13 lutego 2023

Tryumf nieczystości. Czy istnieje na to remedium?

(fot. Travis Grossen / Unsplash)

Jest coś pięknego w modelu, w którym młodzian poślubia swą „licealną miłość” (jak mówią Amerykanie, high school sweetheart), po czym pozostaje jej wierny aż do śmierci. Ale dlaczego większość osób rozmija się w swoim życiu z tą wyjątkową sposobnością?

Rozmawiając niedawno z kolegą (ojcem szóstki dzieci), usłyszałem coś, co niby jest oczywiste, ale jakoś wcześniej nie dotarło do mnie z taką jasnością. Powiedział mianowicie, że problem poplątania seksualnego i samego seksu przed ślubem nie był kiedyś tak dotkliwy z prostego powodu – że spora część ludzi pobierała się w wieku dużo młodszym niż obecnie. 

Oczywiście, przenosząc to na dzisiejsze realia, o bardzo wczesnym ślubie będziemy mówili w wieku 19-21 lat. Niemniej sam model wczesnego ślubu (który pojawia się przecież czasem w naszym otoczeniu!) dostarcza niesamowitej inspiracji do refleksji.

Wesprzyj nas już teraz!

Bo skoro jesteśmy w momencie życia, gdy wszystko dopiero w nas kwitnie i od razu ukierunkujemy naturalny popęd ku prokreacji, to nie zdąży się w nas rozwinąć choroba dzisiejszego wieku, która pożera niewinność pod pretekstem zapewnienia środków do życia (kariera, stabilizacja) i konieczności osiągnięcia „wystarczającej” dojrzałości.

Randka OK, ale seksu nie będzie

W najnowszym filmie Mela Gibsona i Marka Wahlberga Ksiądz Stu pojawia się motyw relacji pomiędzy zbuntowanym agnostykiem i dziewczyną aktywną w swojej katolickiej wspólnocie. Gdy ona przestaje ukrywać wzajemność i w końcu przyjmuje jego konkury, to jednocześnie zastrzega, że „seksu przed ślubem nie będzie”.

Pokręcona droga do wiary, jaką przeszedł Stuart Long, to dobry punk wyjścia do postawienia pierwszej tezy w tym temacie. Ujmijmy to tak: przeciętny dzisiejszy człowiek jest zbyt zdeprawowany, by być w stanie stworzyć udany związek, gdy rozminie się z owym „magicznym” momentem przypadającym na wiosnę życia.

Co więcej, w większości przypadków owa „wiosna życia” wspomniana na początku jest wyłącznie poetycką figurą, a nie rzeczywistością naszych lat młodzieńczych. Kultura popularna i przestrzeń publiczna, a w końcu pornografia, bombardują nas niemal od urodzenia nieprzyzwoitymi bodźcami, które przedwcześnie rozbudzają popęd seksualny – bez możliwości spełnienia, o ile chcemy trzymać się zasad moralności katolickiej i zwykłej społecznej obyczajności.

Jeżeli do tego dołożymy efekt oddziaływania na dziecięcą psychikę, jakie ma dorastanie w rozbitej rodzinie, to mamy przed sobą człowieka, u którego najpierwotniejsze funkcje życiowe są tak dalekie od ich przeznaczenia w planie Stwórcy, że staje się jasne, kto najbardziej zaciera ręce w przewrotnej satysfakcji. Ten, który jest ojcem kłamstwa i inspiratorem zepsucia ludzkiej natury.

Rozminięci z wiosną życia

Abstrahując od pytania, czy człowiek dzisiejszy jest w ogóle zdolny do tego, by stworzyć szczęśliwe małżeństwo w wieku uchodzącym za bardzo młody, zastanówmy się, co się dzieje, gdy ów moment „wczesnego ślubu” przegapimy.

We współczesnej katolickiej narracji zwraca się zazwyczaj uwagę na negatywny wpływ współżycia przed ślubem, skupiając się na aspekcie psychologicznym – że utrudnia to wytworzenie wzorców relacji, w których problemy rozwiązuje się na drodze dialogu, a nie utopienia ich w seksie.

Ale zazwyczaj pomija się – równie istotny – wątek biologiczny. Czasy się zmieniają, ale organizm człowieka, w tym wypadku szczególnie kobiety – nie. I nie chodzi tylko o to, że późna ciąża niesie z sobą większe ryzyko, ale o to, że w młodym wieku mamy po prostu więcej siły do podjęcia trudu rodzicielstwa. Mamy w sobie (teoretycznie) niewinność i przynależną do wieku naiwność, która daje dystans i sprawia, że bez zastanowienia bierzemy „na klatę” pewne problemy, a nie dzielimy włosa na czworo.

Seks w dawnej Polsce…

Zagadnienie jest oczywiście tak pojemne, że cokolwiek napiszemy w niedługim artykule wyda się uproszczeniem. Ktoś zaraz powie, że dawniej – szczególnie w wyższych sferach – normą były małżeństwa aranżowane pomiędzy dojrzałymi kawalerami a młodymi dziewczętami.

Owszem, ale to nie rozwiązuje tytułowego problemu – seksu przed ślubem. Po raz pierwszy słyszałem od dziadka, że w przedwojennej Polsce obyczaje Polaków bynajmniej nie były pod tym względem jednoznacznie katolickie. Szukając danych na ten temat, natknąłem się na artykuł w portalu Wielka Historia, który przytacza ustalenia zawarte w książce Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej.

Na podstawie dokumentów parafialnych dotyczących ślubów i urodzeń autor ustalił, że w różnych okresach historii i różnych regionach ilość dzieci poczętych przed ślubem wahała się od kilkunastu do nawet dwudziestu kilku procent. Pokazuje to, że naród w całości wówczas katolicki nie mógł pochwalić się konsekwentnym zachowywaniem katolickiej moralności.

Powstaje tu pytanie, które zadaje sobie dziś niejeden katolicki młodzieniec, który wprawdzie przestał już oglądać filmy pornograficzne, ale nie jest w stanie wymazać w swojej psychice ich zgubnego wpływu: Jak, wchodząc dopiero w dorosłość, mam wytrzymać z seksem do ślubu, skoro jego perspektywa pojawi się najwcześniej za kilka lat, a ja już wiem wszystko i już odnajduję w sobie określone potrzeby?

Gdyby odpowiedzieć na to pytanie z bezlitosną bezpośredniością („Żeń się jak najszybciej, nie ma na co czekać”), to teoretycznie coś w tym jest, ale… No właśnie, ilość tych „ale” wydaje się w narracji dzisiejszego świata niezliczona. Najciekawszy wydaje się wątek psychologiczny (o którym zaraz), choć nie można zapominać, że system społeczno-polityczny, w którym „wypada” skończyć studia, a potem zacząć budować karierę i stabilność finansową, a dopiero potem myśleć o prokreacji, kończy się tym, że wszystko jest ważne, tylko nie rodzina, a my budzimy się z ręką w nocniku – zostając rodzicami, gdy spaliła się już w nas najlepsza młodzieńcza energia i występują pierwsze oznaki „wieku dojrzałego” z jego sceptycyzmem czy też realizmem, jak kto woli.

… i dziś

Ale skupmy się na tym, co dzieje się w psychice współczesnego człowieka. Nie będę udawał znawcy pokolenia Y czy tym bardziej Z i podzielę się refleksją z perspektywy osoby wychowanej w latach 90. i 2000. Myślę, że nie dokonam zbyt dużego uogólnienia, gdy powiem, że liberalna kultura w połączeniu z pornografią wykształciła w moim pokoleniu dość beznadziejny syndrom, do przezwyciężenia którego potrzeba nieskończoności łask Bożych i prawie nieskończoności godzin spędzonych u dobrego terapeuty. Zaznaczam, że biorę tu pod uwagę przypadek człowieka, który wychował się na marginesie prawdziwej, z przekonaniem przeżywanej wiary, gdyż taki nie ma żadnej duchowej przeciwwagi dla wpływu tego świata i – przy odrobinie szczerości – widać w nim jak na dłoni wszystkie choroby epoki.

Wychowywaliśmy się w klimacie, w którym napływały z „Zachodu” (czyli z amerykańskich filmów) wzorce „wolnej” miłości, to znaczy modelu, w którym można korzystać z uciech cielesnych, zachowując przy tym cały powab „romantycznej” atmosfery i przygody, w której realizujemy swoje pragnienia i potrzeby – bez „przestarzałego” wędzidła moralności, które było może dobre dla naszych dziadków, ale już nie dla nas. Z kolei pornografia dała nam wulgarne wyobrażenie o seksie, oderwane od normalnych relacji, które czekają nas w życiu – zanim ktokolwiek z nas zaangażował się w jakikolwiek poważniejszy związek.

Na skutek takiego wychowania powstaje w duszy swoista „czarna dziura”, niebezpiecznie otwarta na świat i jego nieograniczone (czyt.: rozpasane) perspektywy. Gdy wychowamy się po katolicku, po czym około 18 czy 20 roku życia weźmiemy ślub, to świat „podbojów” erotycznych, do których zachęca nas dzisiejsza kultura, zamyka się dla nas. Wówczas – o ile nie powstała w nas ta „czarna dziura” – jesteśmy w stanie znaleźć szczęście w pogodzeniu się z tym, że całe nasze życie upłynie u boku jednego tylko partnera.

Ale gdy ta czarna dziura już powstała, bo wychował nas ten świat, a potem zwlekaliśmy z małżeństwem przez lata, utwierdzając w sobie brak powiązania pomiędzy rozbudzoną sferą seksualną a ekskluzywnym pożyciem małżeńskim, to mamy – mówiąc kolokwialnie – przerąbane. Nasz umysł nie jest już w stanie przejść do porządku dziennego nad tym, że dla naszego wybranka, z którym stanęliśmy na ślubnym kobiercu, nie ma „alternatywy”. Otwiera się śmiertelna pułapka „planu B”, czyli rozwodu niszczącego nie tylko rodziny, ale i cały ład społeczny. A wszystko zaczęło się od tej najpierw drobnej, a potem powiększającej się „nieszczelności” w systemie…

Katolickie małżeństwo jak… iPhone

W tym punkcie przychodzi mi do głowy osobliwa metafora – że katolicka wizja seksualności jest jak… iPhone. Wielu użytkowników telefonów z Androidem narzeka, że w iPhonie nie mogą wykonać pewnych operacji czy bezproblemowo łączyć się ze sprzętem nieposiadającym znaku nadgryzionego jabłka. Ależ o to właśnie chodzi! Doskonale zamknięty system operacyjny, pochodzący od tego samego producenta, co hardware, sprawia, że urządzenie działa bezbłędnie. Dokładnie taka sama jest zasada działania katolickiego małżeństwa: pochodzi ono od Boga, który wpisał je w porządek natury, wyznacza ono nieprzekraczalne ograniczenia (nie ma seksu przed ślubem, a nawet po ślubie nie wszystkie chwyty dozwolone) i właśnie dzięki temu model ten jest w stanie zapewnić ludziom szczęście. Muszą się tylko do niego konsekwentnie i z wewnętrznym przekonaniem zastosować. Nie ma bowiem szczęścia w związku bez ofiary i dlatego należy pożegnać się z mrzonką liberalnego świata – że można zjeść ciastko i mieć ciastko.

Co ciekawe, nawet naukowcy doszli do wniosku, że niezależnie od poglądów religijnych pary małżeńskie są stabilniejsze i czerpią większą radość z życia i z seksu, jeżeli nie współżyły przed ślubem. Takie są wyniki badania przeprowadzonego przez amerykańską grupę naukowców, opublikowane w „Journal of Family Psychology” w roku 2010.

Wszystkich rzeczy miarą jest człowiek?

Domykając zarysowany tu portret psychologiczny, mamy do czynienia z dwoma typami człowieka. Jeden to człowiek „zamknięty”, którego horyzont można by określić „ograniczonym” – przy założeniu, że jest to ograniczenie celowe, istniejące po to, by zapewnić mu szczęście dzięki świadomemu wyrzeczeniu się „innych” perspektyw. Drugi to człowiek „otwarty”, liberalny, dla którego są zazwyczaj dwie drogi: albo nawrócić się i trudzić nad przebudowaniem swojej osobowości albo iść drogą tego świata, co może doprowadzić do rozbicia małżeństwa, nieodwracalnej szkody na psychice dzieci, a na końcu do zapętlania się w tłumaczeniu samemu sobie, że „choć zadałem rodzinie to cierpienie, to nie jestem przecież złym człowiekiem”.

Rozważanie aspektów psychologicznych to studnia bez dna, dlatego zakończę wnioskiem społecznym. W Stanach Zjednoczonych – które dziś postrzegane są jako rozsadnik rewolucji seksualnej – panowały kiedyś zgoła inne obyczaje. Zwrócił na to uwagę między innymi Alexis de Toqueville w swoim dziele O demokracji w Ameryce. Pisząc mianowicie o kobietach amerykańskich, wskazywał, że z jednej strony są one bardziej świadome spraw publicznych i bardziej niezależne niż kobiety w Europie, ale z drugiej strony są gotowe, by zaakceptować rolę żony i matki po wejściu w małżeństwo. Rozumieją bowiem, że na obyczajach narodowych stoi pomyślność kraju i kiedy one upadają, to upada nasza wspólna rzeczywistość.

Nieprzyjaciel ludzkiego zbawienia bez opamiętania już dziś sięga po sposoby na zniszczenie ładu społecznego i samej natury człowieka. Zaczyna od wmawiania nam, że związek małżeński może być sankcjonowany przez państwo (tzw. „ślub” cywilny), a nie przez Boga, potem sięga po legalizację rozwodów, aż wreszcie podnosi ostateczny bunt przeciwko porządkowi natury, jakim jest postulat uznania „małżeństw” homoseksualnych. Wszystkie te dewiacje mają wspólny mianownik, który jest też osią powyższych rozważań o seksie przedmałżeńskim – rodzą się tam, gdzie człowiek, a nie Stwórca, postawiony jest w centrum i gdzie człowiek samego siebie (i to w wymiarze nieracjonalnym, emocjonalnym i opartym na nieposkromionych chuciach) stawia jako miarę wszechrzeczy.

Filip Obara

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij