Tłum prawie po horyzont zgromadził się na wiecu w Arizonie, gdzie Donald Trump ogłosił swą walkę o urząd prezydencki w 2024 roku. Choć 45. prezydent Stanów Zjednoczonych próbował „odgrzewać” dawny entuzjazm pod nowym hasłem Save America, to widać było, że duch już nie ten i w ogóle ulubieniec konserwatywnych Amerykanów jakiś nieswój… Wiele znaków pokazuje, że wyścig o rządy w ostatnim mocarstwie Zachodu może być za dwa lata dużo bardziej skomplikowany niż w roku, gdy „wygrał” Joe Biden.
Głos zdarty bardziej niż kiedykolwiek, stare hasła w opakowaniu przygasłej charyzmy, ego wymykające się umiarkowanej powadze, gdy rzucał żart o „waszym ulubionym prezydencie” – Donald Trump, pomimo entuzjazmu tłumów i wsparcia Kari Lake (o niej zaraz), nie wypadł moim zdaniem dobrze. Przed wyborami w 2019 roku dzień w dzień klęczałem pod domowym obrazem Najświętszego Serca Jezusowego, prosząc z różańcem w ręku, by zdrowy rozsądek i dobra wola wzięły w Ameryce górę nad wyrachowaną, pozbawioną wszelkiej etyki rewolucyjną ideologią. Upadek demokracji za oceanem był upadkiem tej nadziei. A teraz, gdy patrzę na nowe „podrygi starego wygi” z Nowego Jorku, czuję nie tylko zniechęcenie, ale i niesmak.
Fakt, że Donald Trump podniósł się po druzgocącym ciosie, jakim była ubiegłoroczna „kradzież wyborów”, jest imponujący. Niemniej – patrząc jak organizuje on w swojej posiadłości na Florydzie spęd republikańskich zwolenników ideologii LGBT, wygłasza kolejne pochwały „ratujących życie szczepionek”, a w końcu atakuje katolickiego gubernatora Florydy Rona DeSantis – mam nieodparte wrażenie, że Trump i Ameryka rozmijają się…
Wesprzyj nas już teraz!
Trump odpłynął. Na barce pod szyldem COVID…
To covidowo-szczepionkowe odpłynięcie Trumpa również stanęło pomiędzy nim i Ronem DeSantis. Nawet „New York Times” przyznaje, że „spór o Covid ujawnił tarcia pomiędzy byłym prezydentem a wschodzącym republikańskim gubernatorem, który nie chce tamować swoich ambicji”. Coś musi być na rzeczy, skoro były prezydent zdecydował się zaatakować swojego największego potencjalnego sprzymierzeńca lub może… rywala.
Zanim do tego doszło, Trump dał się poznać jako niepoprawny głosiciel pochwały aplikowanych światu przez przemysł farmaceutyczny preparatów, jego zdaniem „ratujących ludzi”. Były prezydent został spektakularnie wygwizdany podczas spotkania ze swoimi sympatykami w Alabamie w sierpniu ubiegłego roku. Nawet taki wizerunkowy twardziel, jak on wydawał się nieco zbity z tropu masowym buczeniem z tłumu, ale próbował wybrnąć zapewniając: „wiem, macie swoje prawa” i deklarując, że jest przeciwny przymusowi szczepień.
Wracając do wspomnianego sporu z gubernatorem Florydy. Podczas gdy DeSantis, pytany publicznie, postanowił zachować prywatność i nie wyjawił swojego „statusu zaszczepienia”, Trump ochoczo wyznał przed mediami, że nie tylko przyjął dwie pierwsze dawki preparatu, ale także zaaplikował sobie trzecią, zwaną boosterem. Następnie były prezydent zaatakował tych polityków, którzy nie chcą przyznać się, że zostali zaszczepieni z obawy przez reakcją elektoratu sceptycznego wobec iniekcji. Pozwolił sobie przy tym na niewybredne określenie, iż politycy ci są… „pozbawieni jaj”.
Strącona gwiazda w Waszyngtonie i nowe – wschodzące „z ziemi”
Niech jednak czyny świadczą o bohaterach Południa, którzy pod nieobecność Donalda Trumpa niezłomnie dzierżą sztandary wolności i zdrowego rozsądku. Katoliccy gubernatorzy Florydy i Teksasu, Ron DeSantis i Greg Abbott, udowodnili, że poniżej pasa niczego im nie brakuje (choć ten drugi porusza się na wózku inwalidzkim), gdy przez ostatnie miesiące bezkompromisowo sprzeciwiali się zamordyzmowi ciągnącemu od opanowanego przez szajkę Bidena Białego Domu.
Wydaje się, że tego przymiotu męstwa nie zabraknie również wschodzącym gwiazdom, takim jak Glenn Youngkin czy Kari Lake (choć ta chodzi w spódnicy)… Pierwszy z wymienionych, objąwszy właśnie rządy gubernatorskie w stanie Virginia, w ciągu pierwszych paru godzin skutecznie zakazał przymusu szczepień, maskowania dzieci w szkołach i propagowania neomarksistowskiej krytycznej teorii rasy, a zapowiada ograniczenie aborcyjnego ludobójstwa i pogrzebanie socjalizmu. Ta druga, która ogłosiła swój udział w wyścigu po fotel gubernatora Arizony, od lat reprezentowała konserwatywnych Amerykanów jako uznana reporterka Fox News. Teraz wydaje się, że z nie mniejszą determinacją zamierza przyczynić do wielkiego dzieła rekonkwisty – odebrania Ameryki z rąk fanatycznych i skrajnie niekompetentnych ideologów z Partii Demokratycznej.
Trump stracił grunt pod nogami. Gdy był u szczytu władzy, wszystkie kamery – chcąc nie chcąc – były skierowane na jego czerwoną – od partyjnych barw i wściekłości na lewackie elity – twarz. Teraz każda jego deklaracja wydaje się oderwana od rzeczywistości tym bardziej, im bardziej huczny był jego upadek z waszyngtońskiego firmamentu. Nie jest wcale przesądzone – nawet gdyby jakimś cudem wybory 2024 nie zostały sfałszowane – czy Trumpowi uda się wrócić na właściwe tory i jeszcze raz pociągnąć Amerykanów do snu o wielkości i prawdzie. W tym samym czasie ci, którzy z racji pełnionych urzędów mają bieżący kontakt z narodem, zyskują na popularności i stają się… zagrożeniem dla kandydatury Donalda Trumpa?
Czas na „Amerykę ludu”?
Zwrot w amerykańskiej mentalności, który dokonał się w ostatnich latach, jest ogromny i chyba sam Trump nie docenia jego skali. 45. prezydent Stanów Zjednoczonych zbudował swoją popularność na odejściu od agendy establishmentu, z którego sam się wywodzi. Ale w międzyczasie prawdziwymi gwiazdami krajowej polityki stają się osoby „z ludu”, takie jak były wojskowy Ron DeSantis, biznesmen Greg Abbott czy też popularna dziennikarka Kari Lake.
Trump nie przestaje podkreślać, że jego ruch ma charakter oddolny, „ludowy” (w sensie realizacji dumnego sloganu We, the People – „my, naród”). Ale jednocześnie wydaje się, że on sam nie do końca podąża za stanem świadomości tego ludu, który (trzeba przyznać, w znacznej mierze dzięki niemu) budzi się z poprawnego politycznie, liberalnego letargu. Tenże lud nie chce już słuchać „farmazonów” na temat szczepionek ratujących życie i – co najważniejsze – oczekuje kroku dalej: chce widzieć dr. Anthonego Fauciego i innych „kłamców covidowych” za kratkami. Taki przekaz daje ludowi Kari Lake, podczas gdy Trump w odniesieniu do Fauciego zadeklarował jedynie – z wątpliwą wiarygodnością – „ja go nie słuchałem”.
Zdaje się zatem, że ruch „MAGA” (Make America Great Again) ma szanse przerosnąć swego założyciela. Jednocześnie widać, jak dzielą się konserwatywne siły w narodzie. Trump jak taran przeszedł przez Amerykę, pytanie czy będzie w stanie spuścić z tonu i poskromić swoje wybujałe ego „waszego ulubionego prezydenta”, gdy ten taran nie jest już jednolity? W tekście poświęconym gubernatorowi Florydy (Katolik, wolnościowiec, anty-covidysta. Gubernator Florydy prezydentem USA 2024?) wyraziłem nadzieję na sformowanie duetu prezydenckiego Trump – DeSantis 2024.
Teraz nie tylko duet, ale losy wyborów stają pod znakiem zapytania. Gdyby DeSantis został nominatem Partii Republikańskiej, a zraniona duma Trumpa popchnęłaby go do założenia alternatywnego ruchu politycznego i kandydowania z wolnej stopy, ponowne zwycięstwo demokratów – i to już nie wskutek fałszerstwa – zawisłoby nad Ameryką jak kometa zmierzająca ku Ziemi.
Filip Obara