Piłsudski i jego ludzie byli zdeterminowani dorwać się do władzy – to był dla nich bezdyskusyjny dogmat. Piłsudski chciał to uczynić dla samej władzy – było mu to potrzebne do utwierdzenia się w megalomańskim przekonaniu o własnej wyjątkowości. On rzeczywiście wierzył w to, że jest personifikacją narodu i państwa polskiego oraz zwieńczeniem polskich dziejów. Natomiast sanatorzy pożądali koryta i przywilejów, choć niektórzy, ci bardziej ideowi, faktycznie byli przekonani, że Polską oni muszą rządzić, bo tylko oni o nią walczyli i przelewali za nią krew – mówi Sławomir Suchodolski, autor książki „Czarna księga sanacji”, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Prohibita.
„Czarna księga sanacji” to tytuł Pana najnowszej książki, który w oczywisty sposób nawiązuje do „Czarnej księgi rewolucji francuskiej” oraz „Czarnej księgi komunizmu”. Czy naprawdę takie zestawienie z tymi zbrodniczymi ideologiami jest Pana zdaniem uzasadnione w przypadku rządów sanacyjnych?
Wesprzyj nas już teraz!
Kiedy rozpoczynałem współpracę z Wydawnictwem zaproponowałem dwa tytuły do swojej publikacji: „Sanacyjny pitaval” oraz „Czarna księga sanacji”. Po krótkiej naradzie wybraliśmy wariant tytułu nr 2, ponieważ uznaliśmy, że bardziej „przyciągnie on oko”, zaciekawi potencjalnego Czytelnika. Owszem, Czytelnikowi, któremu znane są książki „Czarna księga rewolucji francuskiej” oraz „Czarna księga komunizmu”, tytuł mojej publikacji może wydawać się niestosowny.
Spieszę jednakże uspokoić: nie było moim celem utożsamianie sanacji z ludobójczym komunizmem. Sanacja była ustrojem, ideą autorytarną, socjalistyczną, lecz nie totalitarną, ludobójczą. Zauważmy, że zwrot, tytuł „czarna księga” trochę zaczyna żyć swoim życiem. Obecnie na rynku księgarskim mamy już „Czarną księgę perswazji”, „Czarną księgę prywatyzacji”, „Czarną księgę masonerii”, „Czarną księgę humoru”, „Czarną księgę polskich artystów”, a nawet „Czarną księgę karmy dla zwierząt”! „Czarna księga sanacji” w 29. rozdziałach przedstawia przypadki łamania prawa przez mniejszych i większych sanatorów. To tak w telegraficznym skrócie, o czym traktuje moja najnowsza książka.
Sanacja to 13 lat rządów Polski. Ostatnie lata już bez marszałka Piłsudskiego. Czy w Pana książce większość z 29 szkiców poświęca Pan samemu marszałkowi i jego otoczeniu, czy też czasom po 1935 roku?
W około dwudziestu szkicach przywoływana jest postać marszałka, ale nie na pierwszym, lecz raczej na dalszym planie; siłą rzeczy dotyczy to także jego najbliższego otoczenia. Zaletą tej książki jest to, że spora część szkiców opisuje grzechy i grzeszki sanatorów z drugiego i trzeciego szeregu – a są to fakty nieznane tym, którzy swoją wiedzę o II RP czerpią z popularnych i dostępnych opracowań (najczęściej apologetycznych) traktujących o tym okresie naszych dziejów.
Czy mógłby Pan wymienić również choć kilka pozytywów rządów sanacyjnych? Chyba nie wszystko w trakcie tych rządów było złe? Wielu obrońców rządów sanacyjnych wspomina o kontekście w jakim dzierżyli władzę. Polska była młodym państwem, którego przez ponad wiek nie było w ogóle na mapach świata…
No tak, znam aż za dobrze tę śpiewkę, że musiało być, tak jak było, bo kontekst, bo młode państwo, którego przez ponad wiek nie było w ogóle na mapach świata… Tylko dlaczego wybrano akurat drogę socjalizmu? Nieważne, czy to będzie socjalizm narodowy, czerwony, zielony czy sanacyjny; każdy socjalizm jest zły, i to jest poza wszelką dyskusją.
Sądzę, że należy pochwalić sanację za podkreślanie na każdym roku suwerenności RP, za prowadzenie suwerennej polityki zagranicznej, choć nie zawsze skutkowało to podejmowaniem dobrych, racjonalnych decyzji. Przy czym sanacja często wiązała hasło suwerenności z hasłem budowy Polski mocarstwowej, co zakrawało na ponury żart, jeśli zajrzało się do Małego Rocznika Statystycznego. Po prostu Polacy na tle innych nacji europejskich wypadali jako zacofani żebracy i nie można tego tylko tłumaczyć zniszczeniami wojennymi i wielkim kryzysem ekonomicznym. Głównym powodem biedy Polaków był socjalizm zafundowany rodakom przez sanatorów.
Ale skoro jesteśmy przy sprawach ekonomicznych, elementarna uczciwość nakazuje wypunktować dwa pozytywy: mianowicie należy pozytywnie ocenić politykę zrównoważonego budżetu – aczkolwiek nie dotyczy do całego okresu 1926-39 – co jest godne podkreślenia w kontekście tego co wyczyniają wszystkie kolejne rządy III RP! Pozytywnie trzeba także ocenić politykę stabilnej, silnej złotówki, choć błędem okazało się kurczowe trzymanie się tej wytycznej Piłsudskiego w czasie wielkiego kryzysu, co zaowocowało koszmarnie długim okresem deflacji ze wszystkimi negatywnymi skutkami tego zjawiska.
Ponieważ ostatnimi czasy popularnością cieszą się historie „co by było, gdyby…”, czy mógłby Pan nakreślić alternatywna historię II Rzeczypospolitej, w której w 1926 roku nie dochodzi do zamachu majowego, a co za tym idzie, sanacja nie sięga po pełnię władzy. Jak Pana zdaniem potoczyłaby się wówczas historia II RP?
Uwielbiam historię alternatywną i bardzo lubię czytać tego typu publikacje, ale wolę trzymać się realiów historycznych. Uczynię jednak wyjątek i dam się namówić na odpowiedź, która, być może, zaskoczy. Gdyby z jakichś tam powodów nie doszło do zamachu majowego w 1926 roku, to wcześniej czy później – raczej wcześniej – taki przewrót musiałby nastąpić: być może w lipcu, być może we wrześniu 1926, albo w kwietniu 1927.
Dlaczego? Ano dlatego, że Piłsudski i jego ludzie byli zdeterminowani dorwać się do władzy – to był dla nich bezdyskusyjny dogmat. Piłsudski chciał to uczynić dla samej władzy – było mu to potrzebne do utwierdzenia się w megalomańskim przekonaniu o własnej wyjątkowości. On rzeczywiście wierzył w to, że jest personifikacją narodu i państwa polskiego oraz zwieńczeniem polskich dziejów. Natomiast sanatorzy pożądali koryta i przywilejów, choć niektórzy, ci bardziej ideowi, faktycznie byli przekonani, że Polską oni muszą rządzić, bo tylko oni o nią walczyli i przelewali za nią krew.
Powiedzmy zatem, że piłsudczycy gwałcąc prawa i Konstytucję marcową doprowadzają do przewrotu kwietniowego 1927 roku, który rychło przeradza się w straszliwą i wyniszczającą wojnę domową. Na to tylko czekają nasi sąsiedzi i finis Poloniae w 1927 lub 1928 roku. Czyli, paradoksalnie rzecz biorąc wynika z tego, że zamach majowy 1926 r. nie był taki zły, bo dzięki niemu II RP istniała do 1939 roku. No tak, tylko powiedzmy wprost, iż nie była to zasługa zamachowców, lecz legalnych władz, które w poczuciu odpowiedzialności za losy państwa, bojąc się, że przedłużanie wojny domowej – a podkreślmy to wyraźnie: strona rządowa miała możliwość kontynuowania wojny domowej! – będzie służyło wrogim sąsiadom i doprowadzi do upadku Polski, postanowiły ustąpić przed puczystami.
Jeśli nie Piłsudski, to kto – pyta wielu. Po przeciwnej stronie stawiany jest Dmowski, ale Pan w swojej książce przypomina jeszcze jednego, chyba najbardziej zapomnianego ojca naszej niepodległości, Ignacego Paderewskiego. Dlaczego właśnie on?
To może za dużo powiedziane, że przypominam w swojej książce Paderewskiego. Ot, piszę o nim niewiele, i to tylko we wstępie. Ale rzeczywiście, jest on najbardziej zapomnianym i niedocenianym ojcem naszej niepodległości. A szkoda, bo dla sprawy niepodległości na arenie międzynarodowej uczynił najwięcej spośród wszystkich polskich polityków. Był wówczas bez cienia wątpliwości najsłynniejszym Polakiem na świecie. Źle się stało, że odrodzona Polska w tak małym stopniu wykorzystała, że tak powiem, potencjał tego polityka, męża stanu.
Co Pana zdaniem było największą „zbrodnią” sanacji?
Postawienie państwa na piedestale, na ołtarzu, czyli statolatria w czystej kanonicznej, krystalicznej postaci. Jeśli dokładnie przeanalizujemy treść Konstytucji kwietniowej, to stwierdzimy, że niektóre jej artykuły dotyczące roli państwa są bardzo, ale to bardzo podobne do sformułowań zawartych w „Doktrynie faszyzmu” pióra Mussoliniego. Cóż, nie ma w tym przypadku, skoro obydwie idee, ustroje – i faszyzm i sanacja – miały socjalistyczny rodowód. Wszystko pozostałe co było złe w sanacji – np. zaprowadzanie socjalistycznych porządków w gospodarce, cenzura, rak biurokracji, zurzędniczenie, pokrętna teoria elity, wiara w omnipotencję państwa, przetrącenie kręgosłupa wymiarowi sprawiedliwości itd. – to pochodne statolatrii.
Czy zakładając, że Niemcy napadają na Polskę tak jak napadli, ale w latach 1926-1939 władzę sprawują inne siły polityczne, czy postawiłby Pan tezę, że wojna wrześniowa była do wygrania?
Powtórzę: bardzo lubię i bardzo cenię historię alternatywną, ale pozostawiam to poletko Muzy Klio innym, lepszym ode mnie fachowcom. Natomiast grzeczność wymaga, żeby odpowiedzieć na to pytanie, choć przyznaję, że odpowiem w dość specyficzny sposób. Nie mam aż takiej wyobraźni i umiejętności wielowątkowej spekulacji, aby postawić tezę, że wojna wrześniowa przeciwko Niemcom była do wygrania, gdyby w Polsce rządziła inna ekipa polityczna.
Natomiast skłaniam się ku tezie, iż nawet przy rządach sanacji, nawet z takim potencjałem militarnym jaki posiadaliśmy we wrześniu 1939, i nawet z taką generalicją, mieliśmy szansę pomyślnie wyjść z tej ciężkiej próby, lecz tylko przy założeniach, że toczylibyśmy zmagania jedynie z III Rzeszą, a nie z III Rzeszą i Związkiem Sowieckim, oraz zostałyby wyrugowane pewne błędy podczas przygotowań do wojny.
Do takiej konstatacji skłania przebieg wojny obronnej Polski, ale proszę mnie zwolnić z zadania udowodnienia tej tezy, gdyż wymagałoby to szerszej, dłuższej wypowiedzi. Akurat ten temat nie jest mi obcy, ponieważ wraz z grupą uczniów przygotowując się do debat oksfordzkich, szukaliśmy argumentów na potwierdzenie tej właśnie tezy i wałkowaliśmy ten problem z każdej strony.
Co jeszcze można znaleźć w Pana książce? I jakie ma Pan kolejne plany wydawnicze?
Oprócz spraw dość dobrze znanych, jak np. wybory brzeskie, czy afera Piłsudskiego-Czechowicza, zamieściłem cały szereg spraw mniej znanych – bardzo ciekawych, niezwykle interesujących – które ukazują powszechność procederu łamania prawa przez sanatorów większych i mniejszych. Podobno – a nie mnie to oceniać – książkę czyta się świetnie, „trochę jak kryminał, trochę jak czarną komedię” – tak przynajmniej zapewnia dr Wojciech Muszyński, naczelny „Glaukopisu”.
W czasie pisania „Jak sanacja budowała socjalizm” i „Czarna księga sanacji” zebrałem pokaźną ilość materiału źródłowego. Grzechem byłoby go nie wykorzystać, toteż planuję drugie, poszerzone wydanie „Jak sanacja budowała socjalizm” oraz publikację pod roboczym tytułem „Sanacyjny groch z kapustą”, względnie pod tytułem „Sanacyjne silva rerum”. Ta książka zawierałaby obok spraw poważnych – np. fatalne strony tak wychwalanej do dzisiaj reformy jędrzejewiczowskiej, czy walka sanacji z autonomią uczelni wyższych i prześladowanie niepokornych naukowców – sprawy komiczne, np. próba… znacjonalizowania pustelnika czy różne idiotyzmy urzędnicze.
Czyli taki groch z kapustą; i śmieszno i straszno. Prace nad tymi dwoma projektami trwają. Mogę nawet powiedzieć, że są zaawansowane.
Dziękuję za rozmowę
Wywiad ukazał się dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prohibita.
„Czarna księga sanacji”, Sławomir Suchodolski, rok wydania 2017, 492 stron, format 145×205