. W Głogowie na wniosek kuratora, przez 4 miesiące zostało odebrane matce dziewięcioro dzieci, pomimo tego że asystent współpracujący z rodziną i pracownicy GOPS, którzy zdecydowanie dłużej znali sytuację, nie dopatrzyli się rażących nieprawidłowości. Kiedy Ordo Iuris włączyło się w sprawę, dzieci wróciły do domu, a kurator, który sprawował opiekę nad rodziną, został odsunięty od pracy z nią. Postępowanie skończyło się tym, że sąd nie stwierdził podstaw do umieszczenia dzieci w pieczy zastępczej. W innej sprawie nastolatka z Warszawy po sprzeczce z mamą powiedziała w szkole, że jest przez nią bita. Tego dnia już nie wróciła do domu, została umieszczona w domu dziecka na rok i to pomimo, że wielokrotnie odwoływała swoje oskarżenia i wysyłała listy do sądu z prośbą o możliwość powrotu do domu. W przytoczonych przeze mnie sprawach decyzja była podejmowana szybko, jak pokazywały dalsze postępowania – nawet zbyt szybko i niezasadnie. Natomiast w przypadku Kamilka rodzina przez lata pozostawała pod opieką instytucji państwowych i nie zareagowano na dramat chłopca.

Zarówno w tych sprawach, w których interweniował Instytut Ordo Iuris, jak i w sprawie Kamilka z Częstochowy mamy jeden wspólny mianownik: zawiódł czynnik ludzki. Zawiedli dorośli, którzy nie podjęli adekwatnych działań!

W sprawach, które prowadzimy, najczęściej organy zobligowane do zweryfikowania sytuacji rodziny zbyt szybko podejmują decyzję o odebraniu, nie weryfikując starannie sytuacji, co prowadzi do poważnej krzywdy dla dzieci. Później, nieraz przez lata pozostają one pod opieką psychologiczną, nie radząc sobie z traumą. Tak naprawdę weryfikacja sytuacji odbywa się dopiero po odebraniu dzieci. W przypadku Kamilka inaczej – tutaj było ciągłe przeciąganie, opóźnianie, brak reakcji, gdy chłopiec wyraźnie wołał o pomoc, np. kilkukrotnie uciekając z domu i błąkając się samotnie po ulicach miasta. I proszę nie pytać dlaczego, bo naprawdę nie wiem, przynajmniej na obecnym etapie sprawy.

Niestety, niepożądanym skutkiem sprawy Kamilka może być to, że urzędnicy i sądy będą próbowali się wykazać na fali społecznego i medialnego oburzenia. W związku z tym wrócilibyśmy do czasów, gdy pochopne i bezpodstawne odbieranie dzieci było nagminną praktyką.

Osoby, które są profesjonalistami, powinny w sposób rzetelny badać sytuację rodzinną. Instytut Ordo Iuris zawsze przed przystąpieniem do sprawy rodzinnej w pierwszej kolejności sprawdza, czy ingerencja sądu była zasadna. Kierujemy się przede wszystkim dobrem dziecka, bo ono jest w takich sprawach najważniejsze! Muszą o tym pamiętać również instytucje powołane do pomocy rodzinie i ochrony dzieci. Inaczej dramaty mogą się powtarzać.

 

To, co Pani mówi, stoi w całkowitej sprzeczności z poglądami, które głosi szeroko pojmowana lewica. Ostatnio na przykład przeczytałem propozycję jednej kobiety, która wezwała do jeszcze większej, wręcz maksymalnej kontroli nad rodzinami, jeszcze szybszego odbierania dzieci etc., ponieważ… tak naprawdę prawie wszystkie polskie rodziny są patologiczne, prawie wszyscy rodzice katują swoje dzieci i tylko czekać aż media będą informować o kolejnych śmiertelnych tragediach… To ma być lekarstwo na patologie? Ustanowić odpowiedzialność zbiorową, wszystkich sprowadzić do poziomu zbrodniarzy i morderców i prewencyjnie, profilaktycznie ich ukarać?

Prawo wymagałoby zmiany, gdyby instytucje zaangażowane w monitorowanie rodziny 8-letniego Kamilka – a takich było mnóstwo – miałyby związane ręce i nie mogłyby zareagować, gdy dziecku działa się krzywda. One jednak mogły i powinny wkroczyć, dlatego jeszcze raz powtórzę: nie wiem, dlaczego nie tego nie zrobiły, i trzeba to wyjaśnić. Zwracam uwagę, że ustawa o przeciwdziałaniu przemocy domowej daje bardzo szerokie kompetencje urzędnikom. Na jej podstawie mogą oni nawet podjąć decyzję o odebraniu dziecka przed orzeczeniem sądu. Za tak istotne możliwości ingerowania w rodzinę za pomocą dyskrecjonalnej decyzji pracownika socjalnego Instytut Ordo Iuris krytykował ustawę wielokrotnie. Wówczas zwolennicy nadania urzędnikom tych uprawnień dla ich zasadności przywoływali krańcowe sytuacje podobne do przypadku Kamilka z Częstochowy. Jednak w tej sprawie szerokie kompetencje nie zostały zastosowane. Zawiódł bez wątpienia czynnik ludzki i trzeba zrobić, co w naszej mocy, aby taka sytuacja się nie powtórzyła.

Instytut Ordo Iuris wskazuje od lat, że środowisko rodzinne jest pierwszym, najlepszym dla dziecka miejscem rozwoju. Poza marginalnymi, patologicznymi przypadkami – na przykład takimi, z jakim mieliśmy do czynienia w Częstochowie – tak jest i żadne zaklinanie rzeczywistości przez lewicę tego nie zmieni.

Instytut Ordo Iuris kierując się tą zasadą od wielu lat angażuje się w działania, które mają na celu ochronę rodziny. Na skutek naszych starań w 2016 roku wprowadzono zmiany zakazujące odbierania dzieci rodzicom z powodu trudnych warunków materialnych. Mecenas Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris, osobiście od kilku lat uczestniczy w pracach rządowego Zespołu Monitorującego ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. Prawnicy naszej organizacji od lat zwracają uwagę, że Polska powinna przestać stygmatyzować poprzez używanie określenia „przemoc w rodzinie”. Do większości przypadków nadużyć tego rodzaju dochodzi przecież w związkach nieformalnych. Teraz wchodzi nowelizacja przepisów, na mocy której określenie „przemoc w rodzinie” zostaje zastąpiona neutralnym terminem „przemoc domowa”.

Jeśli chodzi o rozwiązania, które miałyby sprawić, że do takich tragedii, jak ta o której rozmawiamy, miałoby dochodzić coraz rzadziej, albo wcale, to Instytut Ordo iuris już dawno postulował zaostrzenie kar za przestępstwa związane z przemocą domową. Prawo ma pełnić funkcję wychowawczą, ale i odstraszającą. Jeśli nie odstrasza, to znaczy, że trzeba je zmienić.

Naszym zdaniem, taka zmiana prawa byłaby efektywniejsza niż totalne monitorowanie rodzin. Pytanie retoryczne: kto powinien jeszcze monitorować rodzinę, żeby życie chłopca można było uratować? Prezydent? Premier? Jakaś nowopowołana instytucja? Przecież te mechanizmy, które miały chronić przed podobnymi tragediami, już funkcjonują. Żeby nie być gołosłowną – ustawa o przeciwdziałaniu przemocy domowej daje pracownikom socjalnym możliwość odebrania dziecka jeszcze przed orzeczeniem sądu. Również policja w czasie interwencji może to uczynić, jeśli czyjeś życie lub zdrowie jest bezpośrednio zagrożone. Sąd na czas postępowania może także umieścić dziecko w pieczy zastępczej. W przypadku, kiedy dochodzi do tego typu tragedii i powstaje wokół tego uzasadniona burza medialna, najprostszym odruchem byłaby zmiana prawa. Rozumiem takie emocjonalne podejście, ale przypominam: prawo istniało i istnieje! Odpowiednie instytucje miały możliwość zareagowania. To, że z niej nie skorzystały i nie zapobiegły tragicznej śmierci, trzeba starannie wyjaśnić.

 

Zamiast tej weryfikacji mamy dyskusję, czy ojczym Kamilka oskarżony o jego zamordowanie powinien zostać skazany na śmierć, czy nie. Po pierwsze wiadomo, że kara śmierci nie zostanie w Polsce przywrócona. Po drugie: moim zdaniem dyskusja wokół kary śmierci jest dyskusją emocjonalną. Ludzie chcą zemsty i ja to rozumiem, ale nie ma to nic wspólnego z logiką prawa.

To prawda. Cały czas mamy do czynienia z graniem na emocjach społecznych i szukaniem kozła ofiarnego, na którym społeczeństwo mogłoby odreagować to, co się wydarzyło. Zgadzam się z Panem: postulat przywrócenia kary śmierci w Polsce można uznać za czysty populizm, choćby dlatego, że Polska jest przecież sygnatariuszem Karty Praw Człowieka, zakazującej stosowania kary śmierci. Proponowałabym zamiast grania emocjami, wzajemnego przerzucania się winą przez polityków i cynicznego wykorzystywania tragedii Kamilka do bieżącej polityki, wyciągnięcie konstruktywnych wniosków.

Na podstawie doniesień medialnych mamy ogólne wyobrażenie, co się wydarzyło w Częstochowie. Natomiast, aby mieć pełen ogląd sytuacji, musimy poczekać, aż organy mające dostęp do całej dokumentacji, zweryfikują ją i wyciągną konsekwencje wobec osób, które zawiniły, również dlatego, że nie interweniowały.

Sprawa Kamilka z Częstochowy to nie jest tylko kwestia bezpośrednich sprawców tego bestialskiego czynu, czyli ojczyma i matki dziecka oraz osób, które na co dzień temu wszystkiemu się przyglądały. To również sprawa szeregu instytucji, których przedstawiciele nie mieli związanych rąk! Instytucji, które monitorowały tę rodzinę od dłuższego czasu! Instytucji, które nie zareagowały na dramatyczny krzyk tego dziecka o pomoc. Pomoc, której żaden dorosły nie udzielił mu na czas i dlatego skończyło się to ogromną tragedią.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz D. Kolanek

KARD. Müller dla PCh24TV. Heretycy w nowym kamuflażu! Jak uratować wiarę?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij