14 lutego 2025

Trump, Gaza, Ukraina – czyli nowa rzeczywistość

(FOT: Artem Priakhin / Zuma Press / Forum)

Wraz z ponownym objęciem władzy przez Donalda Trumpa, świat drastycznie przyspieszył. Mniejsza (na razie) o nieustający strumień prezydenckich rozporządzeń zmieniających wewnętrzną politykę globalnego mocarstwa. Na razie trudno nadążać nawet w sferze relacji międzynarodowych. Człowiek nie zdążył jeszcze przemyśleć implikacji propozycji Trumpa dla Strefy Gazy, a tu negocjacje o Ukrainie. Cóż – miało być ciekawie, i jest. A będzie jeszcze ciekawiej, bo zmiany które zapowiada Trump poruszą cały świat. Już to zrobiły.

Na wstępie, proszę szanownych czytelników o wybaczenie, że nie zaczynam od tego co geograficznie dla nas bliższe, czyli Ukrainy. Trzeba bowiem na spokojnie omówić tę bardziej odległą Strefę Gazy, i propozycję Trumpa dotyczącą przejęcia tego skrawka ziemi i wysiedlenia jej mieszkańców – nie bynajmniej dlatego że chronologicznie była pierwsza, ale dlatego, że jedno wynika z drugiego, a Gaza po prostu jeszcze nie została gruntownie omówiona. I tu niejeden czytelnik ma prawo się oburzyć – cóż ten autor-ignorant prawi? Jak to, Gaza nie była omówiona, gdy w ubiegłym tygodniu była na językach wszystkich publicystów i analityków? Czyż jest ktoś jeszcze – poza niżej podpisanym – kto nie zdążył już wypowiedzieć swojego zdumienia odnośnie do „niedorzecznych,” „skandalicznych,” i w ogóle „zbrodniczych,” a zarazem „nierealnych” czy wprost „niemożliwych” planów Trumpa? No cóż, faktycznie wszyscy już się wypowiedzieli, mniej więcej w takich właśnie tonach – a my teraz, jeśli łaska, podejdźmy do tematu nieco chłodniej, i zastanówmy się nad poważniejszymi implikacjami.

Szaleństwo, zbrodnia, czy „nieszablonowe” rozwiązanie?

Wesprzyj nas już teraz!

Możemy oczywiście spierać się co do realności planu Trumpa – trudno tu wyobrazić sobie w jaki konkretnie sposób chce on pogodzić dwa sprzeczne założenia, jakimi jest z jednej strony wysiedlenie mieszkańców Gazy którzy bynajmniej nie wyrażają zainteresowania wysiedleniem, a z drugiej strony, powtarzanym ciągle zapewnieniem że nie będzie tam amerykańskich żołnierzy. Izrael przecież nie zdołał pokonać bojowników Hamasu nie dlatego że starał się być delikatny – bynajmniej – a dlatego, że po prostu nie zdołał. Przymusowe wysiedlenie dwóch milionów ludzi wśród których ukrywa się parędziesiąt tysięcy potencjalnie uzbrojonych, potencjalnie samobójczych bojowników nie będzie łatwe, chociażby dlatego, że nawet gdyby wszystko było dogadane, zaplanowane humanitarnie i tak dalej, to przecież po wszystkich zbrodniach dokonanych przez żołnierzy Izraela, nietrudno będzie Hamasowi rozpuścić wśród Palestyńczyków plotkę o obozach zagłady. A przecież wszystko nie jest dogadane i zaplanowane – przeciwnie, z jednej strony żadne państwo w okolicy nie chce rozmawiać o planie Trumpa, a z drugiej, już rwie się na strzępy rozejm, po tym zresztą jak Izrael ostentacyjnie przestał przestrzegać ustalenia mające na celu doprowadzenia do jego drugiej fazy. Nawet więc jeśli Trumpowi uda się ostatecznie wymusić na Egipcie, Saudyjczykach czy Jordanii zgodę na relokację Palestyńczyków, to w międzyczasie mogą wybuchnąć na nowo działania wojenne, i to mogą wybuchnąć w skali dotąd nie widzianej, bo jeśli to Hamas ostatecznie porzuci rozejm, wówczas Izrael będzie miał carte blanche ze strony Trumpa. W takiej jednak sytuacji Hamas również będzie działał bez jakichkolwiek zahamowań, bo nie będzie miał już niczego do stracenia.

Sam plan Trumpa więc jest nie dość że mglisty, nie dość że niepewny, to jeszcze odległy. I owszem, trzeba oddać Trumpowi sprawiedliwość – choć wysiedlenie Palestyńczyków byłoby zbrodnią w sensie prawa międzynarodowego, choć byłoby klasyczną czystką etniczną, choć możemy się burzyć że świat w ten sposób nagrodziłby nagą siłę i bezwzględność Izraela, to jednak, to jednak… faktycznie, wykonanie tego planu (jeśli by się udało), oznaczałoby pokój. I tak samo jak Niemcy wysiedlani z Europy Wschodniej po drugiej wojnie światowej, z żalem wspominający swe dawne ojczyzny, nie pragną jednak do nich powrotu, tak samo tutaj mogłoby się okazać że z upływem kolejnego pokolenia, palestyńscy wygnańcy z Gazy „nie chcieliby wracać” jak to ujął Trump. Szokujące? Skandaliczne? Cóż, pamiętajmy jednak że większość mieszkańców Gazy nie pochodzi nawet z Gazy – owszem, rodzili się tam, ale pochodzą z Izraela sensu stricte. I tak już są wygnańcami. Skoro zaś tak, to godzi się zadać pytanie, co jest większą zbrodnią – przesiedlić ich dalej, gdzieś gdzie będą mieszkali w spokoju pod normalnym rządem, z dala od gotowego na wszystko wroga, czy zostawić ich tam gdzie są, mówiąc do znudzenia o ich moralnych prawach, ale nic dla nich nie robiąc, i tolerując to co się dzieje? Można się oburzać, gdy Trump mówi o katastrofalnej sytuacji w Gazie tak, jak gdyby to nie żołnierze Izraela na nią raz po raz uderzali, tylko jakiś tajemniczy żywioł na nią spadał, ale skoro nikt nie ma zamiaru ani nawet zdolności powstrzymywać Izraela…

 Tymczasem jednak, pojawia się tu o wiele większy temat, dla którego nie ma szczególnego znaczenia, czy Trump osiągnie swój cel. Ważniejsze jest to, że przedstawił w ogóle taką propozycję, a świat się nie zawalił. Przedstawił taką propozycję, a wielu polityków, dziennikarzy i analityków na Zachodzie faktycznie powiedziało: to jest warte przemyślenia. Przedstawił taką propozycję, a jednocześnie nałożył sankcję na Międzynarodowy Trybunał Karny, za to że ten miał czelność ścigać zbrodnie premiera Izraela…

Koniec międzynarodowego porządku… czy powrót do rzeczywistości?

Można powiedzieć, że to, co nazywamy porządkiem międzynarodowym zaczęło się mozolnie krystalizować właściwie wraz z Pokojem westfalskim w 1648 roku, traktatem który sformalizował pośród państw europejskich ideę szanowania suwerenności innych państw. System ten raczkował długo, również pod tym względem że suwerenność szanowano tylko wybiórczo – kto miał siłę, tego szanowano. Niemniej, z biegiem czasu zaczęły dochodzić do tego systemu kolejne zasady – niektóre nieformalne, zwyczajowe, inne formalne, utwierdzone w traktatach. Do takich właśnie należą prawa wojenne, o traktowaniu zarówno wrażych żołnierzy jak i cywili, oraz regulujące ich zachowania wobec np. wojsk okupanckich. Oczywiście, istnienie tych praw bynajmniej niczego nie gwarantowało, zwłaszcza w sytuacji gdy jedna z walczących stron nie była sygnatariuszem traktatu – dosyć powiedzieć że słynne rozprawy norymberskie były, w świetle prawa międzynarodowego, aktem bezprawia, usankcjonowanego post factum. Niemniej, wraz z końcem drugiej wojny światowej, wraz z tamtym norymberskim trybunałem, i wraz z powołaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych, skutkującym grubym plikiem międzynarodowych praw, nowy porządek skrystalizował się w pełni.

Skrystalizował się – i nic nie zmienił. Nikt przecież nie ścigał najważniejszych sygnatariuszy tych traktatów – czy to Związku Radzieckiego, czy Stanów Zjednoczonych. Nikt zresztą nie ścigał większości innych przywódców, którzy w świetle prawa międzynarodowego byli zbrodniarzami, bo Międzynarodowy Trybunał Karny powstał dopiero wiele lat później – zaledwie w 1988 roku. Od razu zresztą okazało się, że do MTK nie pali się wiele państw, które razem wzięte obejmują większość populacji świata – większość Azji, w tym Chiny, Indie, Rosja i Izrael, garść państw w Afryce, oraz… Stany Zjednoczone, czyli główny obrońca i piewca całego tego porządku, który jednocześnie kategorycznie odmawiał przestrzegania reguł zalecanych innych.

Cóż, siła ma swoje prawa – ale trzeba zaznaczyć że to nie jest tak, iż cały ten system był przez to fikcją. Nie – prawo międzynarodowe naprawdę istnieje, naprawdę funkcjonuje, i nawet państwa takie jak Stany czy Rosja, które zastrzegają sobie prawo do łamania tychże zasad, jednak starają się je przestrzegać przynajmniej ustami, jeśli nie czynami. Dlatego właśnie, od czasu drugiej wojny światowej, zakończonej najbardziej masowymi aktami przesiedleń i wypędzeń ostatnich stuleci jeśli nie w historii, nikt już nie ważył się mówić więcej o przesiedleniach i wypędzeniach, mimo że ciągle raz po raz się działy, maskowanie teatralnym załamywaniem rąk i wyrazami bezsilności. Dlatego właśnie, od tego też czasu nikt nie mówi o obalaniu cudzych rządów, i nikt też nigdy nie wypowiada wojny, ale tak wiele przecież tych rządów było obalanych, tak wiele wojen prowadzonych, w imię przywracania porządku, w imię humanitarnych interwencji i tak dalej – pięknych słów, za którymi ukrywały się jakże często bardzo przyziemne interesy.

Cały ten system więc, owszem, nieraz łagodził obyczaje, ale też wiele rzeczy ukrywał i zniekształcał, przez to że państwa, zwłaszcza te najpotężniejsze, wciąż działały zgodnie ze swymi interesami, ale nie mogły o tych interesach mówić wprost.

Donald Trump nie obalił tego systemu. On po prostu, z typową dla siebie gracją, przestał udawać. Ale to ma konsekwencje – tylko jakie?

Co dalej?

Pierwszą okazję do zaobserwowania konsekwencji będziemy mieli, niemalże równolegle – nie wiem gdzie wcześniej – w Izraelu i na Ukrainie. W momencie bowiem gdy czar „prysł,” gdy okazało się że wolno mówić o wysiedleniu Palestyńczyków, to te głosy które w Izraelu już wcześniej mówiły o eufemistycznym „transferze” jako rozwiązaniu, teraz odezwą się – to już się dzieje – ze zdwojoną siłą. Jeśli mam być szczery, nie wierzę że kiedykolwiek powstanie niezależne państwo palestyńskich Arabów. Nie będzie traktatu pokojowego. Nieoficjalna wcześniej polityka wypychania Palestyńczyków stanie się polityką oficjalną – i o wiele bardziej skuteczną. Nie mówię o Gazie – mówię o całym terytorium dawnego Mandatu Palestyńskiego. Nota bene, to nie ograniczy się do Izraela. Rzucę tylko taką prowokacyjną myśl, którą – by skrócić i tak przydługi tekst – rozwinę kiedy indziej: już za naszego życia mogą wrócić do Europy wypędzenia na masową skalę, a może nawet ludobójstwo, i to ze strony tych którzy dziś uważają się za najbardziej cywilizowanych i liberalnych.

Tymczasem na Ukrainie, widzimy zalążki negocjacji pokojowych, w których głównie rozmawiać będą ze sobą Trump i Putin – jak za dawnych czasów, gdy wielcy tego świata decydowali o losach mniejszych państw. Próżno się tym oburzać – jak to przed tysiącleciami powiedziało inne mocarstwo narzucając swą wolę mniejszemu państwu, „silni czynią to, co mogą, słabi znoszą to, co muszą.” Ukraina od początku tej wojny była słaba, walcząc głównie dzięki wsparciu Ameryki – teraz więc, gdy nowy prezydent Ameryki postanowił już nie udawać, a zarazem uznał że nie ma sensu dalej wspierać Ukrainy, to po prostu ułoży się z Rosją tak, jak mu wygodniej. Próżno też będzie utyskiwać, że zbrodniarz Putin nie zostanie ukarany, a Rosja nie pozostanie dalej pariasem międzynarodowego systemu, i będzie się spokojnie odbudowywać po wojnie. Tak wygląda układ sił. Jak to mówią Anglosasi – deal with it.

Tyle tylko że tym słabym który znosi to co musi, jednak, nie jest tylko Ukraina. Tych słabych jest wielu. Należy do nich przede Polska, i cała Europa, która próżno będzie domagać się miejsca przy stole negocjacyjnym. Ponad dekadę temu, ówczesny minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski powiedział, że dla Polski lepiej być nogą od słonia niż suwerenną mrówką – no cóż, jest w tym jakaś ironiczna sprawiedliwość, że to właśnie on jest ponownie ministrem spraw zagranicznych w chwili, gdy stanie się jasne iż tenże unijny słoń ma równie mało do powiedzenia co ta maleńka polska mrówka. W nowej sytuacji, gdzie Ameryka nie chce już udawać i podtrzymywać złudzeń, Unia Europejska, podobnie jak sama Polska, tylko wtedy mogłaby mieć wpływ na negocjacje w sprawie Ukrainy, gdyby dysponowała wojskiem i przemysłem zbrojeniowym adekwatnym, aby móc sprawczo wpływać na tę wojnę. Skoro zaś minęły trzy lata wojny, a Europa nie wyciągnęła wniosków – to teraz Trump i Putin narzucą warunki, a Europa – w tym Polska – poniesie konsekwencje jakie by one nie były.

Inni też będą teraz mniej skłonni udawać. Zwłaszcza te najsilniejsze państwa i mocarstwa będą bardziej szczerze mówić o swoich interesach, i o narzucaniu swojej woli. Może to być szczególnie ciekawe w kontekście tej „naszej” Unii Europejskiej, w której najsilniejsze państwa dotychczas z trudem ukrywały swą frustrację wobec krnąbrności słabszych i mniejszych podmiotów. Wbrew pozorom jednak, to nie jest pesymistyczna wizja, a przynajmniej nie w pełni pesymistyczna. Owszem, przed Polską, jak i przed wieloma innymi narodami, rysują się niebezpieczne czasy. Każde jednak niebezpieczeństwo łatwiej pokonać wtedy, gdy porzucamy grę pozorów i stajemy w prawdzie, jaka by ona nie była.

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(4)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie